FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Więzień Firefly -część 5

a u t o r :    Obserwator


-Co to jest Walsh? –Zoe wpatrywała się intensywnie w ekran przed sobą.

-Mnie to wygląda na zwykły wrak –stwierdził mężczyzna, opierając się wygonie w fotelu i obserwując aparaturę. –W każdym razie nie ma odczytów życia.

Pasterz Book, który chwilę wcześniej pojawił się na mostku, z namysłem wpatrywał się w obiekt.

-Chyba czekają nas żniwa –Walsh puścił oko do żony.

-Lepiej tam nie wchodzić –wtrącił starszy mężczyzna. –Gdzieś już widziałem taką jednostkę. Możesz sprawdzić co to za statek?

Pilot i jego żona wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie rozumieli wzburzenia pasterza. Wiedzieli za to że, Book ukrywał więcej, niż kiedykolwiek zdecyduje się im powiedzieć. Malcolm raz go o to zapytał, ale dostał tylko wymijającą odpowiedź. Wszyscy podejrzewali, że mężczyzna musiał być kiedyś związany z Sojuszem, ale widać coś poszło nie po jego myśli, skoro zdecydował się to rzucić i zostać duchownym.

-Poczekaj –mężczyzna skierował statek na kurs kolizyjny z wrakiem.

Obiekt na ekranie zaczął się przybliżać. Mały, bardzo zniszczony statek, o podwójnym napędzie i brudnym kadłubie. Wyglądał bardzo staro i nieco upiornie. Walshowi skojarzył się z latającą kryptą. Pilot właśnie zamierzał zeskanować kody z kadłuba, gdy spanikowany pasterz krzyknął:

-Wycofaj się! Szybko!

Zaskoczony pilot zareagował instynktownie, omijając jednostkę szerokim łukiem.

-O co chodzi? –Zoe wlepiła wzrok w mężczyznę.

-To Kamikaze –wyszeptał pasterz jakby zdradzał im jakąś wielką i niebezpieczną tajemnicę. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w okręt jakby właśnie ujrzał diabła.

-Jest pan pewny? Nikt ich nigdy nie widział –nie dowierzała dziewczyna.

-Ja taki widziałem –stwierdził kategorycznie pasterz –Tak właśnie wyglądał.

Zoe otworzyła usta ze zdziwienia. Czy to możliwe? Słyszała o nich w czasie wojny, ale traktowała to bardziej jak legendę, którą próbowano przestraszyć przeciwników niż coś rzeczywistego. Po co tworzyć taki statek? Jaki sens w posiadaniu tak niszczycielskiej broni, nad którą się nie panuje? Przecież równie dobrze mógł się na nią natknąć statek Sojuszu lub zwykły pasażerki, nie było gwarancji, że zetknie się tylko z wrogiem.

-To jakiś specjalna jednostka? –zapytał Walsh, nie zdając sobie sprawy, że właśnie uniknęli śmierci.

-To statek pułapka, kochanie –Zoe czule dotknęła ramienia męża, ale widząc brak zrozumienia w jego oczach dodała –Coś jak olbrzymia mina, która zniszczy wszystko, co się tylko do niej zbliży. Mieliśmy szczęście, że się nie aktywowała.

-Myślałem, że już ich nie ma –wezwany na mostek Malcolm z powątpiewaniem pokręcił głową. –Nie zostały rozbrojone? –spojrzał pytająco na pasterza.

-Chyba wysadzone –odpowiedział starszy mężczyzna –Ich się nie da rozbroić. Są zbyt czułe.

-Skąd to wszystko wiesz? –zniecierpliwiony Walsh oskarżycielsko przyglądał się Bookowi. Miał dość tych ciągłych tajemnic. – Jak go rozpoznałeś, skoro podobno nikt ich nigdy nie widział?

Atmosfera w kokpicie stała się nieprzyjemna. Cała trójka wpatrywała się w pasterza czekając jak zmierza się wytłumaczyć. Co innego podejrzewać, że mężczyzna może mieć jakieś kontakty z rządem, a co innego być tego niemal pewnym.

-Tylko raz w życiu taki widziałem – tłumaczył się pasterz –Stał w doku, był gotowy do wystrzelenia.

To oświadczenie wcale nie poprawiło jego sytuacji. Podejrzenie, że może mieć coś wspólnego z tymi strasznymi statkami-pułapkami, również nie działało na jego korzyść.

-Naprawdę? –odezwał się kapitan. Nadal wpatrywał się w ekran jakby o czymś intensywnie myślał. –Jak wysoko trzeba być postawionym w Sojuszu, by móc zobaczyć coś tak tajnego? –rzucił pasterzowi niechętne spojrzenie.

Starszy mężczyzna uśmiechną się przyjaźnie:

-Wystarczy być robotnikiem w doku, kapitanie.
………… …………&# 8230;………R 30;………… ;…………& #8230;……… 230;………̷ 0;………… ………

-Kapitanie –nieświadomy niczego Simon zajrzał do pomieszczenia. –Mogę pana na chwilę prosić?

-Nie teraz doktorze, mamy gigantyczną bombę na radarze.

Simon szeroko otworzył oczy w niemym niedowierzaniu.

-Choć nie sądzę żeby nam zagrażała –kapitan posłał mu krzywy uśmiech.

-W takim razie -stwierdził lekarz chłodno -chciałbym jednak z panem porozmawiać, jeśli wolno.

-Przyjdę za dziesięć minut –rzucił kapitan nawet nie patrząc w jego stronę.

Chwilowo usatysfakcjonowany taką odpowiedzią chłopak wycofał się na korytarz. Postanowił, że później dopyta o co chodzi z tą niby bombą. Na razie jego głowę zaprzątało inne odkrycie. Wracając do ambulatorium wstąpił do Kaylee, którą Reynolds umieścił w jednej z kajut dla gości. Dziewczyna drzemała, a towarzystwa dotrzymywała jej River.

-Jak ona się czuje? –zapytał cicho, wchodząc do pomieszczenia.

-Właśnie zasnęła –odpowiedziała dziewczyna obrzucając przyjaciółkę lekko nieobecnym wzrokiem –Ale nic się nie martw –uśmiechnęła się do brata –Nic jej nie będzie. Ja to wiem.

Simon pokiwał ze zrozumieniem głową. Jeśli River tak mówi, to znaczy że tak będzie. Dziewczyna miała niezwykły dar -była empatką. Nie tylko potrafiła wyczuwać emocje innych ludzi, niektórzy na statku wierzyli, że może nawet czytać w myślach.

-Jak się obudzi, to powiedz, że kazałem jej wypoczywać –odpowiedział uśmiechem –Powiedz, że to oficjalne zalecenie lekarza.

Malcolm instynktownie czuł, że ten statek-pułapka będzie problemem. Ich tendencja do pakowania się w kłopoty były o wiele za duża. Niewypał z czasów wojny wyglądał niewinnie, ale gdyby nie interwencja pasterza już by nie żyli. Nie zakładał z góry, że wszyscy w kosmosie są szabrownikami. Równie dobrze może przylecieć jakaś „dobra dusza” i zechcieć udzielić pomocy nieszczęsnemu statkowi. Tylko czemu to musi by jego problem? To Sojusz stworzył te maszyny, więc niech on się o nie teraz martwi.

Powinien to zgłosić –to był jego obywatelski obowiązek. Na sama myśl o tym skrzywił się. Nie miał ochoty na jakąkolwiek interakcję z rządem. Najchętniej zrobiłby to anonimowo, tylko czy wtedy ktoś się tym przejmie? Oprócz tego będzie się musiał wytłumaczyć jak rozpoznał statek-kamikaze. Nie, to Book będzie się tłumaczył –kapitan uśmiechnął się pod nosem. –Nie chce powiedzieć o swoich koligacjach z Sojuszem, to będzie rozmawiał z władzami. Malcolm nie ma nic do ukrycia –jeśli nie liczyć dwóch zbiegów, jednego super-więźnia i rządowego trupa w luku bagażowym, przypomniał mu cichy głos z tyłu głowy –ponownie się zasępił.

-Walsh, odlatujemy. Kierunek bez zmian –zarządził i ruszył do ambulatorium.

-Co było tak niecierpiące zwłoki, doktorze? –zapytał wchodząc do pomieszczenia.

Simon właśnie kończył opatrywanie głowy pacjenta, który wciąż leżał nieprzytomny. Lekarz poderwał się na dźwięk głosu kapitana.

-Nie uwierzy pan. –zaaferowany przerwał pracę –Nasz więzień to dziewczyna!

-Dziewczyna? –Malcolm wpatrywał się z niedowierzaniem w drobną postać na łóżku. –Jest pan pewien, doktorze?

-Tak, kapitanie. –sarknął zapytany -Kobieta, samica, płeć żeńska. Umiem odróżnić płeć. –dodał z naciskiem, urażony wątpliwościami mężczyzny.

-Czyżby? Nigdy bym nie pomyślał –zauważył ironicznie Reynolds, posyłając mu złośliwy uśmiech.

Zanim Simon zdążył na to zareagować, kapitan spoważniał.

-I co ja mam z nią zrobić? –zapytał bardziej siebie niż chłopaka.

-Cage chyba nie wiedział -lekarz już go nie słuchał, powrócił myślami do swojego odkrycia. –Może chciał to ukryć? Tylko jak można ukryć, że najbardziej poszukiwany zbieg w galaktyce, to dziewczyna? Poza tym był dość gadatliwy, powiedział wszystko, mimo że o nic nie pytaliśmy –kontynuował dyskusję z samym sobą jakby kapitana tam nie było.

Malcom obserwował go przez chwilę. Chłopak mógł mieć rację i mogli to łatwo sprawdzić.

-W jakim jest stanie? –zapytał, odrywając lekarza od konwersacji z samym sobą.

-Ma sporo siniaków, kilka pękniętych żeber, ale to nic groźnego. Opatrzyłem otwarte rany, postrzał też nie był specjalnie groźny.

-Nie o to pytałem –przerwał jego wywód Reynolds.

-A o co? –zbity z tropu Simon, wpatrywał się w niego z oczekiwaniem.

-Pytam czy ją zbadałeś Simon, dokładnie –zaakcentował ostanie słowo. Widząc, że chłopak nie nadąża za jego tokiem rozumowania, westchnął z rezygnacją.

-Czy myślisz, że gdyby Cage wiedział, że jego więzień jest młodą dziewczyną, postąpiłby z nią tak samo jak z chłopakiem?

Lekarz tylko wzruszył ramionami, niepewny dokąd zmierza ta rozmowa.

-To zwierzęta Simon. Każdy z nich by skorzystał z okazji –wyjaśnił, posyłając mu znaczące spojrzenie.

Ukryty sens słów kapitana wreszcie dotarł do chłopaka. Oczywiście –zasępił się. -Łowcy to brutalne zwierzęta. Czy gdyby, któryś dostał w swoje ręce River, tak właśnie by z nią postąpił?

-Nie badałem jej pod tym kątem –wymamrotał niepewnie, nie patrząc w oczy mężczyzny.

Malcolm obserwował go z czymś, co mógłby uznać za współczucie, gdyby nie fakt, że nie znosił chłopaka. Dzieciak był geniuszem, chirurgiem i świetnym lekarzem, ale niewiele wiedziała o życiu. Zwłaszcza o jego paskudnej stronie.

-Więc to zrób –polecił.

-Co? – Simon wpatrywała się w Malcolma wyraźnie zażenowany –Nie wydaje mi się, żeby to miało sens –paplał, starając się ukryć zmieszanie - Poza tym, nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Jestem chirurgiem. To nie znaczy, że nie umiem…

-Kapitanie! –zaaferowana Zoe wpadła do ambulatorium, przerywając niezręczną rozmowę ku zadowoleniu chłopaka –Ten statek leci za nami!
………… …………&# 8230;………R 30;………… ;…………& #8230;……… 230;………̷ 0;…………

-Jak to możliwe? –Malcolm wbiegł z Zoe na mostek. Simon podążał kilka kroków za nimi. –Mówiłeś, że jest pusty –zwrócił się bezpośrednio do Walsha.

-Nie mam pojęcia co się dzieje –pilot z wyrazem paniki wpatrywał się w odczyty na monitorze. –Nie ściga nas. Wygląda jakby się przykleił.

-Pasterzu Book? –Mal z nadzieją spojrzał na starszego mężczyznę, który tylko wzruszył bezradnie ramionami. Był równie zszokowany co inni.

-Utrzymuje stałą odległość? –w głosie Malcolma wyczuwalne było napięcie.

-Tak, ale…

-Zmień kurs, Walsh i zwolnij –zakomenderował mężczyzna.

-Czy to rozsądne? –wtrącił się Simon.

-Walsh zrobi to tak, żebyśmy w razie czego zdołali uciec –kapitan z wyższością spojrzał w oczy lekarzowi –Ja cię nie pouczam jak masz badać pacjentów. Prawda Walsh? –rzucił przez ramię.

Simon zaczerwienił się i spuścił wzrok.
Pilot tylko pokiwał głową i ostrożnie zredukował prędkość, jednoczenie obserwując niebezpieczną jednostkę.

-Zwolniła, sir. Odległość bez zmian –z ulgą oparł się w fotelu pilota.

-Zatrzymaj się –rozkazał kapitan. Pozostali członkowie załogi wstrzymali oddech. Czy taki statek kamikaze może zaatakować? Dotychczas tego nie zrobił, tylko wlókł się za nimi jakby go holowali. Walsh wyłączył silniki. Serenity zawisła nieruchomo w pustce kosmosu. Wrogi statek również się zatrzymał. Nie przybliżał się, ani nie oddalał.

-Co teraz, sir? –Zoe spojrzała z obawą na Malcolma. -Nie możemy tak tkwić w nieskończoność.

-Więc spróbujmy mu uciec –zaproponował Walsh –Tylko przydałby się ktoś w maszynowni.

-Może ja? –blada, ale uśmiechnięta Kaylee stanęła w drzwiach. Simon w ciągu sekundy znalazł się obok niej.

-Co tu robisz? Miałaś nie wstawać –zganił ją delikatnie –Powinnaś odpoczywać.

-Już odpoczęłam, a River powiedziała, że mnie potrzebujecie –posłała mu promienny uśmiech i puściła oko do kapitana.

Simon obiecał sobie, że później porozmawia z siostrą na ten temat. Nie omieszka zapytać skąd w ogóle wiedziała, że coś się dzieje.

-To prawda –Malcolm odpowiedział dziewczynie uśmiechem.

-Z tego co zrozumiałam, mamy olbrzymią minę na ogonie, która nie chce się odczepić.

-Nie ściga nas –dodała Zoe –ale też nie możemy się jej pozbyć.

-Zejdź do maszynowni i czekaj na nasz sygnał –polecił jej kapitan. –Żeby uciec będziemy potrzebowali pełnej mocy silników.

………… …………&# 8230;………R 30;………… ;…………& #8230;……… 230;………̷ 0;………… ………

-No to przynajmniej wszystko jasne –westchnęła Zoe dziesięć minut później –Nie pozbędziemy się go. Skąd on u licha ma energię? Przecież to zabytek!

-Moglibyśmy gonić się po galaktyce, aż wyczerpie mu się paliwo –zasugerował jej mąż.

-Chyba, że nasze wyczerpie się pierwsze –zrezygnowany kapitan usiadł na fotelu drugiego pilota.

-To może wylądujmy –zaproponował Simon.

Szybo zorientował się, że musiał powiedzieć coś bardzo głupiego, bo wszystkie oczy wpatrywały się w niego jakby był idiotą.

-On nie wyląduje z nami. On się rozbije –wyjaśnił pilot. –Nikt z nas nie zamierza brać za to odpowiedzialności.

-Nawet na pustej planecie? –dociekał Simon.

-I tak zginiemy, bo rozbije się obok nas –zniecierpliwiony kapitan zakończył tę jałową dyskusję.

………… …………&# 8230;………R 30;………… ;…………& #8230;……… 230;………̷ 0;………… …

-Posprzątałem ten bajzel po więźniu –Jane wparował na mostek –Tylko czemu to zawsze ja muszę zajmować się brudną robotą? –spojrzał z wyrzutem na zebranych.

-Bo jesteś z nas najsilniejszy, Jane –odpowiedział kapitan siląc się na powagę.

Zoe i Walsh wymienili porozumiewawcze uśmiechy i tylko Simon zachował całkowity spokój.

-Tak! –Jane wyprostował się na całą wysokość, nie zrozumiawszy ironii, ani nawet nie próbując doszukać się analogii miedzy brudem i siłą. –To prawda!
-Co to u licha jest? -Jane właśnie ostrzegł okręt na ekranie radaru.

-Statek-mina, który za nami leci, a my próbujemy się go pozbyć. -wyjaśniła szybko Zoe.

-Wysadzi nas? -zapytał z przerażeniem najemnik.

-Nie sądzę -odpowiedział kapitan.

-Mnie się wydaje, że faktycznie wzięliśmy go na hol –zauważył pasterz, który nie brał udziału w rozmowie, ale od kilkunastu minut głowił się nad rozwianiem ich problemu.

-Jak? Przecież nic nie zrobiliśmy.

-Pomyślmy logicznie –pasterz zapalił się do swojego pomysłu –Gdyby ten statek chciał nas zniszczyć, już by to zrobił, a nie wisiał nam na ogonie. Tak śmiercionośną broń tworzy się, żeby zbijała, a ona tego nie robi. Dlaczego?

-Bo uważa nas za statek Sojuszu? –Malcolm właśnie załapał tok rozumowania mężczyzny.

-Dokładnie! -pasterz uśmiechnął się szeroko. –Błędnie założyliśmy, że nawet Sojusz nie może nad nimi panować. A co jeśli się mylimy? Jeśli to jest właśnie jakieś zabezpieczenie?

-To wciąż nie wyjaśnia dlaczego uważa nas za ich jednostkę –Malcolm nie był do końca przekonany.

-Ale to by miało sens –Zoe przychylała się do opinii starszego mężczyzny. -Gdybyśmy wiedzieli jak aktywowaliśmy ten hol, moglibyśmy spróbować go wyłączyć.






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1142
il. komentarzy : 0
linii : 223
słów : 2601
znaków : 15901
data dodania : 2016-09-01

k o m e n t a r z e

Brak komentarzy.

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e