FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Więzień Firefly

a u t o r :    Obserwator


w s t ę p :   

Opowiadanie nawiązuje do serialu sci-fi Firefly i filmu Serenity. Niestety taka kategoria jeszcze nie istnieje na tym forum. Mimo to liczę, że trafię na czytelników, którzy wiedzą o co chodzi.

Z góry przepraszam za drobne błędy: zgubione litery i przecinki w dziwnych miejscach. Nie posiadam bety, więc wszystkie korekty wykonuję samodzielnie.



u t w ó r :

Rozdział 1: Przesyłka

-Nie zabieramy pasażerów - skłamała Kaylee ostrożnie przyglądając się mężczyźnie, który zahaczył ją przy trapie. Na statku zatrudniono ją jako mechanika, ale ponieważ była najsympatyczniejsza z załogi powierzono jej również rekrutację pasażerów. Ruda, o pogodnym usposobieniu wyglądała na mniej lat niż miała w rzeczywistości. To jej uroczy, dziecięcy uśmiech zjednywał im większość klientów. Teraz jednak się nie uśmiechała, starając się jak najszybciej pozbyć intruza.
-Mnie zabierzecie -przybysz uśmiechał się bezczelnie, prezentując pożółkłe od nikotyny zęby - Mam pilną przesyłkę rządową, a wy lecicie na Laudos.
-Mamy już towar-spróbowała wykręcić się dziewczyna, ale facet nie dał się spławić.
-Zmieścimy się. Chyba, że nie chcecie mnie zabrać?
-Musi pan rozmawiać z kapitanem -zrezygnowana Kaylee już wyobrażała sobie wkurzoną minę Mal'a. Kapitan nienawidził rządowych kurierów. Nie, nie kurierów. On nienawidził rządu -westchnęła w duchu mierząc faceta taksującym spojrzeniem.
Duży, zwalisty około 50-ki -oceniła - Ubranie już dawno nie widziało wody, podobnie jak twarz i ręce. Był nieogolony, a w kąciku ust zwisał mu niedopałek czegoś, co w dawnych czasach było zapewnie kawałkiem cygara. Mężczyzna uśmiechał się nieszczerze, nieprzyjemnie błądząc wzrokiem po jej figurze.

-Jakiś problem? -zabrzmiało tuż za nimi i oboje obrócili się jak na komendę. Malcolm Reynolds, kapitan statku był dość przystojnym mężczyzną, jednak jego ponury wyraz twarzy skutecznie zniechęcał do niego ludzi. W jego osobie było coś twardego, wręcz nieugiętego, a zaciśnięte usta i zimny wzrok już dawno stały się dla niego znakami rozpoznawczymi. Rzadko się uśmiechał. Zwykle był to cyniczny grymas , albo specjalny "uśmiech rekina" zarezerwowany dla przeciwników. Długi brązowy płaszcz, wysokie skórzane buty i pas z bronią nonszalancko zsunięty na biodrze, nadawały mu wygląd typowy dla kosmicznych kowbojów i przemytników.

Mężczyźni przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Malowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby rozpoznać Łowcę Głów, bezwzględnego zabójcę często o wiele gorszego od ludzi, których ścigał. Mimo, że Sojusz płacił więcej za żywych zbiegów, z nieznanych przyczyn większość z nich docierała w kilku kawałkach. Bycie Łowcą stanowiło idealne zajęcie dla kogoś o skłonnościach sadystycznych lub psychopaty. Rządu to nie obchodziło, nie zależało im na życiu większości uciekinierów. Jeśli faktycznie chcieli kogoś dostać żywcem, widać to było po cenie. Wartość takiego zbiega, stanowiła zwykle czterokrotną wartość trupa.
-To jest pan Cage -Kaylee niechętnie wskazała przybysza.
- Jak już mówiłem Reynolds -przerwał jej Łowca - Mam pilną przesyłkę rządową i lecę z wami na Laudos -oświadczył twardo i spojrzał wyzywająco na kapitana, jakby tylko czekał na opór z jego strony.
Ku rozczarowaniu dziewczyny Malcolm tylko uśmiechnął się krzywo.
-Jeśli masz czym zapłacić to się pakuj. Startujemy za 15 minut. -odpowiedział swobodnym tonem.
Dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Kapitan nie tylko się zgodził, ale najwyraźniej nie widział w tym żadnego problemu. Pobiegła za nim, gdy tylko łowca ruszył po bagaż.
-Jak pan mógł się zgodzić? -oburzona dopadła mężczyznę przy schodach do sterowni -Przecież to Łowca, a my mamy dwójkę zbiegów na pokładzie!
Reynolds spojrzał na nią tak, że zaraz pożałowała swojego wybuchu. Mal nie uznawał żadnej niesubordynacji. Pod jego twardym spojrzeniem spuściła z tonu i zaczęła się tłumaczyć.
-Nie mówię panu co ma pan robić, kaptanie. Ale to niebezpieczna sytuacja i ja tylko...
-Mam nadzieję Kaylee, że mi nie mówisz. -przerwał bezceremonialnie, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. -Słyszałaś co powiedział?
-Tak, ale... -oponowała dziewczyna, nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza ta rozmowa.
-Więc posłuchaj -powiedział zimno -Facet ma "pilną" rządową przesyłkę, a to oznacza bardzo ważnego zbiega. Zwrócił się do mnie po nazwisku, co z kolei oznacza, że nie trafił tu przypadkiem. On dobrze wie kim jesteśmy i czym się zajmujemy. Gdybym mu się postawił, zamiast jednego przestępcy miałby co najmniej czterech. -zakończył dobitnie.

Kaylee patrzyła oniemiała. Malcolm miał rację. Ona również wiedziała, że wszyscy kapitanowie byli zobowiązani pomagać "urzędnikom rządowym". Nie było to oficjalne rozporządzenie, ale nikt kto miał choćby odrobinę oleju w głowie nie próbował sprawdzać co się stanie jeśli odmówi. "Tylko, że inni kapitanowie nie mieli na pokładzie dwóch zbiegów, za którymi uganiało się pół galaktyki" -pomyślała kwaśno.
-I nie, nie zamierzam odlecieć bez niego -kapitan zdawał się czytać w jej myślach, bo pomysł ucieczki właśnie zaświtał jej w głowie -Nie potrzebujemy nowych wrogów, a tym bardziej powiązanych z rządem.
-Idź do Simona -zakomenderował wchodząc na schody. Nie musiał nic więcej dodawać. Siostra lekarza musiała zniknąć na jeden dzień. Simon, jeśli chciał mógł zostać, decyzja należała do niego. Jednak oboje byli poszukiwani. Mal przyjął ich na statek tylko dlatego, że chłopak był świetnym lekarzem. Reszta załogi podejrzewała, że nie był to jedyny powód. Choć Reynolds osobiście nie lubił lekarza to z River sprawa była trudniejsza. Dziewczyna była genialnym dzieckiem, które trafiło do prestiżowej rządowej szkoły. Niestety Sojusz postanowił odkryć źródło jej geniuszu, więc potraktował ją jak królika doświadczalnego. Eksperymenty przeprowadzane na jej mózgu uszkodziły również jej psychikę. Brat porzucił bogatą rodzinę w której się wychowali, karierę genialnego chirurga, pieniądze i dobre imię. Poświęcił wszystko by uratować siostrę i faktycznie mu udało się. Jednak koszt był większy niż założył. Sojusz nie zamierzał odpuścić. Zostali najbardziej poszukiwanymi zbiegami w galaktyce. Pieniądze szybko się skończyły, a rodzina nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Nie przetrwaliby długo gdyby nie pomógł im ktoś lepiej obznajmiony ze światem. Załoga podejrzewała, że być może Mal w jakiś dziwny i pokręcony sposób, czuł się za nich odpowiedzialny.

Zanim łowca wrócił na statek wszyscy zostali poinstruowani jak mają się zachowywać. Nikt z załogi nie był zachwycony nowym pasażerem, ale jak zwykle w przypadku kapitana, gdy podjął jakąś decyzję, pozostali nie mieli nic do powiedzenia. Simon postanowił się nie ujawniać. Obawiał się, że zamknięcie River samej w kajucie tylko pogorszy jej stan. Wolał nie ryzykować. W końcu podroż miała zająć tylko jeden dzień.

Rozdział 2: Chłopak

-To tylko jeden dzień -powiedział pojednawczo Malcolm, obserwując skwaszone miny swojej załogi. Zgromadzili się na mostku, żeby omówić sytuację i upewnić się czy wszyscy wiedzą jak mają się zachowywać. Wśród zebranych nie było tylko Simona, który poszedł zabrać kilka rzeczy z ambulatorium i trochę żywności. Planował zamknąć się z siostrą w kajucie i zablokować drzwi od środka. Kiedy usłyszał o Łowcy na pokładzie był wściekły na Reynoldsa. W duchu jednak przyznawał mu rację, choć ten nigdy miał się o tym nie dowiedzieć. Simon nie był głupi. Znał zasady i wiedział że nie można było odmówić. Jego stosunki z kapitanem były dość skomplikowane. Obaj permanentnie byli na siebie wkurzeni. Reynolds przyzwyczajony do bezwzględnego posłuszeństwa, nie akceptował niesubordynacji lekarza, a Simon nie mógł przetrawić apodyktycznego zachowania kapitana. Czuł, że Malcolm mógłby go zabić i pewnie chętnie by to zrobił, gdyby ten nie był mu potrzebny. Mimo to uważał, że ma przewagę. Może i jest słabszy i nie zna życia na pograniczu, ale z pewnością jest inteligentniejszy. Geniusz, był w jego rodzinie dziedziczny.
Cenny więzień okazał się młodym chłopakiem bez zarostu. Trudno to było dokładnie ocenić przez opuchliznę obejmującą niemal pół jego twarzy. Kiedy Cage przybył z nim na statek, załoga była zszokowana. Spodziewali się jakiego dryblasa, a nie chucherka wielkości dziewczyny. Na wzmiankę o kajucie dla więźnia, Łowca tylko wzruszył ramionami i przypiął chłopaka do balustrady w ładowni. Odkąd weszli na pokład młody nie podniósł głowy. Ubrany w brudne spodnie i wyciągniętą bluzę, ramiona okrył czarnym płaszczem przeciwdeszczowym. Szara czapka na głowie ukrywała krótkie, postrzępione włosy w tym samym kolorze. Chłopak nie wyglądał na przestraszonego mimo obrażeń. Nie odzywał się, tylko z czujnym wyrazem twarzy łypał okiem na pasażerów i załogę. Cage dość brutalnie usadził więźnia na ziemi i zakazał zbliżać się do niego. Potem ruszył do wskazanej mu kajuty.
---------------------------- ------------------------------ ------------------------------
-Śmieć -łowca pogardliwie wygiął usta, pociągając kolejny łyk z butelki. Naczynie było już prawie puste, a mężczyzna zaczynał bełkotać. Załoga rzucała mu pełne niechęci spojrzenia, choć nikt się nie odzywał. Tylko Malcolm jadł jakby przy stole nie było nikogo innego.
Cage odstawił butelkę i właśnie wgryzał się w kawałek suszonego mięsa wyjęty z torby podróżnej. Widać obiad zaserwowany na statku nie spełnił jego oczekiwań i teraz posilał się z własnych zapasów. Wszyscy starali się unikać jego wzroku, tak jak zalecił im kapitan. W takich sytuacjach obowiązywała podstawowa zasada: nie prowokować.
Przez ostatnie 20 minut Łowca praktycznie mówił sam do siebie i wcale mu to nie przeszkadzało. Głównie się przechwalał. Opowiadał jakim to jest świetnym tropicielem i że nikt na kogo zagiął parol mu nie umknie. Choć zabrzmiało to niemal jak groźba, przy stole nadal panowała cisza, więc mężczyzna paplał dalej. Chwalił się ile zgarnia za każdego schwytanego i szczycił swoją brutalnością wobec schwytanych. Pasterz Buk, będący gościem na statku już dawno stracił apetyt. Przybywanie w pobliżu tego troglodyty nie należało do przyjemności. Wcześniej widział więźnia i teraz zastanawiał się, czy chłopak miał chociaż wolne ręce kiedy Cage go masakrował. Niestety nie mógł o to zapytać, więc ograniczał się do obrzucania intruza pełnymi dezaprobaty spojrzeniami. Kaylee też nie była głodna. Kiedy jeszcze pasażer zaczął szczegółowo opisywać jak wypatroszył jednego uciekiniera, w ogóle przestała jeść za to zaczęła planować swoją ucieczkę do kajuty. Jedyną zainteresowaną osobą wydawał się Jane. Cobb marzył kiedyś o karierze łowcy, niestety trzeba było mieć do tego własny statek, na który nie było go stać, więc został najemnikiem. Zoe, była podwładna Malcolma w wojsku, a obecnie pierwszy oficer i żona pilota Hobana "Washa" Washburne'a, była równie twarda jak Mal. W tej chwili z kamienną twarzą kończyła posiłek. Takie historie nie robiły na niej wrażenia. Gorsze rzeczy zdarzało się jej wiedzieć na wojnie. Cage poinformowała ich, że jego statek uległ uszkodzeniu w czasie pościgu, a on sam nie zamierza czekać na naprawę. Zbyt wielu Łowców ostrzyło sobie zęby na jego zdobycz. Podkradanie uciekinierów nie było niczym szczególnym w tym zawodzie. A jeśli tylko stawka była odpowiednio wysoka, niejeden Łowca stracił coś więcej niż tylko więźnia.

Cage nie należał chyba do najmądrzejszych ludzi -oceniła go w myślach ciemnoskóra Zoe -Z taką swobodą opowiadał o swoim cennym ładunku, będąc na środku niczego z obcymi i niechętnymi mu ludźmi. Wystarczyłoby, żeby go zastrzelili i ciało wyrzucili w kosmos. Potem spokojnie sami mogli dostarczyć przesyłkę i zagarnąć nagrodę. Jane najwyraźniej rozważał ten pomysł, bo na jego twarzy pojawił się rzadki widok, wyraz głębokiej zadumy.
-Załatwił cała kolonię - pasażer zdawał się nie dostrzegać otaczającej go niechęci i coraz bardziej pijany opowiadał dalej -Gdyby mi nie powiedzieli, sam nigdy bym w to nie uwierzył -Jednym haustem opróżnił butelkę do czysta i z pewnym żalem zaczął wpatrywać się w jej puste dno.
-Jak to zrobił? - wyrwało się Jeanowi, za co zarobił groźne spojrzenie od kapitana.
-Wpuścił im wirusa -oznajmił triumfalnie mężczyzna i z dumą powiódł szklistym wzrokiem po zaskoczonych. Ukontentowany wrażeniem jakie udało mu się osiągnąć, kontynuował -Odciął im dopływ tlenu. 120 osób. Wszyscy się udusili -zakończył dramatycznie
-To by znaczyło, że planeta nie była uzdatniona. Skąd więc koloniści? -tym razem głos zabrał pasterz Buk.
-Nie wiem i niezbyt mnie to obchodzi -wzruszył ramionami Łowca -Dla mnie liczy się tylko nagroda.
-Wygląda bardzo młodo -stwierdziła cicho Kaylee jakby mówiła do siebie.
-Jak chcesz to mogę go zapytać ile ma lat, laleczko -zarechotał nieprzyjemnie Cage puszczając do niej oko. Kiedy wstawał krzesło z hukiem uderzyło o podłogę, ale mężczyzna wcale się tym nie przejął, tylko chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi.
-Co za obleśny...-tylko obecność pasterza powstrzymała dziewczynę od dokończenia zdania. Chwilę później doszedł ich zduszony krzyk poprzedzony gniewnym, bełkotliwym rozkazem. Z powodu odległości nie zrozumieli czego ten rozkaz dotyczył Krzyk nie należał do Łowcy i towarzyszyło mu głuche uderzenie, jakby ktoś upadł. Załoga jak na komendę spojrzała na kapitan, który znieruchomiał na sekundę. Zoe uznała za stosowne zabrać głos.
-Zamierza pan coś z tym zrobić, sir? -spytała spokojnie
Reynolds odłożył trzymany w ręku widelec i zapatrzył się przed siebie. Krzyki dochodzące z ładowni zaczęły się nasilać. Bez słowa nałożył na talerz proteinowej breji, którą dumnie nazywali kolacją, zabrał łyżkę i wyszedł bez słowa.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 5.00
il. ocen : 1
il. odsłon : 1191
il. komentarzy : 1
linii : 51
słów : 2392
znaków : 13157
data dodania : 2016-08-03

k o m e n t a r z e

    a u t o r : Meridanis
    d a t a : 2016-08-17

Bardzo fajnie, rozpisałeś się, ciekawa fabuła. Co do komentarza do moich utworów to tak: Dziękuję, to bardzo miłe, Nie zraziłam się tylko czasu nie miałam na pisanie. Zanim przeczytałam twój komentarz zdążyłam napisać część 2. Mam nadzieję że wpadniesz ^^ Pozdrawiam, Meridanis

strona 1 z 1
strona : 1  

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e