FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Jednacy ( fragment)

a u t o r :    CiszaDucha


w s t ę p :   

Tytuł może wydać się trochę z kosmosu, ale to nie pomyłka. Zamieszczam tu fragment, ale tylko fragmencik. To moja własna twórczość, ale podpięłam to pod fanfiction, bo nie znalazłam lepszej kategorii. Jestem ciekawa, czy to, co z mojej głowy przeniosłam na kartki, warte jest przeczytania.



u t w ó r :

Cisza

Kiedy jest, to aż dzwoni w uszkach,
a jak jej nie ma, to brakuje ci jej obecności.

~ Pan Marian


Lot

Nigdy nie zrozumiemy go naprawdę,
bo człowiek nie jest stworzony po to, aby latać.

~ Pani Danusia





Wstęp

Wyobraź sobie ruiny średniowiecznego zamku, porośnięte gęsto, wijącą się roślinnością, otoczone prastarym lasem, którego stopa normalnego człowieka nigdy nie zdeptała. Z radością siadywały tam kraczące wrony, a myszy popiskiwały w szczelinach kamiennych bloków. Nie zabraniano im tego. To był dom. Mieszkali tam jednak nie tylko zwierzęcy lokatorzy. To był dom dla Nich.
Jak często spotykasz ludzi, którzy nie zwracają nigdy na siebie uwagi, a na zadawane pytania odpowiadają półsłówkami? Po kilku próbach nawiązania konwersacji, tracisz ochotę na zadawanie się z nimi. Są po prostu nudni. Może sądzisz, że nie mają zbyt ciekawego życia? Może myślisz, że to zamknięcie w sobie spowodowane jest urazem psychicznym?
Mylisz się.
Znasz kogoś, kto nie wstydzi się swoich wad? Kogoś, kto jest aż nazbyt otwarty na wszystko, co się dookoła dzieje? Na pewno znasz. Czy wierzysz, że to dlatego, bo jego życie pozbawione jest zmartwień? Tak myślisz.
Nie masz racji.
Ci ludzie są inni, dlatego też, nazywają siebie Jednakimi.





Rozdział I

Praca

Wszędzie gdzie nie spojrzysz – szary kamień. Jedyne co ociepla te zimne ściany to szeroki gobelin zawieszony naprzeciw małego, zamkowego okna. Słońce rzuca blask na wyobrażenie wojny, wydziergane na wyblakłym materiale. W powietrzu unosi się zapach wilgoci i kurzu. Jak można tu mieszkać, pomyślał.
-Zapraszam do środka -odezwał się wdzięcznie kobiecy głos. Z pomieszczenia wyszedł, lekko garbaty już, siwowłosy mężczyzna ubrany w staromodny czarny garnitur. Odwrócił się i po raz kolejny ukłonił, niewidocznej z korytarza rozmówczyni. Mijając Lota, wyprostował się nieznacznie, okazując tym dumę i pogardę dla konkurenta. Widać pewny siebie, pomyślał Lot.
Podniósł się ze wspaniałego, misternie rzeźbionego, mahoniowego krzesła i wygładził mankiety.
-Zapraszam- powtórzyła kobieta, lekko zniecierpliwiona.
Wszedł do komnaty o wystroju znacznie już przytulniejszym niż uprzednio, na korytarzu. Kobieta nie wstała nawet, nieznacznie tylko kiwnęła głową.
Nie była jeszcze zbytnio zaawansowana w latach, ale wyglądała na więcej niż sugerował jej miły głos. Miała około trzydziestu pięciu, góra czterdziestu lat. Na siedząco trudno było ocenić jej wzrost, ale ramiona miała wyprostowane i dumnie zadartą głowę. Swoje ciemnobrązowe włosy spięła w wytworny, trochę surowo wyglądający kok. Uśmiechała się uroczo, nawet przesadnie uroczo, jak na takie okoliczności. Tylko czarne oczy się nie uśmiechały. Na jej twarzy było znać zmęczenie. Z ramion osuwał się przezroczysty, szmaragdowy szal. Czekała, więc zaczął:
-Nazywam się Cyprian Oktawiusz Terra. Jestem...
-Przepraszam, że przerwę- wtrąciła.- Pan pochodzi z Włoch?
-Mam włoskie korzenie, ale jestem Polakiem- skinął głową grzecznie.
-Proszę więc kontynuować, panie Cyprianie.
-Pochodzę z Jarząbek, obok Krakowa, ale od dwóch lat mieszkam w Dolinie, niecałe dwa kilometry od rezydencji. Dwa lata temu skończyłem szkołę, ale mam już pewne doświadczenie w pracy lokaja...
-Ależ, proszę pana. W tych czasach nie ma już takiego zawodu. Wolałabym określenie „pomocnik w pracach domowych”.
Cyprian Oktawiusz zmarszczył brwi. Czy ta staromodna kobieta zamierzała unowocześnić nazewnictwo?
-To znaczy sprzątacz?
-Oczywiście, że nie. Ale jest dwudziesty pierwszy wiek, więc chociaż częściowo, niektóre nazwy należy odświeżyć. Pan zgłosił się, jak rozumiem, do roli lokaja, dlatego tak też ta praca będzie wyglądała. Pisał pan o tym w swoim CV, jeśli się nie mylę...
Myliła się. Lot cicho zgrzytnął zębami. Wiedziała, że zgłosił się w ostatniej chwili i teraz robiła mu przytyki.
-Ile ma pan lat?- zapytała, nie zauważywszy nawet złego humoru rozmówcy.
-Dziewiętnaście- odpowiedział swobodnie, obserwując zdziwienie malujące się na twarzy kobiety.
-Nie wygląda pan. To znaczy, proszę mi wybaczyć nietakt, pozory mylą.
-Owszem- odsłonił białe zęby, w wyraźnie odmładzającym go uśmiechu.
-Będę z panem szczera- powiedziała, po chwili milczenia.- A mogę być, ponieważ jest pan ostatnim z kandydatów na to stanowisko. Wie pan, że było ich czternastu? Myślę, że nie nadaje się pan na „pomocnika w pracach domowych”. Widzę oczywiście, że jest pan obeznany z wymaganą etykietą i z savoir vivre zapewne też, ale potrzebuję kogoś o bardzo zrównoważonym temperamencie, a chyba mam rację, twierdząc, że u ludzi starszych, takowy występuje częściej.
-Nie chce pani więc wysłuchać i przeczytać moich referencji?
-Przykro mi, ale nie. Szkoda, ma pan włoskich przodków, tak jak ja...
-Istotnie, szkoda.
-Proszę się nie smucić- zmrużyła oczy. -Zastanowię się, porozmawiam z córką i zadzwonię do pana z ostateczną odpowiedzią.
-Zależy mi na tej pracy- powiedział cicho.
-Oczywiście, że tak. Inaczej by się pan o nią nie ubiegał, nieprawdaż?
Lot miał dwa wyjścia awaryjne, ale żadnego z nich nie chciał na razie wykorzystywać. Jednym z nich było wyłączenie rywali z gry, a drugim ujawnienie się. Postanowił zaczekać.
Opłaciło się


Cara siedziała oparta łokciem o blat stołu i z przejęciem śledziła losy bohaterów jej ulubionej książki. Książki, uznanej przez matkę za nielegalną w tym domu, ze względu na „brak jakichkolwiek treści edukacyjnych”. Dziewczyna już od dwóch lat nie przestrzegała zakazów, które uważała za „wzięte z kosmosu”. Od śmierci ojca, wójta, oddaliły się z matką od siebie.
-Mario!- zawołała matka.- Mario, słyszysz?
Jeśli chce, żebym ją słyszała, to niech się tu pofatyguje, pomyślała rzeczona Maria. Odczekała chwilę i wzdychając wstała znad lektury.
-Idę!- odkrzyknęła, a echo poniosło głos aż do najdalszego korytarza zamku.
Matka siedziała w salonie. To tam zwykła odbywać z córką poważne rozmowy.
-Mamo, prosiłam żebyś nie mówiła do mnie tak, jak tata, bo to wcale nie przywołuje miłych wspomnień- usiadła naprzeciw niej, uciekając przed jej wzrokiem.
Cara miała szesnaście lat. Wyglądem bardzo przypominała matkę. Miała brązowe, nieco jaśniejsze włosy i ciemne, prawie czarne oczy. Była średniego wzrostu, ale nigdy się nie garbiła, dlatego wyglądała na wyższą. Usta miała okrągłe, jak u dziecka i choć wychowywana na poważną damę, traktowano ją również jak dziecko.
-Pamiętasz, jak radziłam się ciebie, co do tego lokaja?
Cara delikatnie skinęła głową.
-Tak więc zatrudniłam tego, którego mi radziłaś. Wahałam się jeszcze pomiędzy doświadczonym panem Muszką, ale okazało się, że miał kontuzję.
Córka westchnęła z udawanym przejęciem.
-A co mu się stało? Czy to coś poważnego?
-Zaatakowało go jakieś zwierzę. Pies lub wilk. Nawet tego nie pamiętał.
-Ale pan Muszka mieszkał w mieście, zdaje się.
-Tak. No cóż, porzućmy ten temat. Chciałam ci tylko powiedzieć, że od poniedziałku mamy lokaja. Tego, którego mi doradziłaś. Czy słusznie, to się okaże.
Cara westchnęła, tym razem naprawdę ze smutku. Znów rozmawiały ze sobą jak dwie obce osoby. I to na dodatek nieszczerze.
-Caro?
-Tak?
-Znów czytałaś tę niemądrą książkę od Sylwii?
-Nie, uczyłam się geografii, bo pan Drozd zapowiedział mi na jutro sprawdzian- zełgała bez zająknięcia.
-Dobrze. Możesz więc już wrócić do nauki.
Cara odeszła powoli, wyprostowana, ale gdy tylko zniknęła matce z oczu, zaczęła powłóczyć nogami. Położyła się na swoim, wyjątkowo, niestaromodnym łóżku i zaczęła rozmyślać.
Marzyła o popularnie wszystkim znanej „normalnej rodzinie”. Chciała jak najszybciej skończyć edukację i wyprowadzić się z tego zatęchłego zabytku. Jej matka jako hrabianka, nie wyobrażała sobie mieszkania w zwykłym domu i nieustannie przypominała wszystkim o swoim wysokim pochodzeniu. W dwudziestym pierwszym wieku wszystkie te poważne tytuły nie miały już tak wielkiego znaczenia. Uparta matka jednak, starała się wpoić córce tradycje i kulturę, dlatego zatrudniła dla niej prywatnych nauczycieli. Zupełnie, jakbym nie mogła chodzić do szkoły publicznej z powodu braku nóg albo czegoś podobnego, myślała. Wszystkie jej koleżanki, były kobietami z wyższych sfer i zupełnie nie interesowało ich koleżeństwo. Były to po prostu dzieci przyjaciółek matki, które chcąc, nie chcąc, musiały udawać sympatię. Jedyną, jeszcze w miarę znośną, była Sylwia, córka właścicielki pobliskiej willi. Była dwa lata młodsza, ale nie tak nadęta, jak tamte.
Cara patrzyła w sufit, na pająka opuszczającego się powoli na pajęczynie. Pajęczyny były w każdym kącie. Tu bardziej potrzebny jest sprzątacz niż lokaj, pomyślała.


-To twoje zadania- mówiła hrabianka Elżbieta Francesca Dębska, pouczając nowego lokaja. - Są tu również rozpisane godziny pracy: twoje, moje i Cary, mojej córki. To znaczy godziny jej nauki. Uczy się tu, w zamku. Zapamiętaj najważniejsze nazwiska, osoby do których powinnam oddzwonić w razie, gdyby telefonowały. Zapamiętałeś, Cyprianie?
-Tak, pani. Z pensji, jak rozumiem, odliczony mam nocleg i posiłki?- zapytał lokaj.
-Tak. Ale wiedz, że twoich posiłków pilnuje pani Danuta, kucharka i będzie mi codziennie zdawała sprawozdanie z ilości, jakie ci wyda. Mam nadzieję, że wiesz, iż to nie hotel, tylko praca.
-Rozumiem.
Hrabianka spojrzała na sufit i zwisającą z niego brzydką, dużą pajęczynę. Zarumieniła się lekko.
-Jeśli możesz polecić jakąś dobrą pokojówkę, czy też sprzątaczkę, to proszę.
Lokaj uśmiechnął się tylko.
-Przepraszam za moją córkę- powiedziała po chwili.- Mówiła, że ma dużo nauki. Na pewno niebawem ją pan pozna. Zamek jest duży, ale ma pan przecież w obowiązkach codzienny obchód wszystkich korytarzy- zamilkła na moment i spojrzała mu prosto w oczy. Wytrzymał jej spojrzenie.
-Powodzenia w pracy. Wypłata szóstego- dodała z uśmiechem. Lokaj zauważył, że jest całkiem ładna.


Cara wstała z łóżka i boso, w piżamie wyszła do kuchni. Dywany leżące na kamiennej podłodze były lodowate. Dziewczyna zastanawiała się, dlaczego matka nie kazała tu wyłożyć parkietu. Tradycja, pomyślała, odpowiadając na własne pytanie.
Nagle zatrzymała się gwałtownie. Na progu kuchni stał wysoki mężczyzna z jasnoblond, krótkimi włosami. Stał tyłem, więc nie widziała jego twarzy, ale domyśliła się, że to lokaj. Poznała to po jego czarnym garniturze, na który składała się dłuższa marynarka z tyłu zakończona „jaskółką” i wyprasowane w kant spodnie. Ale antyk, pomyślała. A przecież matka mówiła, że zatrudniła młodszego. Znowu te kłamstwa.
Cara chciała się wycofać i wrócić po szlafrok, ale było za późno. Lokaj odwrócił się i zobaczył stojącą boso i w piżamie córkę hrabianki. Teraz wypadałoby się przedstawić. Dygnęła lekko i wyciągnęła rękę.
-Witam pana. Przepraszam za ten strój, ale...- powiedziała pewnym głosem, jakim zwykła mówić każda poważna i wysoko urodzona panna, niezależnie od sytuacji.
-Panna Maria?- zapytał lokaj. Cara ze zdziwieniem spostrzegła, że nie był taki stary. Miał owszem bardzo jasne włosy, prawie białe, ale nie miał więcej niż trzydzieści lat. Przyglądał się jej dużymi, brązowo- piwnymi oczami.
-Właściwie Caramella Maria Dębska. Ale wolę „Cara”.
-Oczywiście. Zapewne się panna domyśla, że jestem tu nowym lokajem. Nazywam się Cyprian Oktawiusz Terra, ale wolę „Lot”.
-Lot? Co pan przez to rozumie?
-Żeby nazywać mnie Lot. I proszę bez „pana”.
-Dobrze. W takim razie ja proszę bez „panny”. Po prostu Cara.
Lot uśmiechnął się. Wyglądał teraz o dziesięć lat młodziej. Nie wiedzieć czemu, Cara poczuła się nagle zawstydzona. Lokaj ukłonił się i odszedł.
-Co na śniadanie, pani Danusiu?- zapytała Cara, gdy weszła do kuchni.
-Ho, ho, ho- pani Danusia mogłaby być panią Mikołajową.- Ty, złotko jak zwykle w piżamach, a tu nowy pan lokaj w kuchni- uśmiechnęła się dobrodusznie.- Bardzo uroczy chłopak, prawda?- nie czekając na odpowiedź, kontynuowała.- A ty wiesz, ile on ma lat? Powiedział mi. Tylko dziewiętnaście! Ale przyznaj, że wygląda na trzydzieści. Aż zaczęłam się zastanawiać, dlaczego twoja szanowna mama go przyjęła, ale już chyba wiem. Bardzo grzeczny on jest, prawda?
Pani Danusia mogła tak ględzić godzinami, ale co ważniejsze, nie zaniedbywała swoich obowiązków. Prowadząc wesoło swój monolog, smażyła jajecznicę i nalewała herbaty do filiżanek. Miała pięćdziesiąt cztery lata i Cara była dla niej jak wnuczka, albowiem dzieci jej los nie zesłał. Była niska i trochę pulchna, wyglądała w sam raz jak kucharka. I gotowała wybornie. Kiedy pani Elżbieta Francesca była w pracy, przejmowała także obowiązki matki. Cara bardzo ją lubiła.
-Smacznego, złotko. O której zaczynasz lekcje?- zapytała pani Danusia, podając Carze jej talerz.
-O dziesiątej, ale myślę, że pani Sawicka znowu się spóźni. W piątek miała być o jedenastej, a przyszła o pierwszej, tłumacząc się, że w terminarzu napisała o jedną jedynkę za mało.
Pani Danusia parsknęła wesoło.
-Pij herbatkę, pij. Z cytrynką, doskonała dla zdrowotności- zagruchała.
-Myślę, że mama przesadziła zatrudniając lokaja. Nie, nie mam nic przeciwko niemu jako osobie, ale chociaż pieniędzy na razie nam nie braknie, to bardziej przydałaby się sprzątaczka. Widziała pani te pajęczyny na suficie? Jeszcze trochę i zaplęgną się nam tarantule. Przedwczoraj widziałam takieeego ogromneeego pająka- tu pokazała tę wielkość pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Narzekanie przy śniadaniu było dla Cary niejako tradycją.
-Myślę, że twoja mama chce po prostu zapełnić pustkę w tym ogromnym zamku.
-Ale przecież jej prawie nie ma- zajęczała dziewczyna.
-Przepraszam, złotko. Wiesz, że mam za długi język.
Cara uśmiechnęła się.
-Pani jest wspaniała, pani Danusiu- powiedziała.
-Czego chcesz?
-No wie pani? Czy ja od razu muszę czegoś chcieć?- Cara zrobiła minę niewiniątka. - A zostało jeszcze tego wczorajszego ciasta?
Pani Danusia zaśmiała się, jakby miała czkawkę.
-Po drugim śniadaniu złotko, może coś się znajdzie. Teraz niezdrowo. Idź, ubierz jakieś porządne ubranie, bo się lokaj będzie śmiał.
Cara złożyła usta w dziubek.
-Niech się śmieje, Cyprian jeden. A ja się będę śmiała z jego fraka.
-Oj, oj. Przecież wiesz, że to jego strój do pracy. Możesz się także śmiać z mego fartucha. Ale w piżamie to ja po domu nie latam.
-To nie dom, tylko zamek. A co pani myśli o tym, żeby na korytarzach położyć panele...

(...)
Rozdział II

Urlop
(...)

Lot siedział wygodnie rozparty w fotelu. Zabytkowy mebel, tak jak większość w tym zamku, nosił już pewne ślady użytkowania. W całym pokoju czuć było zapach farby. Niedawno wyremontowano to zajmowane przez lokaja pomieszczenie. Beżowe kapy na łóżku i sofie ładnie komponowały się z nowym kolorem ścian. Do wnętrza nie wpadało wiele światła, a to z powodu małego zamkowego okna.
Lot westchnął.
Podszedł powoli do drzwi i otworzył je. Zrobił to z wielką ostrożnością, która przypominała bardziej rozbrajanie bomby niż wpuszczanie kogoś do środka. Nie była to jednak nieuzasadniona ostrożność.
W drzwiach ukazała się dziewczyna. Wysoka i zgrabna, chociaż ciało miała jak modelka, wystarczyło spojrzeć na jej twarz, aby stwierdzić, że jej żywiołem jest coś zupełnie innego, niż pozowanie do zdjęć. Miała krótkie włosy, nieco dłuższe z przodu, tworzące figlarnie przysłaniającą część czoła grzywkę. Były bardzo jasne, prawie białe. Uśmiechała się. Olbrzymie, jasnoniebieskie oczy błyszczały spod ciemnych brwi. Dziewczyna bez słowa przekroczyła próg. Bez słowa zrobiła jednak tylko jeden krok, a później...
-No co tak długo?!- pisnęła cienkim, wesołym i lekko rozdrażnionym głosikiem.- Ja tam marznę! Tobie to dobrze... Ale mną się wcale, a wcale nie przejmujesz!
Wyciągnęła palec i boleśnie ukłuła Lota w pierś.
-Niedobry z ciebie brat- to mówiąc, usiadła gwałtownie na łóżku, które zasprężynowało tak, że lekka istotka uniosła się na moment w powietrzu. Na dłuższy moment. Po chwili jednak opadła miękko.
-Obiecałeś miesiąc temu- poskarżyła się.- W ogóle się chyba nie starałeś. Wiedzą już chociaż, że chcę tu pracować?
-Wiedzą. Właśnie dzisiaj ich o tym poinformowałem- powiedział spokojnie.- To znaczy tylko córkę hrabianki Elżbiety Franceski...
-Mniejsza o to, jak jej tam. To ta, co się w tobie podkochuje?- zapytała mrugając ślicznymi oczami.
-Nie ma o czym mówić. W końcu jej przejdzie.
-A jak nie?- podrapała się po małym nosku.- Mam pomysł!- krzyknęła nagle.
-Sza- skarcił ją brat.
-Przepraszam. Ale mam pomysł.- Przysunęła twarz bliżej ucha Lota i szepnęła: -Mogę udawać, że jestem twoją lubą...
-Odpada. Tym bardziej by cię nie przyjęła. Poza tym, już powiedziałem, że moja siostra szuka pracy.
-Nooo, to trzeba się było najpierw zastanowić- powiedziała, wzruszając ramionami.
-Jeszcze jest czas. Dopiero zaczyna się lato. Do końca czerwca będziesz miała tę pracę.
-Ale polecisz mnie tej swojej Elżbiecie...
-Cisza!
-No dobra, już dobra- powiedziała pojednawczo.- Nie będzie jej przeszkadzało, że jestem za młoda?
-Wydaje mi się, że są w pilnej potrzebie- wzrokiem wskazał pajęczynę w kącie.
-Jasne. To kiedy?
-Dzisiaj wieczorem...Nie, jutro powiem jej o tobie. A za jakiś tydzień będziemy tu oboje. Może wkręcimy jeszcze Słowika...
Dziewczyna pokręciła jasną głową i zmarszczyła nosek.
-Nie. Nas dwoje tu wystarczy. Ona narobiłaby tu bałaganu. Niby jaką robotę miałaby odwalać? Tresować wróble?- zaszydziła.
-Masz rację- przyznał niechętnie.- Myślę, że Cara załatwi sprawę z matką.
-Taaa- powiedziała przeciągle.- To jak? Mogę zobaczyć się z panią Danusią?
-Nie ma mowy. Natychmiast wracasz do domu. Mów co ci trzeba i znikaj. Swoją drogą, ja też chyba znikam. Pogadam wreszcie z Alfą na temat tego nieszczęśliwego wypadku mojego konkurenta do tej pracy. Wyobraź sobie, że biedaka pogryzł pies...
-Wiem o tym. Chwalił się, dokładnie opisując smak każdej pogryzionej części ciała tego faceta. Fuj fuj fuj. On bardzo lubi gryźć.
-Wziąłem dzień wolnego, który przeznaczę na dokładne opisanie i nauczenie cię panujących tu zasad i obyczajów.
Westchnął głośno.
-Ciężko będzie.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1593
il. komentarzy : 0
linii : 175
słów : 3546
znaków : 18145
data dodania : 2011-03-20

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e