FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : Fanfiction / Seriale / Buffy postrach wampirów



Jad

a u t o r :    Impaler


- Hej, Harris! Zaczekaj!
Xander umykał przed tymi słowami przez większą część swojego szkolnego życia. A właściwie przed osobą te słowa wypowiadającą.
- Zaczekaj, powiedziałem! - Głos z tyłu stał się bardziej natarczywy.
Biegnąc Xander obejrzał się przez ramię na swych prześladowców i rąbnął w otwarte drzwiczki szafki na książki. Nad leżącym pochyliło się trzech uśmiechniętych chłopaków.
- Co jest Harris? Już nie chcesz się z nami przyjaźnić?
- Nie przyjaźnimy się - odpowiedział kwaśno Xander.
- Masz rację - ich spojrzenie stwardniało. - Ociągasz się z opłatami.
- Nie zapłacę.
Bandyci spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
- Wiesz, zabawne - jeden z nich, zdawał się być przywódcą, mówił do pozostałych. - Wydawało mi się, że powiedział, że nie zapłaci.
Nie przestając się śmiać kopnął Xandera w żebra nawet na niego nie patrząc.
- Zła odpowiedź Harris. Spróbuj jeszcze raz.
Kopnięcie wybiło napadniętemu powietrze z płuc. Ciało zaprotestowało przeciwko takiemu traktowaniu eksplozją bólu. Przez łzy bólu napływające do oczu Xander spoglądał na mijających ich obojętnie uczniów. W jego umyśle wzbierał gniew pomieszany z frustracją i bezsilnością.
- Skoro nie rozumiesz takiej odpowiedzi - rzekł chwiejnie stając na nogach - to może załapiesz to.
Zamachnął się szeroko i uderzył w znienawidzoną twarz z zamiarem zmazania tego głupiego uśmiechu. Chybił przewracając się ponownie i wywołując nową salwę śmiechu. Cel jego ataku spojrzał na niego krytycznie.
- Oferma jesteś. Wiesz o tym? Ale jesteś zabawny.
Xander spojrzał na niego ze złością.
- Ale musisz się jednej rzeczy nauczyć. - Kolejne słowa akcentowane były kopniakami. - Nigdy... więcej... nie podnoś... na mnie... ręki! - Ostatnie kopnięcie było szczególnie brutalne.
Przechodzący korytarzem uczniowie spoglądali na wijącego się na podłodze chłopaka. Wszyscy mijali go obojętnie. Ratunek nadszedł z drugiej strony korytarza, której żaden z nich nie widział.
- Może spróbujecie się ze mną, co?
Za plecami napastników stała z założonymi rękami Buffy.
- Tacy jak wy są dobrzy w stadzie - rzekła. - W pojedynkę jesteście bezradni jak dzieci.
- Czego chcesz Summers? Nie mieszaj się do naszych interesów.
- Jakich interesów? Przecież to zwyczajny rozbój.
- Wiesz jak to mówią: biznes to biznes.
- Lepiej zmieńcie profesję - odparła Pogromczyni.
Chłopaki przez chwilę spoglądali na nią ważąc groźbę.
- Jeszcze z tobą pogadamy Harris - rzucili na odchodnym.
- Wszystko w porządu? - Buffy pomogła wstać przyjacielowi.
- Tak - burknął Xander. - Miałem wszystko pod kontrolą.
- Właśnie widziałam.
Xader warknął coś niezrozumiale.
- Co z tobą? Coś ci uszkodzili? - Zaniepokoiła się Buffy.
- I tak nie zrozumiałabyś... - mruknął i odszedł.
Buffy patrzyła za nim nic nie rozumiejąc. Gdy zniknął za rogiem wzruszyła ramionami i poszła korytarzem w przeciwnym kierunku.

Idącego korytarzem obolałego Xandera zaczepił uczeń.
- Hej, masz chwilę?
- Nie - odparł krótko.
- To ci się może opłacić - wabił głos.
Xander zatrzymał się i spojrzał twardo na chłopaka.
- Ty też chcesz ode mnie pieniędzy?
- I tak, i nie. - Xander ostro spojrzał na młodszego chłopca, który cofnął się pod ciężarem spojrzenia. - Zaczekaj, wszystko ci wyjaśnię.
Xander spojrzał na niego wyczekująco.
- Oby szybko, nie mam czasu.
- Widziałem twoją, powiedzmy przygodę, z tamtym gościem.
- No i co?
- Mam coś co może ci się przydać - odparł chłopak z tajemniczym uśmiechem.
- Do rzeczy.
- Przejdźmy w jakieś mniej publiczne miejsce - chłopak nerwowo rozglądał się wokoło.
Weszli do toalety. Chłopak wyciągnął z kieszeni plastikową torebkę. W środku znajdowały sie niewielkie, pomarańczowe pigułki. Xander spojrzał na tabletki, potem na chłopaka.
- Nie biorę prochów. Poza tym na co one mogłyby mi się przydać.
- To nie są zwykłe prochy. - Wyciągnął z torebki tabletkę i podał na wyciągniętej dłoni Xandrowi. - To darmowa próbka. Jak ci nie pomoże to nic się nie dzieje.
- A w przeciwnym razie?
- Jeśli odniesie zamierzony efekt, to wtedy pogadamy znowu.
Xander wziął pigułkę z wyciągniętej dłoni i przyjrzał się jej nieufnie.
- Zaufaj mi - rzekł chłopak z zachęcającym uśmiechem.
- Jak mogę ci zaufać? Nie znam cię.
- To bez znaczenia. Ta tabletka rozwiąże twoje problemy.
Po chwili wahania Xander włożył tabletkę do ust i popił wodą z kranu. Odczekał chwilę. Nic się nie stało.
- Jak bym chciał z tobą pogadać...
- Ja znajdę ciebie - odparł chłopak, po czym wyszedł.
Po jego wyjściu Xander spojrzał w lustro. Podniósł koszulkę. Na żebrach już zaczęły tworzyć się fioletowe sińce. Westchnął i pochyliwszy się nad zlewem nabrał w dłonie wody. Z satysfakcją zauważył, że zniknęło drżenie. Opłukał twarz wodą. Ktoś wszedł do toalety. Gdy Xander wyprostował się w lustrze ujrzał odbicia trzech prześladowców.
- Mowiłem, że jeszcze pogadamy - rzekł jeden z nich ze źle wróżącym uśmiechem.
Xander ze zdumieniem stwierdził, że nie drżą mu kolana, jak zawsze do tej pory w takiej sytuacji. Oddarł papierowy ręcznik i nie odwracając się wytarł twarz. Nagle wyczuł ruch powietrza za sobą. Zagrożenie! Gwałtownie uchylił się przed ciosem. Gdy stawił czoło napastnikom był gotowy do walki. Miał dość uciekania.
- No to jak będzie? - Zapytał jeden z napastników. - Zmądrzałeś trochę?
- Jak powiedziałem wcześniej: odwalcie się. - Odparł spokojnie Xander. - Nic ode mnie nie dostaniecie.
- To nie była mądra decyzja.
- To się dopiero okaże - odparł Xander, którego nagle napełniła nietypowa dla niego żądza walki. Uczucie było obce ale sprawiło mu dziwną przyjemność.
Ze zdumieniem uświadomił sobie, że z niecierpliwością czeka na pierwsze uderzenie.
- Jak wolisz. Przytrzymajcie go - padła komenda.
Dwóch wyrostków chwyciło Xandera za ręce. Tego na chwilę opanowała panika, ale nie opierał się. Napiął mięśnie ramion i klatki piersiowej. Poczuł jak dzieje się z nim coś dziwnego. Nie potrafił tego wyjaśnić ale coś się działo. I to było dobre. Bardzo dobre! Trzymający go mocniej zaparli się w podłogę, gdy trzymane ręce zaczęły im się wyrywać. Trzeci z nich nałożył na prawą dłoń skórzaną rękawiczkę. Nic nie mówiąc zbliżył się do Xandra i rąbnął go z całej siły w szczękę. Gdy Xander zauważył ruch przygotował się na kolejną eksplozję bólu. Ta jednak nie nastąpiła. Poczuł uderzenia, jednak ból był na tyle słaby, że był w stanie go zignorować. Wyprostował głowę i uśmiechnął się szeroko.
- Słabo się starasz. Moja babka lepiej się bije.
Oprawca zdziwiony kpiną nie bardzo wiedział jak zareagować. Spojrzał na kumpli. Ci posłali mu równie zdumione spojrzenia. Rysy jego twarzy nabrały zawziętości. Z zaciśniętymi zębami okładał Xandera po twarzy. Jedynym efektem była boląca dłoń.
- Skończyłeś już? - Spytał Xander.
Napastnik posłał mu krzywe spojrzenie.
- To dobrze. Teraz moja kolej.
Xander uniósł ramiona odrywając tym samym trzymających go kurczowo od ziemi. Nieco zdumiony własną siłą spojrzał ze złym uśmiechem na swego oprawcę.
- A teraz zademonstruję ci zderzenie czołowe.
Chłopak zbladł, rozszerzonymi źrenicami obserwował scenę odbywającą się przed nim. Widział to na własne oczy, ale mimo to nie był w stanie uwierzyć. Jego mózg nie znajdował wytłumaczenia, w jaki sposób w tak krótkim czasie cherlak zmienił się w siłacza, który stał przed nim. Jak słup soli stał i patrzył. Nie wykonał najmniejszego gestu, gdy Xander z całych sił grzmotnął uczepionymi jego ramion chłopcami w stojącego przed nim jakby talerzami w orkiestrze. Tylko, że zamiast dźwięcznego "brzdęk" słyszeć się dało głuche uderzenie i zduszony jęk, po którym zapanowała cisza. Trzech niedoszłych oprawców leżało u stóp Xandra. Byli nieprzytomni. Xander z zadowoleniem spojrzał na swe ręce. Nie patrząc pod nogi przeszedł po nieprzytomnych i opuścił toaletę.

Xander postanowił urwać się z pozostałych lekcji. Nie miał ochoty tłumaczyć nauczycielom skąd wziął się fioletowy siniec z prawej strony szczęki. Po powrocie do domu umył ręce i wszedł do kuchni, by zrobić sobie kanapkę. Właśnie przeszukiwał lodówkę, gdy do kuchni weszła matka. Rzucił jej krótkie spojrzenie.
- Cześć, mamo.
Kobieta mruknęła coś w odpowiedzi.
Xander wzruszył ramionami i zajął się przyrządzaniem posiłku. Przez chwilę szarpała nim ochota, by opowiedzieć matce o zdarzeniach w szkole. Ale gdy spojrzał na matkę, która zdawała się nie zauważać jego obecności, tak samo jak wyraźnego siniaka uzmysłowił sobie bezsens tych rozmyślań. Jak zwykle siedziałaby na kanapie przed telewizorem oglądając jakąś operę mydlaną i przytakiwałaby co jakiś czas nawet go nie słuchając. Równie dobrze mógłby jej powiedzieć, że zamierza zmienić płeć i zostać zakonnicą. A ona jeszcze by przytaknęła.
Udał się do swojego pokoju i włączywszy radio powoli przeżuwał kanapkę. Potem położył się na łóżku i rozmyślał. Doszedł do wniosku, że dobrze zrobił trzymając gębę na kłódkę. Ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebował było, żeby rodzice dowiedzieli się o jego przemianie. Właściwie, to nie chciał, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Im więcej osób będzie dalej uważało go za niedorajdę tym lepiej dla niego.

Następnego ranka Xander obudził się z mocnym postanowieniem: tego dnia nie pójdzie do szkoły. Zamiast tego odwiedzi pobliską siłownię. Ten zamiar zakiełkował w nim w chwili, gdy pokonał swych prześladowców. Zjadł lekkie śniadanie złożone z płatków z mlekiem i wyszedł z domu.
Gdy dotarł do celu, przeszklonego, parterowego budynku wahał się przez chwilę. Wziął głęboki oddech i pchnął drzwi. Zaraz po ich otwarciu uderzyła go fala dźwięków charakterystycznych dla każdej siłowni: metaliczny stukot przerzucanych obciążników, jękliwy zgrzyt słabo smarowanych i potężnie obciążanych mechanizmów, sapanie i jęki ćwiczących. A nad wszystkim unosił się zapach potu, było nim przesiąknięte chyba wszystko, włącznie w tynkiem na ścianach i gumowaną wykładziną na podłodze. Potężnie zbudowany mężczyzna siedzący za kontuarem przy drzwiach spojrzał na niego krytycznie, ale bez komentarza wydał Xanderowi wejściówkę. Wstęp kosztował co prawda pięć dolców, ale był ważny cały dzień.
Po wyjściu z szatni Xander rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdziekolwiek spojrzał widział tylko metal i mięśnie. Nie bardzo wiedział od czego ma zacząć. Nigdy wcześniej nie był na siłowni. Gdy tak stał i rozglądał się zauważył go chłopak, niewiele starszy od niego. Mimo dość młodego wieku, mięśnie miał dobrze rozwinięte, Xander przez moment przyglądał mu się z zazdrością, która jednak minęła, gdy przypomniał sobie potyczkę w toalecie.
- Hej, stary - zagadnął Xandra z uśmiechem. - Pierwszy raz?
- Eee... można tak powiedzieć - odparł Xander.
- Jestem Jonathan - chłopak wytarł dłoń w spodnie i wyciągnął ją do Xandra - ale wszyscy mówią mi Jon. Krócej - wyjaśnił z uśmiechem.
- Xander - odparł podając mu dłoń.
- Choć, oprowadzę cię. Przyda mi się chwila przerwy.
Przez następne 15 minut Jon pokazywał Xanderowi kolejne maszyny i wyjaśniał do czego służą i jak się z nich korzysta. Wreszcie stanęli przed ławką do wyciskania.
- Tutaj możesz sprawdzić się na klatę - wyjaśnił Jon.
- Dzięki - odparł nieco zgryźliwie Xander. - Tak całkiem zielony nie jestem.
- Przepraszam. Spróbujesz?
Xander spojrzał na sztangę i założone obiążniki.
- Ile to waży? - zapytał.
- Jakieś 60 kg. W sam raz na początek.
- Tak sądzisz?
- Pewno. Sam od tego zaczynałem.
- A ile teraz? - dopytywał się Xander.
- Teraz? Dzięki ćwiczeniom i odpowiedniej diecie - sto dziesięć kilo.
- Całkiem sporo.
- Dzięki. Mam ambicje na więcej, ale muszę dużo trenować. No dobra, wskakuj.
Xander położył się pod sztangą. Chwycił gryf i napiął mięśnie.
- Gotów? - zapytał Jon.
- Dawaj - odparł Xander.
Jon chwycił sztangę i zdjąwszy ją ze stojaków oparł na wyprostowanych rękach Xandra.
- Pokaż co potrafisz. Tylko nie opuszczaj za szybko. Możesz sobie zrobić krzywdę.
Xander wziął głęboki oddech i ugiął łokcie. Opuszczanie poszło mu całkiem nieźle. Gdy sztanga spoczęła na jego piersi odetchnął głęboko i starał się ją odepchnąć. Sztanga ani drgnęła.
"Co u licha?" - zdziwił się Xander.
Wziął jeszcze jeden oddech i napiął mięśnie. Sztanga uniosła się lekko. Xander pchał dalej.
- Dasz radę! - Zachęcał go Jon.
Na skroniach Xandra pojawiły się żyły. Ręce zaczęły mu drżeć. Ale prostował je. Sztanga szła w górę. Wreszcie ostatnim wysiłkiem podrzucił sztangę i wyprostował łokcie. Ręce mu się trzęsły. Nie mógł utrzymać sztangi w górze. Czuł, że jeszcze chwila i żelastwo padnie mu na twarz. Jon zauważył jego wysiłek. Odebrał mu sztangę i położył na stojakach. Xander leżał na ławce z zamkniętymi oczami i oddychał ciężko. Gdy je otworzył ujrzał nad sobą uśmiechniętą twarz Jona.
- Całkiem nieźle. Przeszedłeś chrzest bojowy.
"60 kilo" - myślał Xander. - "Nie mogłem podnieść cholernych 60 kilo! Co się dzieje?"
- Żyjesz?
- Tak - odparł po chwili wahania Xander. - Ale miałem nadzieję na coś więcej.
- Powoli - ostudził jego zapędy Jon. - Nie wszystko naraz.
"Muszę pogadać z tamtym dzieciakiem" - myślał Xander.
- Muszę lecieć - rzekł do Jona. - Zapomniałem o czymś.
- Hej! Nie zrażaj się tak szybko - zawołał Jon za oddalającym się Xanderem.
Gdy tamten nie zareagował Jon wzruszył ramionami i wrócił do ćwiczeń.

- Cześć - usłyszał Xander z tyłu.
Gdy się odwrócił ujrzał stojącego za nim chłopaka. Przez krótką chwilę gapił się na niego ze zdziwieniem. Otrząsnął się szybko.
- Musimy pogadać.
- No ja myślę.
Stanęli za rzędem szafek.
- Co było w tych pigułkach? - zapytał bez ogródek Xander.
Chłopak spojrzał na niego, uśmiechnął się.
- Przykro mi. Tajemnica zawodowa.
- Ale ja muszę wiedzieć - naciskał Xander.
- A ja nie mogę ci powiedzieć - chłopak wzruszył ramionami. - Zadziałała? - zapytał zmieniając temat.
- Co zadziałało?
- Pigułka. Czy uzyskałeś efekt?
- Żebyś wiedział - odparł Xander z uśmiechem. - Lepszy niż się spodziewałem.
- Świetnie - ucieszył się chłopak. - Doskonale.
- Właśnie, skoro jesteśmy przy temacie efektu.
- O co chodzi?
- Pigułka. Dzisiaj już nie działa.
Chłopak pokiwał głową.
- Tak, efekt jest tymczasowy. Ale przy dłuższym stosowaniu może nabrać trwałego charakteru.
- Masz na myśli, że byłbym silniejszy bez łykania tych pigułek? - Zapytał z nadzieją Xander.
- Coś w tym stylu - odparł wymijająco chłopak. - To jak? Kupujesz?
- No nie wiem...
- Aha, zapomniałem ci powiedzieć o jednym: mogą, podkreślam mogą, pojawić się efekty uboczne.
- Efekty uboczne? - Zapytał podejrzliwie Xander.
- Uspokój się, to nic groźnego - wyjaśnił chłopak. - Możesz po prostu być nieco bardzioej nerwowy, niż zwykle. Ale niekoniecznie musi się to u ciebie pojawić.
- Nie mówiłeś o tym.
- A ty nie pytałeś. Poza tym właśnie ci powiedziałem.
Xander podejrzliwie spoglądał na szczerą twarz chłopaka. Było w niej coś nieodgadnionego. Była zbyt szczera. Ten chłopak był zbyt otwarty jak na działalność, którą prowadził. Xander poważnie zastanawiał się, czy kontynuowanie znajomości z tym gościem jest bezpieczne. Gdy przez jego głowę przetaczały się te myśli kątem oka ujrzał postać chłopaka. Co go zaintrygowało, to to, że na jego widok chłopak zamarł. Xander spojrzał na niego. To był jeden z tych osiłków, którzy próbowali oskubać go z forsy. Gdy ich spojrzenia spotkały się chłopak cofnął się o krok. Xander postąpił krok w jego kierunku. Na ten widok chłopak niewiele myśląc zawrócił i rzucił się do ucieczki po drodze przepychając się między uczniami. Ci zdumieni spojrzeli w kierunku, z którego biegł. Jedyną widoczną osobą w tej mało uczęszczanej części korytarza był Xander patrzący w ślad za uciekającym.
- Wszystko w porządku? - Zapytał podejrzliwie chłopak, gdy Xander odwrócił się z powrotem do niego.
- Nigdy nie było lepiej - odparł Xander z szerokim uśmiechem. - To mówiłeś, ile chcesz?
- A ile masz? - na twarzy chłopaka wykwitł uśmiech.
Xander opróżnił kieszenie. Znalazł kilka dolarowych banknotów, jednego piątaka i kilka monet. W sumie niewiele ponad 10 dolarów. Pokazał to chłopakowi.
- Za to co tu masz dam ci... dwie - zaproponował chłopak.
- Tylko dwie?
- To dość kosztowny towar.
- Tak, ale...
- Bierzesz czy nie?
Xander zastanowił się przez moment.
- Dobra.
Pieniądze przeszły z ręki do ręki. Gdy chłopak odszedł Xander spojrzał na trzymaną w ręku torebkę z dwoma pomarańczowymi tabletkami. Wyciągnął jedną i przyjrzał się jej uważnie. Niby nic nadzwyczajnego, ot zwykła pomarańczowa pigułka. Gdyby nie wiedział co potrafi mógłby z powodzeniem pomylić ją z tabletką na ból gardła.

Gdy Xander ponownie pojawił się w siłowni, mężczyzna za kontuarem obrzucił przelotnym spojrzeniem wejściówkę, którą chłopak machnął mu przed oczami. Xander uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdzie nie widział Jona. I dobrze. Niepotrzebne mu były dodatkowe pytania. Teraz już wiedział gdzie iść i co robić. Szybko przebrał się w szatni i ruszył w kierunku sztangi. Na miejscu zastał dwóch mięśniaków, jeden z nich leżał na ławce i wyciskał uginającą się pod wagą obciążników sztangę. Przy każdym wyprostowaniu rąk sapał potężnie, zaś stojący nad nim pokrzykiwał na niego:
- Jeszcze raz! Nie bądź baba! Jeszcze jeden!
Całe ciało mężczyzny lśniło od potu, na grubych jak słupy telefoniczne rękach widoczny był z najdrobniejszymi szczegółami cały układ krwionośny. Xander stał z boku i przyglądał się scenie. Zastanawiał się, czy tabletka zaczęła już działać. Wreszcie mężczyźni skończyli katować swoje ciała i skierowali się ku innym maszynom. Xander odczekał chwilę, rozejrzał się dookoła i stwierdziwszy, że nikt nie patrzy położył się pod sztangą. Niewiele myśląc chwycił ją i zdjął ze stojaków. Była cięższa niż to sobie wyobrażał. Odetchnął głęboko, po czym opuścił sztangę do piersi i następnie wyprostował ręce.
"Dużo lepiej" - pomyślał z zadowoleniem, gdy sztanga ponownie znalazła się w górze. - "No to jeszcze raz."
Podnosił i opuszczał sztangę, aż mu się znudziło. Nieco zmęczony, odłożył ją na stojaki i otarł z czoła kilka kropel potu. Wstał, odwrócił się i osłupiał: z najwyższym zdumieniem wpatrywało się w niego kilkanaście par oczu. Xander słyszał, jak szeptali między sobą:
- Dobry jest - mówił jeden.
- Niemożliwe, żeby był tak silny - dodał drugi. - Na pewno coś bierze.
- Jak jedzie na prochach, to ja chcę tego tonę.
- Sto pięćdziesiąt kilo. Ja do tego dochodziłem trzy lata.
Xander z zadowoleniem słuchał tego przez chwilę.
- O co wam chodzi? - Zapytał w końcu.
- Niby o nic - odparł jeden z mężczyzn. - Po prostu ciekawi jesteśmy jakim cudem to podniosłeś.
- Dobrze się odżywiam - uśmiechnął się Xander.
Wszyscy pojęli aluzję, nieświadomie rzuconą przez chłopaka.
- No to zobaczmy, co te twoje "witaminki" potrafią - zaproponował mężczyzna.
Propozycja spotkała się z ogólnym entuzjazmem. Xander skinął głową i ruszył za mężczyzną.

Gdy Xander wychodził z siłowni, Sunnydale okryte już było płaszczem mroku. Nie zauważył jak szybko minął dzień. Będzie musiał znaleźć dobrą wymówkę, gdzie był tak długo. W końcu doszedł do wniosku, że najlepsza będzie mieszanka prawdy i kłamstwa. Po szkole poszedł na siłownię i trochę się zasiedział. Jednak przed pójściem do domu postanowił nieco się przewietrzyć. Szedł ulicami i delektował się zapachem nocnego powietrza. Czuł się wspaniale. Coś mu podpowiadało, że to co mu się przydarzyło, nie było zrządzeniem losu. Spotkanie tego chłopaka było mu pisane. Nigdy nie miał być popychadłem. Wręcz odwrotnie. Miał być kimś, przed kim drżą tłumy, kimś potężnym, kimś kto nie powstrzymuje się przed żadnym wyzwaniem, kimś takim jak... Pogromca. Zatrzymał się nagle. No właśnie, jest silny. Ale czy jest silniejszy niż Buffy? Najlepszym sposobem, żeby się tego dowiedzieć, byłoby wyzwać Buffy na pojedynek.
"Boże, o czym ja myślę?" - otrząsnął się szybko z tych myśli i podjął marsz. - "Wyzywać Buffy na pojedynek! Też mi genialny pomysł."
Rozwiązanie problemu pojawiło się nagle. Xander usłyszał za sobą szybkie kroki. Ktoś bardzo się śpieszył. Lecz pomimo tego, że Xander szedł powoli osoba nie wyprzedzała go. Kroki za nim wciąż rozbrzmiewały w nocnym powietrzu. W końcu chłopak zatrzymał się i obejrzał. Dokładnie w chwili, gdy wampir zaatakował. Nie było czasu na myślenie. Xander osłonił twarz lewym ramieniem, prawe natomiast wyrzucił przed siebie próbując chwycić wampira za gardło. Gdy poczuł w dłoni ciało zacisnął ją mocno wbijając palce w szyję stwora. Ku lekkiemu zdumieniu Xandra wampir nie wyrwał się z jego uścisku. Nie mógł. Zajadle szamotał sie, obydwiema dłońmi szarpał nadgarstek chłopaka próbując za wszelką cenę oderwać dłoń wbijającą mu się w gardło. Xander uśmiechnął się lekko. Może nie jest tak silny i zwinny jak Pogromca, ale to co potrafi na razie wystarczy. Gdy na jego twarzy pojawił się uśmieszek wampir na moment przestał się rzucać i ze zdumieniem patrzył na swą niedoszłą ofiarę. Tej nocy zwierzyna i myśliwy zamienili się rolami. W wyrazie twarzy chłopaka, w jego oczach czaiło się coś, co sprawiło, że wampir podwoił wysiłki mające na celu uwolnienie się z tego potwornego chwytu. Nawet jeśli musiałby przy tym wyrwać sobie kawałek gardła. Xander rozejrzał się za czymś co mogłoby zastąpić kołek. Z braku lepszego pomysłu odłamał sztachetę z niskiego płotka stojącego przy krawędzi chodnika. Wziął krótki zamach i wbił drzewce w serce demona. Wampir krzyknął rozdzierająco. Ale nie rozpadł się w proch. Człowiek i wampir jednocześnie spojrzeli na kołek.
Xander spojrzał na wampira z przepraszającym uśmiechem:
- Wybacz, mój pierwszy dzień w pracy.
Nie dając przeciwnikowi czasu na odpowiedź wyciągnął kołek i wbił go jeszcze raz. Tym razem cios był celny. Po wampirze pozostała tylko chmura powoli opadającego pyłu.
- Trzeba popracować nad techniką - mruknął do siebie.

Xander spał niespokojnie. Wyobraźnia pobudzona wydarzeniami ostatnich dni sprowadziła na niego sny, w których wcielał się po kolei we wszystkich bohaterów z dzieciństwa i raz za razem ocalał świat. Po każdej zwycięskiej walce ze złem przychodziła następna, jeszcze gorsza. Krwawa jatka, której wynik i tak był z góry przesądzony.
Gdy Xander otworzył oczy za oknem nadal niepodzielne rządy sprawowała noc. Spojrzał na lśniące rubinowo cyfry zegara. 2:28. Westchnął i przewrócił się na drugi bok. Z jakiegoś powodu odeszła mu ochota na sen. Było mu gorąco i niewygodnie. Wstał z łóżka i powlókł się ku oknu. Wystawił głowę na zewnątrz i odetchnął głęboko. Starał się przypomnieć ostatni sen. Kim wtedy był? Kapitanem Ameryką czy Spider-manem? A może... Pogromcą?
"Jak by się nad tym dobrze zastanowić, to chyba nie jest to takie całkiem nierealne" - pomyślał. - "Jestem silny, wiem o co w tym wszystkim chodzi. Brakuje mi tylko nieco doświadczenia."
- Pójdę sama - mówiła Buffy. - To zbyt niebezpieczne. Nie chcę, by coś ci się stało.
- Nic mi nie będzie.
- Może tak, może nie. Ale to ja jestem Pogromcą, nie ty. Nie musisz się narażać.
- Narażać? Na co? Przecież byłabyś tam.
- Zgoda. Ale nawet ja nie dam rady zbyt dużej liczbie wampirów. Poza tym rozpraszałbyć mnie. W czasie walki muszę być maksymalnie skupiona, albo przypłacę to życiem.
- Ale...
W tym momencie z reguły wychodziła ucinając wszelkie dyskusje. Tropienie jej było na nic. Znikała jak kamfora.
- Dzisiaj udowodnię ci, udowodnię wam wszystkim, że jestem równie dobry jak Pogromca - mruknął do siebie Xander.
Ubrał się i po cichu zszedł do kuchni. Wyciągnął torebkę, z pozostałą tabletką i wyrzucił zawartość na dłoń. Wziął tabletkę w dwa palce i przez moment przyglądał jej się w świetle wpadającym z zewnątrz. Westchnął i połknął pigułkę popijając ją sokiem pomarańczowym prosto z pudełka. Najciszej jak potrafił otworzył tylne drzwi. Nieoliwione zawiasy zaskrzypiały cicho. Xander zamarł w progu nasłuchując. Brak reakcji. Dobrze. Zamknął za sobą drzwi i ruszył w mrok.
Idąc ulicą zauważył stertę starych mebli wyrzuconych przez kogoś prosto na chodnik. Gdy w oko wpadło mu masywne krzesło przyszło mu do głowy, że potrzebna mu jakaś broń. Rozejrzał się uważnie, po czym wziął krzesło i roztrzaskał je o chodnik. Dwie nogi beznadziejnie się połamały, ale z dwóch pozostałych wyszły całkiem zgrabne kołki. Xander zabrał je i ruszył w dalszą drogę.
Kilka minut później przekraczał bramę cmentarza. Gdy nogi zanurzyły się w snującej się przy gruncie mgle Xander powtórnie przemyślał swój pomysł. I już nie wydał mu się taki genialny. Chcąc dodać sobie otuchy zacisnął prawą dłoń na zaimprowizowanym kołku. Ruszył między pogrążone w oparach grobowce. Po kilkunastu krokach przestało docierać światło ulicznych latarni. Teraz drogę oświetlał mu już tylko księżyc chowający się co chwila za warstwą przemierzających nocne niebo chmur. Idąc rozglądał się na wszystkie strony. Nagle wydało mu się, że ktoś za nim idzie. Obrócił się gwałtownie wyciągając z kieszeni kołek. Lecz nikogo tam nie było. Znowu hałas. Gdzieś z boku trzasnęła gałązka. Xander wysilił wzrok, ale nie był w stanie ujrzeć czegokolwiek w mroku. Znowu trzask. Tym razem z przodu. Nie. Z lewej. A może tylko mu się wydawało?
"Co się ze mną dzieje?" - zastanawiał się lekko przerażony.
Potrząsnął głową by odpędzić od siebie złe przeczucia i podjął przerwaną wędrówkę. Cały czas czujnie rozglądał się za zagrożeniem.
Po półgodzinie marszu bliski był paranoi. W każym cieniu widział przyczajonego demona. Szeleszczące na wietrze liście brał za oznakę poruszenia w ciemnościach. Gdy w pewnym momencie przewrócił się na wystającym korzeniu o mały włos nie zacząłby krzyczeć, lecz powodowany dumą i resztką rozumu zdusił w sobie krzyk. Nagle zatrzymał się jak wryty. Z tyłu dobiegł go cichy, ale niezwykle wyraźny szept. Nie było mowy o pomyłce. Xander obrócił się powoli i stanął twarzą w twarz z młodą, najwyżej 18-letnią dziewczyną. W mroku nie widział brunatnych plam na jej sukience i palców poranionych od przedzierania się przez deski trumny i warstwę ziemi dzielących ją od wolności.
- Co chłopczyk robi tak późno w takim miejscu? - Pytanie zadane zostało szeptem, ale mimo to Xander usłyszał je wyraźnie, jakby dziewczyna szeptała wprost do jego ucha.
- Nie... - Gardło miał tak suche, że z ledwością wydobywał z siebie słowa; przełknął ślinę. - Nie twoja sprawa.
Dziewczyna postąpiła krok do przodu. Xander ani drgnął. Nie mógł. Strach sparaliżował go odbierając mu zdolność ruchu.
- To bardzo niebezpieczne miejsce dla chłopców - kontynuowała dziewczyna. - Może się tu przydarzyć coś bardzo brzydkiego.
- Nie zbliżaj się - odparł Xander, do którego wreszcie dotarła groza sytuacji.
- Nie zrobię ci nic złego. Jestem taka głodna - szeptała.
- Mówię ci: nie zbliżaj się.
- Bo co mi zrobisz? - Ton głosu dziewczyny zmienił się, stał się arogancki, co było wyczuwalne mimo szeptu.
W Xandrze zaczęła kipieć złość.
- Koniecznie chcesz się przekonać? - Zapytał.
- Za kogo ty się uważasz? - Nieumarła roześmiała mu się w twarz. - Za Pogromcę?
Zanim zdołał odpowiedzieć wampirzyca zaatakowała. Rzuciła się na niego całym ciężarem i wykorzystując element zaskoczenia powaliła chłopaka na ziemię. Xander ponownie zastosował sprawdzony chwyt. Złapał dziewczynę za gardło i z całej siły zacisnął dłoń. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
- Udusisz mnie! - Jęknęła.
Xander wybałuszył na nią oczy. Wampirzyca wykorzystała jego zaskoczenie i oderwała dłoń od swojej szyi. Tymczasem Xandrowi udało się wcisnąć kolano między ich ciała. Mocno odepchnął od siebie nieumarłą, która poleciała do tyłu krusząc sobą kamienną tablicę. Oboje stanęli na nogach i mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Xander powolnym ruchem wyciągnął zapasowy kołek. Poprzedni wypadł mu na samym początku walki, a nie było czasu na jego poszukiwanie. Wampirzyca uśmiechnęła się złowrogo. Xandrowi przypomniał się trik podpatrzony u Buffy i wielokrotnie ćwiczony.
"A co mi szkodzi?" - pomyślał.
Zamachnął się i rzucił. Kołek wirując pomknął do celu. Gdyby wampirzyca po narodzinach napiła się krwi, byłaby w stanie odeprzeć atak. Ale przez brak posiłku była osłabiona, a jej refleks spowolniony. Gdy drzewce zagłębiło się w jej sercu nieumarła zastygła z wyrazem zdumienia na twarzy i runęła na plecy. Rozpadła się w pył nim dotknęła ziemi.
- Bingo! - Zawołał uradowany Xander.
W następnej sekundzie zatkał sobie usta, szybko zebrał oba kołki i czujnie rozejrzał się po cmentarzu. Nikt nie usłyszał jego okrzyku. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Ta noc zaowocowała jeszcze dwoma zabitymi wampirami. Gdy Xander zmęczony lecz zadowolony wracał do domu, zaczynało już świtać. Chyłkiem przemknął się przez tylne drzwi i już wchodził do pokoju, gdy nagle poraziła go myśl: nie zamknął drzwi. Po cichu wrócił do kuchni i przekręcił zamek. Chwilę stał jeszcze przy drzwiach i starał się przypomnieć czy wszystko jest na swoim miejscu. Wreszcie uspokojony powlókł się do pokoju. Rozebrał się i zwalił na łóżko. Zamknął oczy i chwilę później spał głęboko.

Gdy dwie godziny później zadzwonił budzik Xander nie otwierając oczu grzmotnął go otwartą dłonią. Zwykle w tym momencie zegarek grzecznie przestawał hałasować. Tym razem po takim potraktowaniu zakończył żywot z bolesnym chrzęstem. Xander otworzył jedno oko i zerknął na zdemolowane urządzenie.
- Hmm... - mruknął. - Tabletka jeszcze działa.
Przeciągnął się ziewając przy tym szeroko. Przerzuciwszy nogi przez krawędź łóżka usiadł i wsparłszy głowę na rękach zasnął w najlepsze. Przebudził się gwałtownie, gdy głowa zsunęła mu się z ręki.
Przecierając oczy i szurając nogami skierował się do łazienki. Spojrzał w lustro i obrzucił się uważnym wzrokiem. Poza workami pod oczami nie było żadnego dowodu bezsennej nocy. A to można było łatwo wytłumaczyć. Stanął pod prysznicem i odkręcił zimną wodę. Chłód wygnał z ciała resztki zmęczenia.
Kilkanaście minut później odświeżony i rozbudzony wyszedł z łazienki. Ubrał się, złapał plecak i kurtkę i zszedł na dół. Nie był głodny. Wypił szklankę soku pomarańczowego i wyszedł z domu. Czuł się świetnie, rozpierała go energia, puścił się więc biegiem. Gdy dotarł do szkoły z zadowoleniem stwierdził, że nawet się nie zadyszał.
"Rewelacyjne te piguły" - pomyślał. - "Potrzebuję ich więcej."
Wszedł do szkoły i podszedł do swojej szafki. Chwilę majstrował przy zamku szyfrowym. Otworzył ją i wrzucił plecak do środka. W domu nie zauważył kolekcji plam z trawy i błota, które zostały mu po walce z wampirami. Gdy stał przy szafce zza pleców dobiegł śmiech i czyjś głos powiedział:
- Stary, gdzieś ty się tarzał? Na poligonie byłeś czy co?
Z jakiegoś powodu te słowa spowodowały, że Xander zapałał ślepą furią do osoby je wypowiadającej. Obejrzał się przez ramię. Znał tę gębę. Należała do jednego kolesia z klasy wyższej o dwa lata. Ale to mu nie przeszkadzało. Nadal czuł w sobie energię. I przemożną potrzebę jej zagospodarowania. Zatrzasnął drzwiczki szafki, upewnił się, że jest zamknięta i podszedł do chłopaka, który wciąż tam stał i śmiał się bezczelnie. Zlustrował go od stóp do głów. Chłopak był nieco od niego niższy, ale za to mocno zbudowany. Xander również się uśmiechnął, po czym bez ostrzeżenia złapał chłopaka za gardło i bez trudu podniósł go przyciągając do oczu. Stopy chłopaka wisiały jakieś 10 cm nad podłogą.
- Mówiłeś coś? - Wycedził Xander przez zaciśnięte zęby. - Czy tylko mi się wydawało.
Mimo gwałtowności ataku chłopak nie stracił zimnej krwi. Zacisnął mocno prawą pięść i grzmotnął Xandra w splot słoneczny. Xander sapnął, ale nie drgnął. Zamiast tego mocniej zacisnął dłoń na gardle chłopaka, który otworzył szeroko oczy. Po części ze zdumienia, po części ze strachu.
- Puszczaj - wycharczał szarpiąc dłoń, która zaciskała się na jego szyi niczym stalowa obręcz.
Xander udał, że nic nie słyszy. Wpatrywał się zimno w oczy chłopaka, którego powoli zaczynała opanowywać panika. W głębi oczu Xandra czaiło się szaleństwo i jakaś prymitywna żądza walki. To spojrzenie hipnotyzowało. Chłopak z trudem oderwał wzrok i przeniósł go na uczniów, których spora grupka zebrała się wokół otaczając ich kordonem i mrucząc między sobą. Zdawało się, że niektórzy nawet czynili zakłady.
- Pomóżcie mi - jęknął.
Z otaczającego ich kręgu wysunął się muskularny blondyn. Xander trzymając chłopaka spojrzał na nacierającego. Gdy ich oczy spotkały się blondyn zamarł. Nagle odeszła mu ochota na walkę z tym osobnikiem.
- Chciałeś coś? - warknął Xander. - Poczekaj na swoją kolej. Najpierw skończę z tobą - rzekł zwracając swoją uwagę z powrotem na trzymanego chłopaka.
- Puść mnie - jęknął chłopak. - Błagam. Udusisz mnie.
Faktycznie, twarz chłopaka zaczynała nabierać niezdrowego sinego koloru. Nagle w umyśle Xander coś drgnęło.
"Co ja robię?" - pomyślał z przerażeniem.
Puścił chłopaka, który bezwładnie upadł na podłogę i trzymając się za gardło krztusił się oddychając łapczywie. Xander powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Jeszcze raz spojrzał na leżącego. Nagle zapragnął jak najszybciej oddalić się od tego miejsca i od świadomości tego, czego o mały włos nie zrobił. Tłum rozstąpił się przed nim niczym wody Morza Czerwonego i Xander odszedł pospiesznie.
Tymczasem chłopak, doszedł nieco do siebie i posłał za odchodzącym wściekłe spojrzenie.
- Zapłacisz mi za to - syknął. - Jeszcze pożałujesz.
- Naprawdę chcesz z nim zaczynać? - Zapytał jakiś chłopak.
Wyciągnął do leżącego dłoń, którą ten odepchnął machnięciem ręki. Chłopak wzruszył ramionami.
- Jak uważasz. Ja na twoim miejscu zostawiłbym go w spokoju.
Chłopak stęknął wstając i rzuciwszy jeszcze jedno ociekające jadem spojrzenie na plecy Xandra odszedł niepewnie do klasy.
Całemu zajściu z dyskretnej odległości przypatrywał się chłopak. Ten sam, który sprzedał Xanderowi tabletki. Patrzył i uśmiechał się do siebie. Wszystko szło tak jak przewidywał.

Siedząc na lekcji Xander nie mógł się skupić. Ciągle przed oczami miał siną twarz chłopaka i jego błagające spojrzenie. Targały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony był przerażony tym co się z nim dzieje. Mało brakowało, a zabiłby tamtego z zimną krwią. Zwierzęca żądza walki, chęć mordu, jaka go na krótką chwilę opanowała sprawiała, że czuł dla siebie pogardę. Czy stawał się taki sam jak Spike? Z drugiej jednak strony podobało mu się to uczucie władzy, jaką wtedy posiadał. W jednej dłoni dzierżył dalsze losy tego chłopaka. Tylko od niego zależało, czy będzie miał jakąś przyszłość. Wystarczyło przytrzymać go nieco dłużej. Jeszcze tylko kilkanaście sekund, a ognik życia w tym wątłym ciele zgasłby niczym zdmuchnięty płomień świecy. I, co Xandrowi podobało się najbardziej, nie wymagałoby to wiele większego wysiłku. Uśmiechnął się do siebie.
- Cóż pana tak bawi, panie Harris? - głos nauczyciela wyrwał go z rozmyślań.
Pan Wilkinson, nauczyciel angielskiego, stał przed nim i wpatrywał się w niego. Xander spojrzał na niego z zaskoczeniem pomiesznym z niepokojem przyłapanego na gorącym uczynku.
- Eee... nic, proszę pana.
- Może powie pan to wszystkim, to razem się pośmiejemy - nalegał nauczyciel.
- To naprawdę nie było nic ciekawego.
- Ale najwyraźniej wciągnęło pana bardziej niż wiersz, który własnie przeanalizowaliśmy.
Xander spojrzał za plecy mężczyzny, na Willow.
"Pomóż mi" - mówiły jego oczy.
Dziewczyna jakby czytała w jego myślach. Dawała mu jakieś znaki, ale on nic z tego nie rozumiał. Patrzył się na nią z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Panno Rosenberg - odezwał się nauczyciel nawet nie oglądając się za siebie. - Jeśli ma pani coś do powiedzenia swojemu koledze, to proszę poczekać na przerwę.
Willow zamarła, po czym uniosła ręce w geście bezradności i odwróciła się.
- No więc, panie Harris? Ma pan coś do powiedzenia?
Xander siedział ze wzrokiem wbitym w blat ławki.
- Tak myślałem. Może ta ocena zmobilizuje pana do przyłożenia większej uwagi do tego, o czym tutaj rozmawiamy - pan Wilkinson podszedł do biurka i zanotował coś w dzienniku.
Chłopak zmełł w ustach przekleństwo. Oczyma wyobraźni widział zmasakrowane ciało nauczyciela rozciągnięte na stole w sali tortur. Tym razem rozmyślania przerwał mu dzwonek. Z radością wstał z ławki i jako jeden z pierwszych opuścił klasę. Nie zauważył, że Willow i Buffy przyglądają mu się z niepokojem. Dziewczyny spojrzały na siebie i ruszyły za nim.
Złapały go koło automatu z żywnością, gdy wyciągał snickersa.
- Xander, wszystko w porządku? - pierwsza odezwała się Willow.
- Jasne, czego pytasz? - odparł, rozrywając opakowanie.
- Wyglądasz tak jakoś... inaczej.
Xander spojrzał na nią próbując nie okazać zaniepokojenia.
"Czyżby coś podejrzewały? - zastanawiał się.
Buffy stała obok i obserwowała przyjaciela. Gdy Willow zadała pytanie dojrzała w jego oczach nikły błysk. Coś przemknęło przez jego umysł, by po chwili zniknąć w zakamarkach świadomości. Xander coś ukrywał. Ale co?
- Co masz na myśli? - zapytał, siląc się na swobodny ton.
- Dziwnie się zachowujesz.
Machnął ręką.
- E tam. Wydaje ci się.
Willow przyglądała mu się, podczas gdy Xander rozglądając się z zamyśleniem po korytarzu gryzł baton razem z kawałkiem opakowania i zawzięcie próbował oderwać kęs aluminiowej folii. Potrząsnęła głową z zakłopotanym uśmiechem. "Cały Xander", pomyślała.
- Chyba masz rację. Musiało mi się wydawać.
Xander nagle się ożywił.
- Wiecie co? Pogadamy później. OK?
Odszedł nie czekając na odpowiedź.
- Dobra... Nie ma sprawy - odparła niepewnie Willow patrząc na niego ze zdziwieniem. A jednak coś było nie tak.
Patrzyły, jak podchodzi do młodego chłopaka i mówi coś do niego żywo gestykulując. W odpowiedzi chłopak wzrusza ramionami i uśmiecha się. Xander jeszcze przez chwilę machał rękami, po czym z rezygnacją skinął głową. Potem obaj zniknęli w męskiej toalecie. Niecałą minutę później z pomieszczenia wyłonił się tajemniczy chłopak. Kilka chwil upłynęło zanim w drzwiach ukazał się Xander. Zanim odszedł obrzucił obserwujące go dziewczyny krótkim spojrzeniem.
- Co o tym sądzisz? - zapytała Buffy patrząc w ślad za nim.
- Sama nie wiem - odparła zaintrygowana Willow. - Gdybym nie znała Xandra, to powiedziałabym, że właśnie byłyśmy świadkami klasycznej tranzakcji.
- Tranzakcji?
- Tak. Zakupu narkotyków - Willow patrzyła zasępiona w ślad za Xandrem.
- Może nie znamy go aż tak dobrze, jak nam się wydawało - odparła Buffy po długiej chwili.
Willow nie odpowiedziała.
- Musimy dowiedzieć się czegoś na temat tego chłopaka.
- Sprawdzę rejestry uczniów - rzekła Willow z nieobecną miną.
Buffy położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Nie martw się Will. W cokolwiek wdepnął wyciągniemy go z tego.
- Tak. Wiem.
- A przynajmniej spróbujemy - dodała cicho, tak by Willow nie słyszała.

Na kolejnych lekcjach Buffy i Willow zwracały baczną uwagę na zachowanie przyjaciela. Co je zaintrygowało, to całkowita jego zmiana. Z rozkojarzonego chłopaka jak za dotknięciem magicznej różdżki przemienił się w skoncentrowanego i uważnego ucznia. Właśnie ta zmiana niepokoiła dziewczyny i utwierdzała je w przekonaniu, że coś z nim jest nie w porządku. Wszystko zdawało się mieć źródło w tajemniczej wizycie w męskiej toalecie, która raczej nie miała nic wspólnego z podstawowymi potrzebami luczkiego organizmu. A właściwie zdawała się zapokajać potrzeby całkiem innego typu.
Po skończonych lekcjach Willow i Buffy przez kilka minut ukradkiem obserwowały Xandra. Nie zwróciły uwagi na spojrzenia, jakimi obrzucali go niektórzy uczniowie. Jedni patrzyli na niego ze strachem, inny ze zdziwieniem. Zdawały się też nie zauważać szerokiego łuku jakim omijało go wiele osób. Gdy Xander zszedł po schodach przed budynkiem szkoły i skręcił za róg, dwie przyjaciółki udały się do biblioteki. Willow wyciągnęła swojego laptopa i siadła z palcami nad klawiaturą.
- No dobra - powiedziała. - Zastanówmy się, czego mamy szukać.
Buffy podrapała się paznokciem po policzku.
- Może zacznij od przypadków handlu narkotykami na terenie szkoły.
- Dobre na początek - Willow wzruszyła ramionami i zaczęła stukać w klawisze.
Kilka sekund później na ekranie wyświetliła się krótka lista.
- Dwadzieścia osiem przypadków.
Buffy uniosła brwi.
- Jaki okres czasu objęłaś?
- Tylko ten rok - mruknęła Willow. - Wiem, mi też się to nie podoba.
- No to czeka nas sporo roboty - Buffy zdjęła kurtkę, powiesiła ją na oparciu krzesła i usiadła obok Willow.

Prawie półtorej godziny później Buffy wstała, przeciągnęła się i zaczęła spacerować po bibliotece.
- Nie rozumiem - mruczała. - Nic na niego nie ma.
- Może być tylko jedno wytłumaczenie - odezwała się Willow. - Dopiero zaczął.
- Nie sądzę, Will - Buffy pochyliła się nad laptopem. - Raczej nie dał się złapać.
- Jaki z tego wniosek?
- Wniosek z tego taki, że mamy do czynienie z inteligentnym i przebiegłym draniem. I musimy się dowiedzieć kim jest i co sprzedaje Xandrowi.
- Na pierwsze z tych pytań mogę spróbować odpowiedzieć - odparła Willow.
- Jak?
- Cóż, łatwe rozwiązanie mamy już z głowy - westchnęła. - Zostaje trudniejszy sposób. Trzeba przejrzeć zdjęcia wszystkich uczniów.
Buffy jęknęła w desperacji.
- To zajmie kilka dni.
- Chyba, że uda mi się zawęzić zakres poszukiwań. Idź, trochę czasu mi tu zejdzie.
- Dobra. W takim razie sprawdzę, co porabia nasz kochany Xander.

Buffy przez prawie dwie godziny włóczyła się po mieście starając się odnaleźć Xandra. Bez rezultatu. Po wyjściu ze szkoły nie poszedł do domu. Sprawdziła na samym początku. Zresztą znając Harrisów Buffy nie dziwiła ich obojętność. Gdyby chłopaka porwali kosmici rodzice pewnie dowiedzieliby się o tym z telewizji. Tymczasem sam Xander jakby się pod ziemię zapadł.
Wreszcie zmęczona i zirytowana niepowodzeniem wróciła do szkoły.
- Buffy? - Giles spojrzał na nią ze zdziwieniem, gdy wkroczyła przez wahadłowe drzwi.
- Cześć - odparła krótko i zwaliła się na krzesło obok Willow, która ze znużonym wyrazem twarzy prawie leżała przed komputerem oparta na prawej ręce, a wskazującym palcem lewej co chwila naciskała spację.
- Mogę zapytać co ty tu robisz? - Obserwator przyglądał jej się bacznie.
Obrzuciła go taksującym spojrzeniem, jakby zastanawiając się, jak człowiek tak mało rozgarnięty mógł zostać bibliotekarzem.
- To biblioteka. Ludzie przychodzą tu czasami.
- Nie ty.
- Sugerujesz, że nie jestem człowiekiem? - odezwała się zaczepnie Pogromczyni, nagle nabierając ochoty nieco podrażnić starszego mężczyznę.
- Nie to miałem na myśli...
- Więc co, pewnie sądzisz, że nie umiem czytać?
- Tak, to znaczy nie - zdjął okulary i począł czyścić je nerwowo.
- A może już nie chcesz się ze mną spotykać? - Uśmiechnęła się zawadiacko.
- Buffy!
- Dobra, dobra - uniosła obie ręce w geście poddania. - Musiałam odreagować.
Mężczyzna pytająco uniósł brew.
- Przez ostatnie dwie godziny łaziłam po mieście próbując znaleźć Xandra.
- Xander zaginął? - Zaniepokoił się Giles.
- Gdzie tam - machnęła ręką. - Tylko wydaje się nam, że wplątał się w jakieś brudne interesy i razem z Will staramy się dowiedzieć czegoś na ten temat.
- Aha - mruknął. - Powiedziałaś "brudne interesy"?
- Narkotyki, tak to przynajmniej wyglądało.
- To do niego niepodobne.
- Też tak sądzę, ale wiem co widziałam. Willow też tam była. Prawda?
Spojrzała na przyjaciółkę, która spała z palcem na klawiszu i głową wspartą na ręku.
- Will?!
- Co? - obudzona szarpnęła się gwałtownie. - Nie śpię.
Buffy pokręciła głową i spojrzała na Gilesa. Otworzyła usta i zaczerpnęła oddech, by coś powiedzieć, ale uprzedził ją okrzyk Willow.
- To on!
Blondynka przez sekundę siedziała z otwartymi ustami, po czym zmarszczyła brwi i spojrzała na ekran laptopa, na którym wyświetlona była karta chłopaka, którego widziały z Xandrem.
- No i proszę - uśmiechnęła się szeroko. - A mówią, że nic w życiu nie przychodzi łatwo.
Willow spojrzała na nią z przekąsem.
- Dobra robota, Will - Buffy poklepała przyjaciółkę po ramieniu. - Znalazłaś go.
Giles pochylił się nad komputerem nakładając okulary.
- Znam tego chłopaka - mruknął. - Peter Lukas, tak, przypominam sobie. Przeczytał chyba wszystko o chemii co mam.
- To właśnie z nim gadał Xander - blondynka kiwnęła głową w stronę ekranu. - A potem razem poszli do toalety.
- I uważacie, że Xander bierze narkotyki? - bibliotekarz wyprostował się i ruszył do lady.
- Nie powiedziałam, że bierze - odparowała szybko Buffy, ale zreflektowała się po chwili i spojrzała niepewnie na rudowłosą. - To możliwe, żeby brał?
- Wiedziałybyśmy, gdyby wydarzyło się coś, co zmusiłoby go do zajęcia się sprzedażą.
- A właściwie to na jakiej podstawie sądzicie, że Xander ma z tym wszystkim w ogóle coś wspólnego? - spytał Giles.
- Daj spokój! - Pogromca wyrzuciła ręce w górę. - Co innego dwóch chłopaków mogłoby razem robić w toalecie?
Po chwili coś przyszło jej do głowy i na twarz dziewczyny wypłynął grymas niesmaku.
- Fuj! - zmarszczyła nos. - Chyba nie uważasz, że Xander i ten Lukas...
Willow spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- Myślisz, że Xander jest...?
- Nie, absolutnie nie. To wykluczone... Prawda, Will?
- Nie wydaje mi się - Willow potrząsnęła głową. - Znam go tak długo, że wiedziałabym czy jest gejem, czy nie. - Uśmiechnęła się z przymusem. - No i byli tam chyba za krótko, nie sądzisz?
- To mógł być zwykły przypadek - zauważył bibliotekarz. - W końcu to toaleta. Chyba każdy z chłopców tam zagląda i trudno oczekiwać, żeby robili to pojedynczo.
- Wykluczone - blondynka potrząsnęła głową. - Ostatnio Xander zachowuje się jakoś dziwnie. A na widok tego chłopaka zrobił się jeszcze dziwniejszy. - Ponownie pochyliła się nad ekranem komputera spoglądając na pole z adresem. - Chyba odwiedzę pana Lukasa i zobaczę czym bawi się po lekcjach.

Buffy spojrzała na trzymaną w dłoni kartkę, na której zanotowała adres Lucasa, po czym przeniosła wzrok na dom. Niczym nie wyróżniał się z szeregu prawie identycznych piętrowych, drewnianych, pomalowanych na biało budynków, z równo przystrzyżonym trawnikiem oddzielającym od chodnika niewielką werandę. Podjazd był pusty, ale postanowiła zachować ostrożność.
Podeszła do drzwi, poprawiła bluzkę i nacisnęła dzwonek. Po kilku sekundach zadzwoniła ponownie i dodatkowo zapukała. Kiedy nikt nie otwierał przekręciła klamkę, ale drzwi pozostały zamknięte. Buffy powstrzymała chęć wykopania drzwi, co pozostawiłoby wyraźny ślad czyjejś obecności. Zamiast tego obeszła dom dookoła i spróbowała szczęścia z wejściem od kuchni. To dla odmiany było otwarte, przesuwane drzwi nie były nawet domknięte do końca, jakby zapraszając do wejścia. Pogromca nie tracąc czasu na zastanawianie się nad przyczyną takiego stanu rzeczy, szybko zabrała się do roboty.
Przeszukanie domu zajęło Buffy kilkanaście minut. W tym czasie przetrząsnęła zawartość szaf i szuflad, zajrzała za i pod każdy mebel, ale nie znalazła niczego, co mogłoby chociaż naprowadzić ją na ślad niecodziennej działalności Petera. Pokój, który zdawał się należeć do niego, był zwyczajnym pokojem nastolatka: plakat jakiejś drużyny koszykarskiej, kilka rockowych i metalowych płyt rozrzuconych wokół wieży, kolekcja wydań "Playboya" pod materacem. Po prostu pokój.
Zrezygnowana postanowiła zakończyć wizytę w domu Lukasa krótkim spojrzeniem na piwnicę. Nie spodziewając się znaleźć tam czegokolwiek ciekawego otworzyła drzwi i stanęła oko w oko ze stalową grodzią zaopatrzoną w niewielką klawiaturę w miejscu, w którym powinna znajdować się klamka.
- Tu jesteś - mruknęła Buffy.
Uważnie przyjrzała się klawiaturze, po czym oparła obie dłonie o przegrodę i naparła z całych sił. Drzwi ani drgnęły. Przyłożyła ucho do stali, próbując wyłowić jakikolwiek dochodzący zza nich dźwięk, ale ta próba też spełzła na niczym. Usłyszała natomiast warkot silnika samochodu, wjeżdżającego na podjazd. "Pora się zmywać", pomyślała. Rzuciła ostatnie spojrzenie na klawiaturę i wymknęła się tą samą drogą, którą weszła. Przyczaiła się za rogiem domu, by osoba, która przyjechała tym samochodem, zniknęła za drzwiami i po kilku następnych sekundach spokojnie wędrowała chodnikiem.

- Cześć.
Odbite od lustra spojrzenie Xandra spoczęło na stojącej za nim szczupłej blondynce. Odłożył na stojak trzydziestokilowe hantle i odwrócił się. Dziewczyna miała na sobie eksponujący jej wdzięki obcisły sportowy zestaw złożony z topu i getrów.
- Cześć - odparł.
- Jesteś nowy - było to coś pośredniego pomiędzy stwierdzeniem a pytaniem.
Xander gapił się na nią bez słowa, zaskoczony po równi jej bezpośredniością co spostrzegawczością.
- Dobrze zgadłaś - wydusił wreszcie.
- Nie zgadywałam - odparła wzruszając ramionami.
- Aż tak to widać?
- Nie - wreszcie się uśmiechnęła. - Po prostu znam tu wszystkich oprócz ciebie. Resztę sobie dośpiewaj.
- Faktycznie, wyglądasz, jakbyś często tu bywała.
- Bo tak jest.
- Masz zniżkę? - uśmiechnął się.
- W pewnym sensie. Tatuś jest właścicielem.
- Znaczy się tej siłowni? - Xander starał się ukryć zaskoczenie.
- I jeszcze paru innych rzeczy - obejrzała swoje paznokcie, jakby mówienie o tym po raz kolejny ją nudziło.
- Tatuś musi być cholernie bogaty - stwierdził odruchowo i natychmiast pożałował własnych słów.
Dziewczyna udała, że nie słyszała, albo potraktowała to jako oczywisty fakt. Tak czy inaczej przeszła nad wypowiedzią do porządku dziennego.
- Obserwowałam cię. Nie sprawiasz wrażenia nowicjusza. Gdzie wcześniej ćwiczyłeś?
- Głównie w domu - skłamał. - W piwnicy.
Skomentowała to uniesieniem brwi.
- Tak myślałam. Wyglądasz, jakbyś spędzał tam sporo czasu.
- Prawie poczułem się urażony.
- Jesteś jak ukryta w kamieniu rzeźba, czekająca aż ktoś usunie z niej zbędne kawałki.
Nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, Harris jedynie rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
- Potrzebujesz nieco... - przez sekundę szukała właściwego słowa - ogłady.
Xander założył ręce na piersi i zanim odpowiedział dokładnie przyjrzał się rozmówczyni.
- Uważasz, że możesz mnie nauczyć?
- To będzie trudne zadanie - twarz dziewczyny ponownie rozjaśnił uśmiech, - ale myślę, że dam radę.
- A co ty będziesz z tego miała?
- Na początek - osobistą satysfakcję.
- A potem?
- Kto wie - mrugnęła filuternie i wyciągnęła do niego rękę. - Jestem Ivy.
- Xander - odwzajemnił uścisk. - To kiedy zaczynamy?
- Muszę jeszcze wziąć prysznic - spojrzała na zawieszony na ścianie zegar. - Czekaj na mnie za pół godziny przy wyjściu.
Xander uważnie obserwował kierującą się do szatni dziewczynę.
- Pół godziny to kawał czasu - krzyknął za nią, gdy była już przy drzwiach.
W odpowiedzi Ivy spojrzała na niego, uśmiechnęła się i zniknęła z widoku. Coś było w tym uśmiechu, chociaż Harris nie do końca to rozumiał. Mimo wszystko to "coś" pchało go w stronę drzwi, za którymi zniknęła dziewczyna.
Prywatne. Tak głosiła przyczepiona do drzwi metalowa plakietka. Xander rozejrzał się wokół i położył dłoń na klamce. "A jeśli źle ją zrozumiałem?, przemknęło mu przez myśl. "Wszystko bym spieprzył." Kiedy cofnął dłoń drzwi otwarły się nieoczekiwanie. Zza nich wynurzyła się ręka, która chwyciła Xandra za koszulkę i wciągnęła do wewnątrz.

Zegar w pokoju Xandra twierdził, że do północy pozostał zaledwie kwadrans, kiedy przy chodniku naprzeciwko domu zatrzymał się sportowy motocykl. Kiedy kierowca zdjął kask długie blond włosy rozwiał wiatr.
- To było piękne - stwierdził Xander zsuwając się z siodła. - Musimy to powtórzyć.
- Możesz na to liczyć, tygrysie. - Ivy chwyciła Xandra za poły kurtki, przyciągnęła do siebie i pocałowała mocno. - O której jutro jesteś wolny?
- Kończę o drugiej. Wpadnij po mnie do szkoły, ok?
- Musisz iść? - Nadąsała się i przeciągnęła palcem po policzku chłopaka. - Jest tyle rzeczy, które moglibyśmy robić w tym czasie...
- Nic na to nie poradzę - wzruszył ramionami. - Nie mam ochoty użerać się ze starymi. Wynagrodzę ci to.
- Obiecujesz?
- Masz to jak w banku. Bądź tam o drugiej.
- W takim razie do jutra, tygrysie.
Blondynka nałożyła kask, uruchomiła silnik i ruszyła z piskiem. Xander patrzył, jak stawia maszynę na tylnym kole i pokonuje w ten sposób dystans do najbliższego skrzyżowania. Kiedy zniknęła za rogiem jeszcze przez chwilę słychać było zanikające wycie motoru.
- Co za dziewczyna - mruknął, kręcąc głową.
Wszedł do domu nie zawracając sobie głowy zachowaniem ciszy. Matka, jak zwykle, pochylona przed telewizorem chłonęła kolejny odcinek jakiejś opery mydlanej. Ojca znalazł w kuchni, oparty na jednej ręce spał nad przedwczorajszym egzemplarzem jakiegoś lokalnego szmatławca.
Xander wyciągnął z lodówki karton soku pomarańczowego i z łupem w ręku poszedł do pokoju. Zwalił się na łóżko i przywołał z pamięci wydarzenia od wyjścia z siłowni: szaleńczą jazdę motorem po Sunnydale, seks w toalecie jakiejś knajpy i wieńczącą wieczór imprezę w ekskluzywnym lokalu, zakończoną w przypadku Ivy tańcem na stole, a w jego przypadku bójką z ochroniarzem, przerwaną na szczęście dla ochroniarza wezwaniem policji. Jeszcze raz pociągnął z kartonu opróżniając go do dna. Odrzucił puste opakowanie na podłogę, podniósł się z posłania na tyle, żeby zdjąć buty i kurtkę i po chwili spał głębokim snem.

- Cześć Will - Buffy przywitała się z przyjaciółką, spotkaną na korytarzu szkoły.
- Hej Buffy.
- Widziałaś Xandra?
- Nie przez te dwie minuty od wejścia. Ty?
- To samo. Dzwoniłam wczoraj do niego z milion razy. Nagrałam się na sekretarce.
- Bez odpowiedzi?
- Jakby się pod ziemię zapadł.
- To do niego niepodobne.
- Mi nie musisz tego mówić. Xander się zmienia i to... - przerwała w pół zdania, gapiąc się z szeroko otwartymi ustami ponad ramieniem przyjaciółki.
- Buffy? - Ruda przyglądała się podejrzliwie. - Wszystko w porządku?
- Aha - wymamrotała Pogromca. - Uszczypnij mnie.
Willow ze zdziwienia uniosła brew, ale nie widząc u przyjaciółki oznak wesołości wzruszyła ramionami i spełniła prośbę.
- Auć!
- Nie ma za co. Możesz mi teraz wytłumaczyć, o co ci... - kiedy bezceremonialnie obrócona przez Buffy zobaczyła to samo co ona, także zamarła w otwartymi ustami.
Środkiem korytarza wędrował Xander. Jednakże był to zupełnie inny człowiek od tego, którego znały do tej pory. Miał na sobie gustowną czarną skórzaną kurtkę, luźno narzuconą na również czarną jedwabną koszulę. Do tego czarne spodnie z materiału i skórzane mokasyny, w identycznym kolorze co reszta odzienia. Kiedy przechodził obok grupki dziewczyn, te na chwilę przerwały rozmowę i rzuciły mu ukradkowe spojrzenie, jednak chłopak zignorował je i przeszedł obok.
- T-t-to... - zacięła się ruda.
- Czytasz w moich myślach, Will.
- Witam panie - Xander stanął naprzeciw dwóch dziewczyn. - Co słychać?
Zamiast odpowiedzieć, obie bez słowa gapiły się na niego.
- Halo, tu Ziemia. Czy ktoś mnie słyszy?
- Xander... - pierwsza odezwała się Buffy.
- A kogo się spodziewałaś, Neo? Pewnie, że to ja.
- Wyglądasz... wow - stwierdziła po chwili, nie znajdując właściwego słowa.
- Tak - z uśmiechem wygładził koszulę. - Obudziłem się dzisiaj rano z myślą, że pora coś zmienić.
- Nie wiedziałam, że masz takie ciuchy.
- Dziękujmy bogom supermarketów za sklepy całodobowe - odparł i machnął dłonią przed oczami oniemiałej Willow. - Will?
Dziewczyna drgnęła, jakby wytrącona z transu. Obrzuciła chłopaka bacznym spojrzeniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, po czym zwróciła się do Buffy. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wydała z siebie jedynie serię nieartykułowanych dźwięków, popierając to intensywną gestykulacją.
- Wiem Will - Pogromca poklepała ją po ramieniu, - myślę dokładnie to samo.
- Idziecie? - wskazał na zegar. - Zaraz zaczynają się zajęcia. Chyba nie chcemy się spóźnić, prawda?
Cała trójka ruszyła korytarzem w kierunku rzędu szafek.
- Muszę o to spytać - nie wytrzymała Buffy, kiedy Xander zatrzymał się przy swojej szafce i zabrał się za wybieranie kombinacji. - Dobrze się czujesz?
- Wyśmienicie - odparł. - Jeśli chodzi o ścisłość to nigdy nie czułem się lepiej.
- Jesteś jakiś inny.
- Nieprawdopodobne, jak ubranie potrafi zmienić człowieka.
Kiedy otworzył szafkę spod drzwiczek wypadła niewielka karteczka. Buffy i Xander schylili się po nią jednocześnie, ale chłopak był szybszy. Przez krótką chwilę, kiedy ich spojrzenia się spotkały Buffy poczuła chłód. Chłód, jaki potrafi bić tylko ze świeżo wykopanego grobu. W następnej sekundzie wszystko wróciło do normy.
- Starzejesz się Buff - Xander uśmiechnął się i spojrzał na kartkę.
Przeczytawszy wiadomość zmiął kartkę i już miał wrzucić ją z powrotem do szafki, ale rozmyślił się i wsunął ją do kieszeni spodni. Zabrał parę książek i zatrzasnął drzwiczki.
- Jestem gotów - oznajmił. - Idziemy?
- Jasne - odparła Buffy, uśmiechając się z przymusem.

Wiedział, że go obserwują. Utkwione w niego przez całe lekcje spojrzenia Buffy i Willow niemal wypalały mu dziurę w plecach, ale tym razem postanowił nie dać im powodu do pytań. Problemem natomiast była znaleziona w szafce wiadomość od Petera. Chciał się spotkać na dużej przerwie, a Xander nie miał ani odrobiny konceptu, jak na ten czas uwolnić się od swoich cokolwiek nachalnych opiekunów.
Tuż przed dzwonkiem w umyśle Xandra nagle wykrystalizował się banalnie prosty plan. Pomysł był tak prosty, że mimo woli chłopak uśmiechnął się.
- Panie Harris? - nauczycielka historii okazała się równie spostrzegawcza co Wilkinson.
W tym momencie zadźwięczał dzwonek, więc Xander skwitował pytanie szerokim uśmiechem, podniósł się z miejsca i jako pierwszy wyszedł z klasy. Buffy i Willow dyskretnie, ale równie szybko podążyły za nim. Deptały mu po piętach aż do drzwi męskiej toalety.
- Znowu to samo - mruknęła Buffy, opierając się o ścianę. - Czasami żałuję, że nie jestem chłopakiem.
- Wtedy nie byłabyś Pogromcą - zauważyła ruda.
- Może to i byłoby dla mnie lepsze. - Westchnęła i rozejrzała się po korytarzu. - Widzisz gdzieś Lukasa?
Willow lekko potrząsnęła głową.
- Może był w środku, zanim Xander wszedł.
- Mało prawdopodobne, chyba, że wcześniej by się... - przyjaciółki spojrzały na siebie - umówili.
- Kartka z szafki?
- Na sto procent - przytaknęła Pogromca. - Widziałaś, jakie miał spojrzenie, kiedy się po nią schyliłam.
- Wtedy byłam jeszcze w szoku - uśmiechnęła się przepraszająco, - więc widziałam raczej niewiele.
- Musimy jakoś sprawdzić, co się tam dzieje.
Drzwi do toalety otworzyły się i ze środka wyszedł jakiś chłopak. Nie zastanawiając się, Buffy podbiegła do niego i zastąpiła mu drogę.
- Widziałeś tam chłopaka, brunet, eleganckie czarne ubranie?
- Aha - zapytany uśmiechnął się. - Ten koleś to jakiś świr.
- Dlaczego tak uważasz?
- Hej, ja cię znam. Jesteś Summers. - Strzelił palcami, przypominając sobie resztę. - Buffy Summers.
- Dlaczego uważasz, że to świr?? - spytała ostrzej.
- Spoko, wyluzuj. - Chłopak uniósł ręce w obronnym geście. - Jak inaczej określiłabyś kolesia wyłażącego z klopa przez okienko pod samym sufitem? W sumie to nawet nie wiem, jak on tam...
Nie dokończył zdania, bo obie dziewczyny już gnały w kierunku wyjścia z budynku.
- Spoko - krzyknął w ślad za nimi. - Nie ma za co.
Kiedy Buffy i jej przyjaciółka zniknęły za rogiem chłopak rozejrzał się i z powrotem wszedł do toalety.
- Były, tak jak powiedziałeś - oznajmił.
- Zrobiłeś tak jak mówiłem? - spytał Xander.
- Zasuwały do wyjścia, jakby ich goniło całe piekło - uśmiechnął się szeroko.
- Taa, jasne, to by Buffy przestraszyło - mruknął pod nosem.
- Co z naszą umową?
Xander wręczył mu banknot pięciodolarowy.
- Interesy z tobą to przyjemność - chłopak schował pieniądze. - Polecam się na przyszłość.
- Spływaj.
Po wyjściu chłopaka Xander ostrożnie uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Po widocznej stronie nie było znaku po Buffy, więc postanowił zaryzykować. Korytarz był czysty. Stwierdziwszy to podszedł do drzwi naprzeciwko i wszedł do pustej pracowni chemicznej.
- Jesteś - stwierdził na jego widok Peter. - Już myślałem, że nie dostałeś wiadomości.
- Coś mnie zatrzymało - Harris wzruszył ramionami. - Napisałeś, że chcesz pogadać. Pogadajmy.
- Chodzi o twoją przyjaciółkę - zaczął Lucas.
- Buffy?
- Blondynka, niska, całkiem ładna, ale strasznie wścibska.
- Buffy. Co z nią?
- Włamała się do mojego domu.
Harris popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Niemożliwe. - Potrząsnął głową. - Buffy nie zrobiłaby czegoś takiego.
- A jednak. Mam na to dowody: kilka całkiem przyzwoitych ujęć.
- Ujęć? Masz w domu kamery?
- Rodzaj mojej działalności sprawia, że mam wielu wrogów. - W geście bezradności rozłożył ręce. - Sam rozumiesz, muszę dbać o swoje bezpieczeństwo.
- Jasne. W takim razie Buffy włamała się do twojego domu. Wielka rzecz. Zabrała coś?
- Widzę, że nie rozumiesz o co w tym chodzi - westchnął Lucas.
- Prawdę mówiąc nie mam pojęcia o co się tak gorączkujesz. Skoro masz dowody to trzeba było wezwać gliny.
- Pozwól, że wyjaśnię ci to w najprostszy sposób. - Lucas wyciągnął z kieszeni torebkę z kilkunastoma pomarańczowymi kapsułkami. - Jeśli Buffy znajdzie to czego bez wątpienia szukała to ona zawiadomi policję. Dla mnie to będzie oznaczało masę kłopotów, pewnie nawet przeprowadzkę do innego miasta. Dla ciebie natomiast - potrząsnął torebką - będzie to koniec tych maleństw.
Xander popatrzył na niego, a potem na torebkę.
- Rozumiem - powiedział po chwili.
- Mam nadzieję, bo żaden z nas nie chciałby, żeby nasza współpraca zakończyła się w ten sposób, prawda?
- Zajmę się nią. Możesz przestać się o to martwić.
- Ufam ci - Peter poklepał rozmówcę po ramieniu. - Skoro ten temat mamy załatwiony przejdźmy do interesów.
- Ile ich masz?
- Widzę, że nie tylko twoje ubranie uległo zmianie.
- Ile?
- Spokojnie, nie denerwuj się. - Zważył torebkę w dłoni. - Dam ci wszystkie za powiedzmy, siedem dych.
- W porząku - odparł po chwili namysłu Xander.
Z kieszeni spodni wyciągnął niewielki plik banknotów, odliczył z niego siedem dziesięciodolarówek i wręczył Lucasowi.
- Interesy z tobą to przyjemność - stwiedził z uśmiechem Lucas, oddając torebkę z kapsułkami i chowając pieniądze.
- Lepiej nie pokazujmy się razem przez parę dni - powiedział Xander, gdy sprzedawca sięgał do klamki. - Muszę załatwić sprawę z Buffy.
- Rozsądnie. Jak się skontaktujemy?
Xander zastanawiał się przez chwilę.
- Szukaj ukośnej kreski na mojej szafce. W ten dzień spotkamy się tak jak dzisiaj.
- W porządku - odparł Lucas i wyszedł bez słowa pożegnania.
Harris zważył w dłoni torebkę. Wewnątrz było co najmniej piętnaście pomarańczowych kapsułek. Wyciągnął jedną i połknął, a resztę wepchnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Akurat rozbrzmiał dzwonek zwiastując koniec długiej przerwy, więc zamknął za sobą drzwi laboratorium i skierował się do klasy.
Idąc korytarzem w głowie miał dwie myśli. Pierwsza z nich skupiała się na Ivy. Do końca zajęć została mu już tylko jedna lekcja. Poprzednia noc była wspaniała, ale do końca nie był pewien czy dziewczyna pojawi się tak jak się umówili. Z braku możliwości ingerencji w tą sytuację skupił się na drugim problemie.
Buffy.
Znał ją na tyle długo, że wiedział, iż jej zachowanie jest podyktowane troską o niego, ale nie zmieniało to faktu, że zaczynała go denerwować. Wszędzie jej było pełno. Od samego rana nie spuszczała go z oka, ciągle za nim łaziła. No i ten incydent z włamaniem. Zdawał sobie sprawę, że w końcu będzie musiał wybić jej z głowy te detektywistyczne gierki.
Do klasy wszedł jako ostatni. Spokojnie przedefilował przez całą klasę i zajął swoje miejsce. Chcąc sprawdzić, czy przyjaciółki dalej mu się przyglądają wykręcił głowę i posłał im uśmiech. Buffy szybko odwróciła spojrzenie udając, że patrzy na nauczyciela, natomiast Willow, nie posiadając refleksu Pogromcy odpowiedziała mu nerwowym grymasem i wbiła spojrzenie w otwartą książkę. Utwierdzony w przekonaniu Xander także spojrzał w kierunku tablicy, ale jego wzrok skupiony był na wiszącym ponad nią zegarze, odliczającym sekundy do spotkania z Ivy.
Czas wlókł się potwornie, nauczycielka biologii przynudzała, a Buffy i Willow na zmiany świdrowały go spojrzeniami. Xander westchnął cicho i jeszcze raz spojrzał na zegar. "Gdzie ten cholerny dzwonek?", pomyślał. Kiedy w następnej sekundzie rozbrzmiał utęskniony dźwięk Xander niemal krzyknął z radości. Powstrzymując przemożną chęć wybiegnięcia galopem z klasy spokojnie opuścił ją razem z resztą uczniów. Oczywiście dwie jego strażniczki podążyły za nim. Idąc do szafki zastanawiał się, czy nie zgubić ich tak jak przed spotkaniem z Lukasem, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że wisi mu, czy dowiedzą się o jego nowej znajomej czy nie.
- Xander - zagadnęła Buffy, ona i ruda dotarły do niego, gdy chował książki do szafki, - idziesz dziś do Bronze'u? Ma grać Hepburn.
- Hepburn? - Xander spojrzał na Buffy. - Pierwsze słyszę.
- Nowa kapela - wtrąciła się Willow. - Słyszałam, że są nieźli.
Harris zrobił minę w stylu "no dobra, ale co z tego?" i zatrzasnął szafkę.
- Nawet jeśli, to jestem zajęty dziś wieczorem.
- Spotkanie w interesach? - spytała Buffy jakby od niechcenia.
- Randka - odparł sucho i spojrzał na zegarek. - Wybaczcie, ale jestem już spóźniony. Na razie.
Nie czekając na odpowiedź odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Czy ja dobrze słyszałam? - Pogromca spojrzała na przyjaciółkę. - Powiedział randka?
- Albo obie miałyśmy to samo złudzenie.
- Coraz mniej rozumiem co tu się dzieje.
- To musi być jakiś demon - stwierdziła z przekonaniem Willow. - Albo ktoś rzucił na niego urok.
- O czym ty mówisz?
- Spójrz na niego - odparła, wskazując w ślad za chłopakiem. - To nie jest Xander. Świetnie się ubiera i chodzi na randki. Jest atrakcyjny.
- Tak, zdecydowanie - przytaknęła sarkastycznie blondynka. - Opanował go duch Gary'ego Coopera. Chodź, zobaczmy tą jego randkę. Coś mi mówi, że ma na imię Peter i zajmuje się jakimiś brudnymi interesami.
Wyszły ze szkoły na zalane kalifornijskim słońcem schody w samą porę, by zobaczyć jak Xander wsiada do czarnego vipera, namiętnie całuje kierowcę, którym okazała się atrakcyjna blondynka i odjeżdża z piskiem opon, odprowadzany zazdrosnymi spojrzeniami uczniów.
- Peter, powiadasz - wydusiła po chwili Willow.
Blondynka potrząsnęła z rezygnacją głową.
- Ja już tego nie ogarniam. Musimy pogadać z Gilesem.
- Myślisz, że bibliotekarz będzie się znał na zachowaniu współczesnych nastolatków? - Willow spojrzała z powątpiewaniem na przyjaciółkę.
- Racja. W takim razie pozostaje nam już tylko jedno wyjście.
- Mianowicie?
- Musimy poważnie porozmawiać z Xandrem.

- Proszę, proszę, jaki elegancki - Ivy szeroko uśmiechnęła się na widok Xandra. - To dla mnie?
- Cały jestem dla ciebie - odparł wślizgując się na miejsce pasażera.
- Szczęściara ze mnie - pocałowała go mocno.
Ich usta rozdzieliły sie po dobrych kilkunastu sekundach.
- Zabierajmy się stąd - powiedział Xander, rzucając ostatnie krótkie spojrzenie na stojące w progu szkoły dwie dziewczyny.
- Aj, aj, kapitanie.
Viper ruszył z kopyta, pozostawiając za sobą szkołę i tuman bladobłękitnego dymu.
Kiedy pędzili ulicą Harris pierwszy raz przyjrzał się swojej towarzyszce. Jakby na przekór ubrała się jak uczennica: bawełniana bluzeczka z krótkim rękawem była zapięta dopiero na czwarty guzik i związana w talii, a towarzystwa dotrzymywała jej króciuteńka, kończąca się daleko przed kolanami kraciasta spódniczka i podkolanówki. Bez chwili namysłu położył dłoń na zgrabnym udzie dziewczyny. Ivy jedynie rzuciła mu krótkie spojrzenie i wróciła wzrokiem na jezdnię.
- Gdzie właściwie jedziemy? - spytał po kilku kilometrach.
- Nie mam pojęcia - roześmiała się serdecznie. - Po prostu jedziemy. Co chcesz dziś robić?
Milczał przez chwilę.
- Nie wiem - westchnął w końcu. - Cały dzień na to czekałem, a teraz nie wiem co ze sobą zrobić.
- Zawsze możemy pojechać w jakieś ustronne miejsce i się kochać - puściła do niego oko.
- Cały dzień?
- I całą noc.
- Nie kuś - potrząsnął głową.
Ivy spojrzała na chłopaka spod przysłoniętych grzywką brwi i poruszyła nimi diabolicznie.
- Dobra, co powiesz na taki plan - odezwał się po dłuższej chwili Xander. - Skoczymy na chwilę na siłownię, potem wrzucimy coś na ruszt, a wieczorem pójdziemy się gdzieś zabawić.
- No dobrze, ale jutro ja decyduję co będziemy robić.
- Co tylko zechcesz, dziecino - pogładził ją po udzie. - Co tylko zechcesz.

Był wieczór, kiedy Xander, wraz z obejmującą go w pasie Ivy przekroczył próg Heaven'n'Hell, modnego nocnego klubu na peryferiach zamożnej części Sunnydale. Lokal stworzony został w starej fabryce, która była tu zanim pojawiły się pierwsze luksusowe wille z basenami, kortami tenisowymi, polami golfowymi i garażami na większą ilość samochodów i w jakiś sposób uniknęła wyburzenia. Jak zwykle o takiej porze klub był pełen młodych ludzi, raczących się szerokim wachlarzem napitków począwszy od soku pomarańczowego po wyszukane drinki i relaksujących się po mniej lub bardziej wyczerpujcym dniu. Na okrągłej, obrotowej scenie, usytuowanej na środku gigantycznej, przypominającej rozmiarami samolotowy hangar sali grał jakiś zespół i część bywalców, przeważnie dobrana w pary poruszała się leniwie w rytm spokojnej muzyki.
Ivy momentalnie pokierowała swoim towarzyszem w kierunku parkietu i po chwili przytuleni do siebie również kołysali się do taktu. Xander z zadowoleniem zauważył, że kilku chłopaków przygląda im się z zazdrością, aczkolwiek większość spojrzeń skierowana była na wtuloną w niego blondynkę. Zdawał sobie sprawę, że częściowym powodem tego była jaskrawoczerwona obcisła minisukienka, w którą ubrana była Ivy. Ze złośliwym uśmiechem spojrzał na śliniących się samców i przesunął dłonie na pośladki partnerki.

Wampir, na którego Buffy natknęła się podczas patrolu okazał się prawdziwym sprinterem dalekodystanowcem. Goniła go od dobrego kwadransa i przez ten czas nie zmniejszyła dystansu nawet o metr. W biegu wcale nie pomagał jej długi, wełniany płaszcz, który tego dnia ubrała. Z każdym łopotem długiej tkaniny przeklinała w duchu siebie i powiewający wiatr.
Nieumarły jakby jeszcze przyspieszył i wbiegł na skrzyżowanie. Prosto pod nadjeżdżający autobus. Kierowca nadepnął hamulce i długi pojazd powlókł za sobą długą smugę dymu z opon.
- Auć - Buffy skrzywiła się mimowolnie.
Uderzenie było chyba wystarzająco silne by oderwać wampirowi głowę, gdyż miejsce jego spotkania z autobusem znaczył powoli opadający obłok pyłu. Buffy jednak nie miala zamiaru pozostawiać faktu jego śmierci w sferze podejrzeń i pobiegła w kierunku autobusu. Na miejscu znalazła kierowcę, rozglądającego się ze zdziwieniem wokół pojazdu. Na zderzaku i szybie znalazła więcej pyłu, pozostałości po biegaczu.
Oddychając ciężko usiadła na najbliższej ławce i rozejrzała się dookoła. Pościg doprowadził ją na obrzeże luksusowej dzielnicy Sunnydale. Rzadko tu bywała, nie miała tu bliższych przyjaciół, a ceny w sklepach były cokolwiek zbyt wysokie jak na jej możliwości. Stwierdziła, że to dobra okazja, by rozejrzeć się w okolicy.
Jeszcze przez kilka minut siedziała, rozprostowując nogi, po czym poprawiła rozczochrane podczas pościgu włosy i ruszyła jasno oświetlonym chodnikiem.
Po kilku minutach szybkiego marszu dojrzała wielki, ozdobiony jaskrawymi neonami budynek. Gigantyczny, widoczny z daleka napis na ścianie głosił, że lokal nazywa się Heaven'n'Hell. Młodej Pogromcy natychmiast wydał się idealną jadłodajnią dla wampirów.

Xander spuścił wodę, wyszedł z kabiny w toalecie i stanął naprzeciw wielkiego lustra. Umył ręce, mokrymi palcami przeczesał włosy i przyjrzał się sobie. Cały czas uśmiechał się lekko. W końcu miał powody. Był przystojny, chodził z dziewczyną, na widok której inni nie mogli powstrzymać ślinotoku i dobrze się bawił. No i był silny. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął plastikową buteleczkę. Etykieta na opakowaniu twierdziła, że zawartością jest aspiryna. Bramkarz, sprawdzając go w poszukiwaniu broni nawet nie pomyślał, żeby sprawdzić jej zawartość. Teraz otworzył ją, wytrząsnął jedną pomarańczową tabletkę i połknął ją, popijając wodą z kranu. Jeszcze raz popatrzył na siebie w lustrze i ponownie zerknął na stojącą na granitowym blacie buteleczkę. Przez chwilę rozważał coś w myślach. Wreszcie podniósł ją i wytrząsnął na dłoń jeszcze jedną tabletkę. Zamknął opakowanie i wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Raz kozie śmierć - mruknął, odetchnął głęboko i połknął tabletkę.
Jeszcze raz zmoczył dłonie i przeczesał włosy.
W drodze powrotnej zahaczył o bar, kupił dwa budweisery, w których lubowała się Ivy i z takim ładunkiem podążył do stolika, przy którym została dziewczyna. Już z daleka zauważył ostrzyżonego na jeża, umięśnionego typa w koszulce bez rękawów, siedzącego na jego miejscu i szczerzącego się debilnie do Ivy. Ignorując jego obecność postawił na stoliku butelki i spojrzał na blondynkę.
- Zatańczymy?
- Dzięki za piwo, koleś - odezwał się typ, głos miał głęboki, jakby wydobywający się z pięt. - Teraz spływaj, pani jest zajęta.
Gdy chwycił butelkę i uniósł ją do ust, Xander błyskawicznym ruchem złapał go za nadgarstek, unieruchamiając rękę w połowie ruchu. W trakcie tego cały czas patrzył na Ivy.
- Na twoim miejscu - spojrzał na lekko zaskoczonego mięśniaka, - zostawiłbym moje piwo i moją kobietę i zniknął.
- Co ty nie powiesz, cwaniaku? - typ napiął wyeksponowane bicepsy, ale jedynym skutkiem tego było pojawienie się żył na masywnych ramionach.
Ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach przerwali rozmowy i przyglądali się scenie.
- Mam dzisiaj dobry dzień - powiedział Xander, powolnym, ale zdecydowanym ruchem wysuwając butelkę z dłoni osiłka i odstawiając ją delikatnie na blat stolika - i pozwolę ci odejść. Ale to propozycja jednorazowa. Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do tej damy na odległość spojrzenia, połamię ci te przeżarte sterydami kulasy. A teraz zrób tak, żebym cię nie widział.
Z każdym wypowiadanym słowej obserwował, jak mięśniak robi się coraz bardziej czerwony. Pod koniec wyszczerzył zęby, jak wściekła, dzika bestia.
Osiłek podniósł się z miejsca i zrobił ruch, jakby faktycznie zamierzał odejść. Kiedy Xander rozluźnił chwyt, tamten nagle zamachnął się drugą ręką i grzmotnął go w szczękę. Harris, nieprzygotowany na atak, na chwilę stracił równowagę i musiał oprzeć się o stolik. Z kącika jego ust spłynęła strużka krwi. Otarł ją wierzchem dłoni, spojrzał na Ivy i uśmiechnął się.
- Zaraz wracam - powiedział i puścił do niej oko.
Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem i pociągnęła łyk piwa.
- To twój pogrzeb, frajerze - powiedział Xander, odwracając się ku przeciwnikowi.
- Zaraz się o tym przekonamy. - Zaatakował nogą, mierząc kolanem w pierś Xandra, który szybko usunął się na bok. - Dwa słowa: mistrz muai-tai.
- Poważnie? - zakpił Harris. - No to dawaj, zobaczymy co potrafisz.
Typ zadał kilka ciosów dłońmi, ale Xander sparował większość z nich. Te które dotarły, spokojnie przyjął na szczękę. Jego przeciwnik widząc niską skuteczność takiego ataku, uderzył w niższe partie. Mocno kopnął goleniem w goleń Xandra, które uderzenie powinno ściąć chłopaka jak suche drzewo.
- Hej, to znam - uśmiechnął się ponownie Xander i skopiował atak.
Jego przeciwnik skrzywił się lekko, ale dzielnie przyjął atak i ponowił go, tym razem drugą nogą. Xander znowu przyjął uderzenie bez mrugnięcia okiem i powtórzył ruch. Po trzech kolejnych kopnięciach Harris zauważył, że jego oponent zaczyna chwiać się na nogach.
- Masz dość? - zagadnął tonem pogawędki.
- Prawdziwy wojownik nigdy się nie poddaje - odparł zadziornie typ i wymierzył cios, skierowany wprost w nos Xandra.
Chłopak ponownie chwycił go za nadgarstek, zatrzymując uderzenie centymetry od swojego nosa.
- Pamiętasz co ci obiecałem? Że połamię ci kulasy? Właśnie się doigrałeś.
Błyskawicznie obrócił się, tak, że teraz stał plecami do mięśniaka, a jego przedramię spoczywało mu na barku i szarpnął trzymany nadgarstek w dół. Kość złamała się z wyraźnie słyszalnym trzaskiem. Mięśniak zawył.
- Ostrzegałem cię - Xander wzruszył ramionami i pociągnął łyk budweisera.
Jakby w ostatnim zrywie, tamten rzucił się na niego. Ten atak był już całkowicie pozbawiony poprzedniej finezji. Chodziło wyłącznie o dopadnięcie przeciwnika i rozszarpanie mu gardła.
Xander widział to wszystko jakby w zwolnionym tempie. Przełożył butelkę do lewej dłoni, zatykając szyjkę kciukiem, natomiast prawą pięścią wymierzył potężne uderzenie w podbródek okaleczonego przeciwnika. Cios dosłownie zmiótł tamtego z trajektorii, posyłając go w tył. Wprost pod nogi Buffy.
Pogromca spojrzała na Xandra, a potem spuściła wzrok na nieruchome ciało u swoich stóp. Zaniepokoiło ją coś w sposobie, w jaki leżało. Przyklęknęła i przyłożyła dwa palce do szyi, szukając pulsu. Po chwili podniosła spojrzenie na Harrisa, spokojnie popijającego piwo.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - powiedziała głucho. - Właśnie zabiłeś człowieka.
Dłoń Xandra zatrzymała się pół centymetra od ust. Przez tłum przeszedł szmer. Chłopak zauważył, że parę osób wyciągnęło telefony komórkowe. Nie miał wątpliwości, gdzie będą dzwonić. Powoli odstawił butelkę i kucnął obok przyjaciółki.
- Jesteś pewna? - spytał z niepewną miną.
- Sprawdź sam, jak mi nie wierzysz - odparła gniewnie. - Co się z tobą dzieje, Xander? Popatrz na siebie, popatrz w co się zmieniłeś.
Chłopak jakby jej nie słyszał, chwycił nadgarstek złamanej ręki i przez chwilę trzymał w dłoni. Jego twarz nabrała nieobecnego wyrazu, gdy bezwładne ciało wyślizgnęło się z jego ręki.
- Ja... Ja nie chciałem - wydusił. - On sam zaczął. Ona jest świadkiem.
- Ona? - spytała Buffy z mieszaniną kpiny i ironii.
- Ivy - Xander odwrócił się w kierunku stolika, ale miejsce Ivy było puste. Jej butelka zniknęła także. - Ivy!
Zerwał się na równe nogi i przebijając się przez tłum popędził w kierunku wyjścia. Kiedy wypadł na ulicę, viper właśnie ruszał z parkingu. Przez chwilę biegł w ślad za oddalającym się samochodem, krzycząc imię dziewczyny, ale bezskutecznie.
Zrozpaczony i załamany, zawrócił i oparł się o ścianę budynku klubu. Już słychać było policyjną syrenę. Xander z ironią pomyślał, że pierwszy raz policjant znalazł się w pobliżu, kiedy jest potrzebny.
- Chciałam ci pomóc - powiedziała Buffy, stając obok. - Ja, Willow i Giles. Ale ty byłeś zbyt arogancki, by poprosić o pomoc. Zbyt arogancki by przyznać, że masz problem. A teraz jest już za późno.
- Nie - zaprzeczył agresywnie. - Nigdy nie jest za późno. Mogę uciec. Nigdy mnie nie znajdą.
- Naoglądałeś się za dużo sensacyjnych filmów - odparła. - Załóżmy, że teraz uciekniesz. I co dalej? Zaczną cię szukać. Policja, FBI. Jak długo będziesz w stanie się ukrywać? Miesiąc? Rok?
- Jak długo będzie trzeba.
- Xander, zrozum, że takim zachowaniem tylko pogarszasz swoją sytuację.
- Nic mnie to nie obchodzi - warknął. - Tamten debil sam się o to prosił.
- Co ty opowiadasz? - Buffy niemal się roześmiała, ale natychmiast spoważniała na widok miny przyjaciela. - Chyba nie mówisz poważnie? Chciał, żebyś go zabił?
- To był wypadek, rozumiesz? Wypadek! - prawie krzyczał.
Zza skrzyżowania wyłonił się radiowóz na sygnale. Xander odepchnął się od ściany, wyraźnie szykował się do ucieczki. Buffy widząc to, chwyciła go za ramię.
- Nie, Xander. Nie mogę ci na to pozwolić. Przepraszam.
- Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką - bez trudu uwolnił się z uchwytu, powodując zdziwienie na twarzy Pogromcy.
- Jestem twoją przyjaciółką - powiedziała z naciskiem. - I właśnie dlatego nie mogę pozwolić ci teraz uciec.
Radiowóz zatrzymał się przy krawężniku. Syrena ucichła, ale światła nadal migały, rzucając na ścianę budynku czerwono-niebieskie rozblaski. Bramkarz bez słowa wpuścił dwóch umundurowanych policjantów do środka.
- Nie pójdę do więzienia.
- Xander - Buffy stanęła naprzeciwko i zmusiła go, by na nią popatrzył. - Spójrz na mnie. Już jest za późno na podejmowanie decyzji. Teraz możesz jedynie stawić czoła konsekwencjom. Nie pogarszaj sprawy, błagam.
Harris przez długich kilkanaście sekund stał jak betonowy słup, patrząc gdzieś w dal. Kiedy wreszcie spojrzał na przyjaciółkę, w jego oczach było to coś, co Buffy tak polubiła od samego początku. Znowu był starym, dobrym Xandrem.
- Nie mogę pójść do więzienia - wyszeptał.
Z budynku wyszedł jeden z policjantów, mówił coś do krótkofalówki. Bez zainteresowania obrzucił spojrzeniem Buffy i Xandra, stojących pomiędzy kilkoma innymi parami i odwrócił się do radiowozu, czekając na odpowiedź z bazy. Nagle zamarł, po czym powoli wyprostował się i powolnym ruchem odpiął zatrzask kabury z pistoletem.
Harris szarpnął się, ale Pogromca powstrzymała go.
- Nie, Xander - potrząsnęła ze smutkiem głową. - Proszę.
- Policja! - mężczyzna w mundurze odwrócił się i wymierzył w Xandra dziewięciomilimetrowego glocka. - Odsuń się od dziewczyny! Twarzą do ściany! Ręce na głowę!
Chłopak ostatni raz uśmiechnął się smutno do przyjaciółki i odwrócił się, wykonując polecenia funkcjonariusza. Buffy ze łzami w oczach patrzyła, jak policjant skuwa jej przyjaciela i wpycha na tylne siedzenie radiowozu.
Nadjechał kolejny policyjny samochód, a zaraz po nim ambulans.
Po paru minutach, z klubu wyszedł drugi funkcjonariusz i obaj wsiedli do samochodu. Pogromca stanęła obok radiowozu, gdy włączali silnik. Xander podniósł wzrok, dotychczas wbity w podłogę i popatrzył na Buffy ostatni raz.
Potem odjechali.

Następnego ranka zadzwoniła Willow. Łamiącym się głosem kazała włączyć lokalne wiadomości.
- Mężczyzna zidentyfikowany jako Aleksander LaVelle Harris został minionej nocy zastrzelony podczas próby ucieczki, w trakcie przewożenia na komisariat - mówił spiker. - Był podejrzany o zabójstwo w nocnym klubie Heaven'n'Hell, zidentyfikowano go także jako sprawcę napadu na nocny sklep, w którym ciężko pobitych zostało trzech pracowników. Zrabowano wtedy niemal półtora tysiąca dolarów.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 4.50
il. ocen : 2
il. odsłon : 3053
il. komentarzy : 0
linii : 678
słów : 15566
znaków : 81021
data dodania : 2006-03-19

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e