FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : Proza / Fikcja / Fantastyka



Arcymag cz.1

a u t o r :    zarathos


Jeżeli znalazłeś tą księgę i ją teraz czytasz, oznacza to dwie rzeczy. Że ja nie żyję i to schronienie nie jest już tym, czym było kiedyś. Szkoda.

Zastanawiasz się, kim jestem, kim jest ten, o którego życiu zaraz przeczytasz? W sumie to akurat najłatwiej wyjaśnić. Jestem Zarathos, arcymag. I tyle. Bo cóż więcej można powiedzieć? Że jestem wielki, wspaniały i niezwyciężony. Pewnie by można, ale czytałem wiele ksiąg, wiele życiorysów magów którzy właśnie tak zaczynali swoje wspomnienia. I którzy dawno nie żyli, gdy odwracałem ich pierwszą kartę.

Jestem magiem i jeżeli kiedyś o mnie pomyślisz, nazywaj mnie właśnie tak. Bo magia zawsze była, zawsze jest i zawsze będzie. Nawet jeżeli zabraknie takich jak ja, to magia pozostanie. Zaklęta w życiu kwiatów, w pieśniach o miłości, w tajemnicy głębin morskich. Jestem więc magiem...

[Wstęp do „Autobiografii” arcymaga Zarathosa]

Eireene wsunęła się cicho do pracowni swojego mistrza i, jak za każdym razem gdy odwiedzała go w miejscu pracy, nie mogła powstrzymać chichotu. Znała Zarathosa od, w sumie od zawsze, a mimo to nadal ją bawiło. Ciekawe, jaką minę mieliby ci wszyscy tam, w miasteczku, którzy wyobrażali sobie jej pana jako typowego przedstawiciela profesji, czyli unurzanego co najmniej po łokcie w krwi niemowląt i zapijającego ludzki móżdżek tą że krwią.

Z jednej strony nie dziwiło jej to. Miasto ucierpiało od najazdu jakiegoś nie do końca umarłego typka z kohortą szkieletów jako żołnierzami i teraz ludzie z podchodzili do istot takich jak on z należnym strachem i respektem. I przy okazji nienawiścią. Nic dziwnego, nic nowego.

Z drugiej strony irytujące było to, że Zarathos tyle już razy pomagał miastu, że mogliby chociaż od czasu do czasu okazać trochę zrozumienia i być, chociaż starać się być, miłymi dla osoby która ratowała ich mienie i majątki, gdy tego potrzebowali. Zapadła dziura i równie zapadli na umyśle mieszkańcy. Pogładziła mokre jeszcze włosy. Robiła sprawunki w miasteczku i jak zwykle komuś udało się w nią trafić zawartością nocnika. Pociągnęła noskiem i skrzywiła się. Miała wrażenie, że nadal czuła to gówno które na niej wylądowało.

Dziewczyna uszczknęła białą różę z krzaczka zwieszającego się z marmurowej donicy podtrzymywanej przez rzeźbę elficy – nimfomanki, sądząc po tym, co przedstawiała rzeźba (poza elficą). Eireene przyzwyczaiła się już do niej, ale przez parę pierwszych lat od kiedy zrozumiała, co zacz z mężczyznami, rzeźba wzbudzała na jej twarzy rumieniec.

- Nie niszcz kwiatów, tyle razy cię o to prosiłem.
- Wiem, wiem, mistrzu – Eireene wpięła różyczkę we włosy i przejrzała się w lustrze wiszącym nieopodal. Lustro służyło do czarów, ale dla mistrza. Ona wolała się przyglądać w krystalicznie czystej powierzchni. - Ale może jej zapach chociaż trochę zabije ten smród.

Zza kotary wyszedł mężczyzna w sile wieku. Zakołysał powoli kieliszkiem w którym chlupotały resztki wina. - Znowu cię oblali?
Eireene skinęła głową.
- Ale kupiłaś, co trzeba?

- Tak, mistrzu. Służba zaraz przyniesie ci wszystko. Ale...
- Ale?
- Jak ty to robisz, że ciebie zostawiają w spokoju?
- Nie zajmuje się tylko 'światową' magią. - Uśmiechnął się do siebie. - Widzisz, od różnych mądrych bab i wróżów siedzących po wsiach można się sporo nauczyć. Rzeczy, których ta cała – potoczył ręką dookoła – magia nie jest w stanie sprawić. Albo koszta są zbyt duże.
- Od babek zielarek? - Dziewczyna skrzywiła się. Jej mistrz studiował u babek zielarek i jakichś zawszonych pseudo-pustelników doradzających co zrobić, żeby facet sprawdzał się w łóżku? W to nigdy nie uwierzy.
- Ale to ale chyba nie dotyczyło zawartości nocników omijających moją osobę?
- Nie. Kończą się nam pieniądze.
- Tobie. - Zarathos wzruszył ramionami. - Dostałaś tyle pieniędzy, żeby starczyło na całe lato. Jak je wydałaś na drobiazgi, to już twój problem.
- Ceny idą w górę.
- A o tym akurat wiem. - Mag podszedł do stojącego w roku małego sekretarzyka i z górnej szufladki wydobył sakiewkę. Małą sakiewkę. - Wystarczy na pokrycie różnicy i jeszcze trochę zostanie. Masz więc więcej niż powinnaś potrzebować.

Eireene popatrzyła na mistrza starając się zdławić rosnącą wściekłość. Więcej niż powinna potrzebować. Pewnie. Sam biegał w aksamitach kupowanych za pieniądze zrabowane jakiemuś smokowi, chyba smokowi, a może i nie... nieważne. W każdym razie odziewał się ze swojej kasy, kupował sobie ingrendiencje i księgi, a ona musiała ciułać na to wszystko ze wspólnej kasy. I na dodatek kupować za to żarcie.

- Więcej. Więcej? Więcej! - Mag spojrzał na nią rozbawiony – Skąpiradło cholerne. Dałbyś jakieś pieniądze choćby na sukienkę, to by mi teraz nie brakowało. Naga mam chodzić? A uczyć to się może mam od babek-zielarek, skoro na księgi nie mam? Ale im też trzeba płacić! Może ty potrafisz robić złoto z powietrza, ale ja jakoś jeszcze nie, więc muszę sobie radzić. I nie wydawałam ich na drobiazgi, tylko na księgi i ingrediencje jakich potrzebuje do nauki, bo mi jego wysokość poskąpiła. I na suknie, choćby ten łachman który mam teraz na sobie!
- Skończyłaś?
- Tak. Idę do siebie.

Mag z uśmiechem na ustach odprowadził swoją uczennicę i gdy ta zamknęła drzwi, pokiwał głową z rezygnacją. Była niepoprawna. Irytująca. Ale dzięki niej to pieskie życie było przynajmniej znośne. Coś się działo. W dobrym tego słowa znaczeniu – poprzedni uczeń chciał go zabić dla jego... w sumie nie bardzo wiedział dla czego. W każdym razie chciał być wielki. Eireene też chciała, ale była odrobinę rozsądniejsza. Na razie.

I Zarathos miał nadzieję, że tak pozostanie. Byłoby mu przykro, gdyby musiał zgładzić tą wesołą istotkę. Wzruszył ramionami. Miał do załatwienia parę spraw i Eireene będzie musiała sobie radzić. Pozostawało mieć nadzieję, że mieszkanko będzie całe i ogólnie w tym samym stanie w jakim je zostawi. Klasnął w dłonie i wydał polecenia służbie.

Gdy do pokoju weszli służący, skrzywił się lekko. W przeciwieństwie do krążących po okolicy legend służących miał całkiem normalnych, a nie jakichś śmierdzących nieumarłych. To, że lubi sztukę jakiej poświęcił się na początku swojej kariery, nie znaczy, że lubi spać w trumnie, zagryzać zaśmiardłym trupem i być obsługiwanym przez kościotrupy.

Usiadł na podsuniętym mu fotelu i zamknął oczy, pozwalając golibrodzie zająć się robotą. Gdy poczuł brzytwę na skórze zastanowił się, jak wielu magów pozwoliłoby się ogolić służącemu. Pomijając biegających za skarbami młodzików nie znał takiego. „Zbyt duże ryzyko”, uśmiechnął się w duchu. Pewnie, ale bez ryzyka życie nie miałoby smaczku. Zresztą...

- Wyglądasz pięknie – Eireene skwitowała starania Zarathosa gdy ten oglądał w lustrze rezultat pracy służby. Lustro, jak słusznie zauważyła młoda kobietka, służyło zasadniczo do magii, ale kupować drugie żeby się w nim przejrzeć? To by była dopiero głupota.
- Faktycznie. Warci pieniędzy, jakie im płacę. - Obejrzał się na Eireene i uniósł brew. – Wybierasz się gdzieś?
- Z tobą.
- Aha. - Mag skwitował stwierdzenie, ale nie zaprotestował. Za bardzo szanował swój spokój. - To bądź do czegoś przydatna i idź sprawdź, czy przygotowali nam konie.
- Jak sobie życzysz, mój pani i władco. - Eireene ze zręcznością właściwą jej rodaczkom zgięła się w ukłonie i wycofała tyłem. Mag parsknął śmiechem i wyciągnął rękę po płaszcz podróżny. Narzucił ciężką szatę na ramiona i po sprawdzeniu, czy w sakiewkach u pasa niczego nie brakuje podążył śladami swojej uczennicy.

Gdy wyszedł na dziedziniec swojej posiadłości zobaczył to, czego się spodziewał. Eireene siedziała na Kościeju, ogierze o maści białej niczym wypolerowana kość i równie narowistym co jego imiennik. Teraz, pod niecierpliwą ręką dziewczyny, dreptał w miejscu czekając, aż jego pani pozwoli mu ruszyć galopem. Mag nie pochwalał wyboru, nie lubił tego ogiera i już parę razy zastanawiał się, czy go nie sprzedać. Ale Eireene uwielbiała narowistego konia, a jako córka pustynnych nomadów potrafiła sobie z nim poradzić. Więc ogier został.

Obok stała niewielka klaczka która przypominała wszystko, ale z całą pewnością nie konia, a w każdym razie nie zdrowego konia. Zmechacona sierść, tu i ówdzie prześwitująca poznaczona bliznami skóra, resztki ogona i postrzępione uszy razem z bliżej nieokreślonego koloru sierścią sprawiały, że klacz wyglądała, jakby zaraz miała zdechnąć. Mag znalazł ją zdychającą na polu jakiejś bitwy i, z bliżej nie znanego sobie powodu, postanowił ocalić jej życie. Po prawie roku kuracji – magicznych i nie – udało mu się przywrócić klaczkę do normalnego życia, za co ta odwdzięczała mu się wdzięcznością jakiej nie znalazł nigdy u żadnej innej żywej istoty. Martwej zresztą też nie.

Zarathos wyciągnął z sakwy grudkę cukru i podał klaczce.
- Na, mała. Pojedziemy na małą przejażdżkę, co? - Klaczka chwyciła cukier i pokiwała głową. - Wiedziałem, że nie będziesz miała nic przeciwo.

Mag wskoczył na siodło i ruszył w stronę bramy. Nie miała żadnych wrót, nawet prostej kraty – najlepszą ochroną było roztaczające się dookoła bezdenne bagno. Do posiadłości maga nie było żadnego dojścia, sprawdził to osobiście, a te, które były zniszczył. Teraz tylko magiczna grobla pozwalała przedostać się poza High Moors na ścieżkę do Secomber. Zarathos zbudował tą groblę (przez długi czas było ukryte, ale 'normalne' przejście) gdy zobaczył Mooonbridge w Silvermoon. Uznał, że skoro inni mogą mieć coś takiego, to on też. Co prawda różnice w czarze i jego właściwościach były całkiem spore, ale rezultat – niewidzialny most (czy w jego wypadku ścieżka) taki sam. No i jego nie był widoczny w nocy, ostatecznie miał zatrzymywać nieproszonych gości, szczególnie takich co na wizyty wybierają się w nocy.

Oba konie były przyzwyczajone do chodzenia w powietrzu, więc przejazd nie sprawił problemów. Mimo to Zarathos usłyszał ciche westchnięcie, gdy kopyta Kościeja dotknęły twardego gruntu. Stąpająca twardo po ziemi czarodziejka nie mogła się przyzwyczaić do tego sposobu podróżowania.

- Gdzie teraz?
- Przed siebie?
- Nie ma to jak zdecydowany mistrz magii. - Zarathos parsknął słysząc ten komentarz. Był bardzo zdecydowany, ale zabieranie czarno białej w sprawach zła i dobra dziewczyny do Krypty Czarnoksiężnika i narażanie na spotkanie z Larlochem nie było najlepszym pomysłem. Szczególnie przy jej niewyparzonym języku mogłoby się to źle skończyć. Zarathos wiedział, że sam siebie przed liczem z Nethreil obroni. W swoje zdolności do obrony siebie i dziewczyny wątpił.
- Jakbyś się nie plątała pod nogami, to bym wiedział, gdzie jechać, a teraz
- Plątała? A czy ja się napraszałam, żebyś mnie ze sobą wziął!? - Mag spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem. - No dobrze, napraszałam się. Ale nie musisz być od razu niemiły. A gdzie chciałeś jechać?
- Do czegoś w rodzaju biblioteki dla wybranych. Cóż, wychodzi na to, że pojedziemy po prostu na zakupy.
- Klawo! - Dziewczyna klasnęła w ręce płosząc Kościeja który zatańczył na zadnich nogach po czym puścił się w galop z dziewczyną rzucającą na biednego konika klątwy o jakich pewnie najwięksi magowie nie słyszeli. No, to na skróty, mruknął do siebie mag. Przynajmniej będzie szybciej.

Wbrew oczekiwaniom maga podróż zeszła im szybciej, niż się spodziewali. Wędrując często od świtu do zmierzchu przebyli drogę do gościńca który miał ich zawieść do Waterdeep w zaledwie cztery dni. Co prawda forsowny marsz sprawił, że oboje 'padali na twarz', nieprzyzwyczajeni do takich wędrówek – Zarathos używał magicznych portali, a Eireen w ogóle prawie nie ruszała się z siedziby wśród bagien – ale wizja niedługiego odpoczynku w jakiejś porządnej karczmie dodawała im sił.

Dziewczynę dodatkowo cieszyła myśl o czekających ją zakupach. Jak na razie jej mistrz tylko raz zabrał ją na zakupy, ale za to pozwolił jej kupować co tylko chce – pod warunkiem, że sama przetransportuje zakupy do domu. Jak ta głupia nakupowała co się tylko dało, a później męczyła się targając wszystko przez czterysta mil (znaczy koń niósł, on szła obok). Tym razem postanowiła być mądrzejsza. I zaczęła układać listę 'pilnych i niezbędnych zakupów' którą zresztą dzieliła się z mistrzem.

- Wiesz, suknie ważna rzecz – mówiła, żywo przy tym gestykulując Eireen, – ale potrzebne są też dodatki. Jak sądzisz, czy do sukni z czerwonego jedwabiu będą pasować kolczyki z granatami?

Mag tylko jęknął. Od czterech godzin wysłuchiwał planów oraz uwag dotyczących najnowszej mody. O której nie miał zielonego pojęcia, co nie przeszkadzało jego towarzyszce zasięgać u niego opinii.

- Masz rację – skwitowała jęknięcie dziewczyna. – Czerwony z czerwonym zdecydowanie odpada. Potrzebny jest jakiś kontrast. Może, może szafiry?

- Tak, tak, panienko. Szafiry bendom w sam raz. Ale zadowlim siem pinionszkami. Trudno, sami pójdziem je sobie kupić, co nie chłopcy?

Eireene osadziła konia w miejscu widząc wychodzącego na drogę obdartusa w jakimś skurzanym kubraku. I z wielką kuszą w ręku.

- Chyba masz rację – odpowiedział Zarathos zatrzymując się obok swojej towarzyszki. Mówił to zresztą prawie serio, gotów pogodzić się ze stratą pieniędzy jeżeli to sprawi, że Eireene przestanie mówić o sukniach, biżuterii, bucikach i reszcie całkowicie zbędnego kramu.

- Ło, rozsomdny pan z was. - Jego towarzysze, powoli wyłaniający się z przydrożnego lasu rechotali zgodnie. Trafił im się łatwy łup, na dodatek taki co to ma sporo złota w sakwach. Udany dzień.

- Co? Chcesz dać tym wypierdkom moje, znaczy nasze złoto?
- Moje. I dlaczego nie? Biednych trzeba wspomagać. - Zarathos nabrał ochoty na odpłacenie Eireene pięknym za nadobne.
- Niedoczekanie tych śmieci.
- Ejże, panienka siem nie martwi. Od panienki grosza nie weźmiem. Panienka inszą monetą zapłaci.

Kompani maga zarechotali jeszcze głośniej, a jeden potarł się w wiadomym miejscu i oblizał. Eireene najpierw popatrzyła na nich nie bardzo rozumiejąc o co chodzi, po czym nagle zarumieniła się, gdy do niej dotarło, co mają na myśli. Wściekła sięgnęła do sakwy i wykrzyczała formułę czaru kierując go na idącego w jej stronę przywódcę.

W jej wyciągniętej dłoni pojawiła się kula energii błyszcząca jadowitą zielenią. Widząc co się dzieje przywódca bandy zaczął unosić kuszę, a na jego twarzy pojawił się strach. Dwóch wędrowców to jedno, ale gdy jeden z nich jest magiem...

Magiczny pocisk uderzył w jego twarz i rozlał się po niej, szczelnie ją otulając. Przez chwilę nic się nie działo i na twarzy bandyty pojawił się tryumf, ale wtedy magiczna energia zmieniła się w materię i spod zielonego płynu rozległ się krzyk. Potępieńcze wycie osoby, której kwas wyżerał oczy i przeżerał się do mózgu.

Towarzysze bandyty patrzyli się na swojego przywódcę z przerażającą fascynacją. Dopiero gdy krzyk przerodził się w rzężenie – znak, że kwas dotarł wlał się przez otwarte usta i dotarł do płuc, zaczęli działać.

Ci, którzy trzymali w ręku kusze unieśli je i w stronę wędrowców poszybowały ciężkie bełty. Pozostali runęli z krzykiem w stronę swoich ofiar. Wiedzieli, że albo dopadną do swojego celu, albo będą martwi. Nie łudzili się, że zaatakowana czarodziejka im wybaczy, jeżeli zaczną uciekać. Szczególnie po tym, co chcieli z nią zrobić. A jeżeli ten obok był jej mężczyzną, a na dodatek magiem... musieli ich zabić pierwsi.

Bełty uderzyły w magiczne blokady. Przeznaczony dla maga uderzył w błękitną sferę i odbił się od niej, co zostało przywitane okrzykami wściekłości. Bandyci zdali sobie sprawę, że przeprawa nie będzie łatwa. W Eireene uderzyły dwa bełty, oba odbiły się od czerwonej aury która ją na sekundę otoczyła. Dwaj strzelający rzucili kusze i chwyciwszy leżące obok nich młoty pognali w kierunku czarodziejki. Trzeci zaczął szaleńczo kręcić korbą – liczył na to, że któremuś z jego kompanów uda się jakoś złamać ochronę i wtedy będzie mógł łatwo położyć przeklętych magów trupem.

Eirrene zerknęła w bok grzebiąc w sakwie w poszukiwaniu składnika do kolejnego czaru. Spokój jej mistrza i jego wyraźna niechęć do zrobienia czegokolwiek budziła w niej złe przeczucia – które zyskały potwierdzenie, gdy mag wyszeptał parę słów i zniknął raze z kobyłą na której siedział. Usłyszała jeszcze tylko

- Nabroiłaś, posprzątaj.

Eireene zaklęła, a jej pewność siebie zaczęła powoli zmieniać się w strach. Biegło na nią czterech bandziorów, a piąty siedział w krzakach i przy czymś gmerał. Pewnie przy kuszy, a jej amulet ochronny mógł nie zatrzymać kolejnego bełtu. Nawet przez dość grubą przecież suknię czuła jego gorąco. Potrzebowała czasu na rzucanie zaklęć, a ta czwórka nie miała zamiaru jej go dać.

Nagle jej dłoń zacisnęła się na malutkiej, nie większej od naparstka, torbie. Uśmiechnęła się wrednie i szybko po pozostałe dwa składniki czaru. Szybko wypowiedziała zaklęcie.

U boku jej konia spomiędzy kamieni wytrysnął słup dymu, który sprawił, że biegnący na nią mężczyźni zatrzymali się z jękiem zgrozy. Chmura dymu wyglądała jakby składała się z ciał jakichś ludzi krzyczących z przerażenia i bólu rysujących się na ich zniekształconych twarzach. A potem dym rozwiał się, odkrywając przez bandytami istotę, jaką przyzwała czarodziejka.

Szkielet dorosłego człowieka stał pewnie i przecząc naturze nie rozsypywał się w proch. Czaszka obróciła się w stronę czarodziejki. Ta wskazała bandytów, szczęka opadła lekko i dał się słyszeć jęk potępieńca. A potem szkielet ruszył z stronę zmartwiałych ze strachy bandytów.

- Brawo. I co dalej? - Usłyszała czarodziejka. A jednak jej mistrz nie uciekł. I nawet ją pochwalił. Uśmiechnęła się zadowolona, a część strachu jaki ją ogarnął gdzieś uleciała. Teraz miała trochę szans. Odetchnęła parę razy głęboko po czym sięgnęła pamięcią i zaczęła szukać kolejnego czaru. Jaj najgroźniejszym przeciwnikiem był obecnie kusznik więc...

Wyciągnęła w jego stronę dłoń i wykrzyczała zaklęcie. Na koniuszkach palców uformowały się niewielkie iskierki i dwie błękitne strzałki pognały w stronę celu. Trafiony magicznymi pociskami strzelec zwinął się z bólu. Czarodziejka uznała, że cel został wyeliminowany, postanowiła się zająć pozostałymi którzy zdecydowanie za dobrze radzili sobie ze szkieletem. Nie miała czasu na szukanie komponentów, więc wyciągnęła zwój z czarem i odczytała go, kierując formujący się czar w stronę jednego z walczących. Seria pocisków, tym razem znacznie potężniejszych i liczniejszych niż jej własny czar wystrzeliła z pergaminu który rozpadł się jej w ręce. Jeden z przeciwników z dymiącą piersią poleciał do tyłu. Drugi padł gdy potężny cios nieumarłego trafił go w twarz druzgocząc szczękę i wybijając oko. Chwilę później cios młota przedarł się przez obronę szkieletu i zerwał czaszkę z kręgosłupa. Nieumarły wojownik rozsypał się w pył z pełnym ulgi westchnięciem.

Dwaj pozostali na placu boju popatrzyli się na siebie i chyba uznali, że lepiej jednak uciec i nie narażać się samotnej czarodziejce, ani jej towarzyszowi, który mógł lada chwila wrócić. Zmienili zdanie gdy świszczący bełt wywołał kolejny błysk magicznej aury. Tym razem jednak efekt był zupełnie odmienny – aura eksplodowała niegroźnie, wiszący na piersi czarodziejki amulet zalśnił jaskrawo i spłynął kroplą stopionego metalu, a sam bełt utkwił głęboko w piersi magiczki. Kobieta z jęknięciem zachwiała się na siodle, a bandyci popatrzyli na siebie i z pełnym tryumfu okrzykiem skoczyli na nią.

Nie przebiegli nawet połowy dystansu jaki im został, gdy z ziemi wystrzeliły obłoki zielonego pyłu. Bandyci zwinęli się w miejscu i upadli na ziemię, starając się chwycić oddech. Jednak nie mieli na to najmniejszych szans – wysuszone płuca nie były w stanie zaczerpnąć powietrza. Mieli tylko tyle szczęścia, że śmierć przyszła szybciej, niż się spodziewali i gdy czar wysuszył ich krew przestali się poruszać. Parę chwil później umarli, a czar zmienił ich ciała w wysuszone mumie – miały tu leżeć ku przestrodze podobnych im – przynajmniej póki ktoś, albo coś, ich nie 'uprzątnie'.

Zarathos jednak nie zwracał uwagi na przemianę, ani na tego jedynego pozostałego przy życiu który znikał między drzewami. Całą jego uwagę pochłaniała Eireene i jej rana. Widok sterczącego z piersi bełtu nie napawał optymizmem, ale mag miał nadzieję. Jeżeli pocisk nie uszkodził niczego ważnego, młoda czarodziejka miała szansę przeżyć. O ile zajmie się nią ktoś, kto się zna na leczeniu. On sam mógłby ją co najwyżej przywrócić do życia, ale wątpił, czy nekromantyczne ożywienie spodoba się dziewczynie – z zasady nienawidzącej nekromancji. Pozostał więc tylko teleport – i to na dodatek do jakiegoś miasta, a nie do jego siedziby. Tam lekarza nie miał – w końcu po co taki komuś takiemu jak on?

Chwycił Eireene na ręce i wyszeptał formułę czaru. Na ziemi pojawił się czerwony krąg który sekundę później zniknął. Mag cmoknął na Kościeja i skierował swoją klaczkę do kręgu. Najlepsi lekarze byli w paru miastach, ale on znał najlepiej i najpewniej lokację tylko jednego.

Gdy czar przenosił ich między traktem do Waterdeep, a bramą miejską Silverymoon nekromanta z zaciekawieniem obserwował istoty kłębiące się dookoła 'korytarza' jakim podążął. Niewielu było w stanie je obserwować. W sumie prawie nikt – bo i adeptów sztuki magicznej czerpiącej swą wiedzę i energie z „Dalekich Sfer” i od „Starych Bogów” było niewielu.

Mury Silverymoon wyrwały go z zamyślenia. Ignorując okrzyki zdziwienia skierował konie w stronę bramy. Musiał dostać się do jakiegoś medyka – i to jak najszybciej...






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 2785
il. komentarzy : 0
linii : 135
słów : 4108
znaków : 21597
data dodania : 2007-10-11

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e