FanFiction.pl wiersze poezja serwis poetycko - literacki

u t w ó r


kategoria : / /



Dziecko Wiecznego Zmierzchu Rozdziały 9-13

a u t o r :    KH2083


w s t ę p :   

Megan Gwynn zostaje zaatakowana w czasie randki w wesołym miasteczku. Dziewczyna i jej przyjaciele z drużyny Paragons zostają wciągnięci w wydarzenia, które doprowadzą do ujawnienia szokującej prawdy o jej pochodzeniu i związku ze światem, który jest uznany za istniejący tylko w legendach.

Rozdziały 9-13



u t w ó r :

Rozdział 9

Grupa chroniąca Megan Gwynn powoli dochodziła do granicy stolicy Królestwa Wiecznego Zmierzchu. Dziewczyna szła kilka kroków przed swoimi znajomymi, wstydząc się tego co chciała zrobić będąc zaczarowaną przez leśne nimfy. Nie miała odwagi nawet spojrzeć na Marka, swojego ojca ani na Shan, nie mówiąc o próbie odezwania się do nich. DJ również nie był w stanie rozmawiać z dziewczyną, nie wpadając jednocześnie w panikę. Ojciec Megan i dwójka jego starych znajomych byli jedynymi, których dziwne zdarzenie nie zdziwiło. Każdy z nich pamiętał doskonale co magiczna kraina mogła zrobić z umysłem młodego człowieka. Sami przekonali się o tym na własnej skórze wiele lat wcześniej. Pixie dotarła na szczyt porośniętego trawą wzgórza. Zatrzymała się, spoglądając na rozciągający się przed nią widok. Rozległa równina mieniła się od świateł latarni i domów zbudowanych wzdłuż brukowanej drogi prowadzącej wprost do bram pałacu otoczonego murem.
W oddali widać było wieże wznoszące się nad horyzontem.
- Ładny widok, prawda? - Geralt zapytał zatrzymując się przy dziewczynie. Megan początkowo zakłopotana jego obecnością, w końcu odezwała się po raz pierwszy od incydentu w lesie wielkich grzybów.
- Tak, to miejsce wydaje się takie spokojne. Jakbym znalazła się w samym środku baśni.
- Baśnie, te prawdziwe baśnie, potrafią być naprawdę mroczne. - Will powiedział podsłuchując rozmowę.
- Najważniejsze, że udało nam się tutaj dotrzeć bez trudności. - Ian dodał z uśmiechem. Megan spojrzała na niego surowo.
- Bez większych trudności. - Ian poprawił się.
- Wreszcie znajdziemy się pomiędzy ludźmi. - powiedziała Shan.
- Może wreszcie zapomną o tym co się stało i znów zaczną normalnie się zachowywać. - oznajmiła patrząc na swoich dwóch uczniów.
- Na waszym miejscu nie zbliżałbym się do tych ludzi. O ile można mówić o nich jak o ludziach. - Will znów wtrącił się w rozmowę.
- Nie musisz po raz kolejny powtarzać nam jak się mamy zachowywać. - odparła Shan.
- Muszę. Bo znowu zrobicie taką głupotę jak tamtych dwóch.
- Will. Przestań! - Ian krzyknął widząc, że jego znajomy próbował sprowokować mutantkę.
Geralt poprosił wszystkich, aby podeszli bliżej.
- Nie chcę, abyśmy wzbudzali powszechną ciekawość przed przybyciem do pałacu Mab. Dlatego teraz rzucę na was zaklęcie. Dla istot z tego świata będziecie wyglądać jak jedni z nich.
- Czy oni nie wykryją, że używamy magii? - zapytała Shan.
- Nie. Oni używają czarów zmiany wyglądu na co dzień. Zakłamanie jest powszechne w tym świecie.

W tym samym czasie, na murach otaczających pałac Królowej Mab, złotowłosy elf Orin patrzył przez bogato zdobioną lunetę. Uśmiechał się widząc, że do miasta zbliżał się młody mutant, którego kochał nienawidzić.
- Jesteś tu chłopcze. Czemu tak się smucisz? Chyba potrzebujesz, aby cię ktoś pocieszył. - mówił sam do siebie pocierając swoją złotą protezę ręki.
- Orinie, nie mamy czasu oglądać przyrody. - usłyszał znajomy głos za plecami.
- Królowo! - Elf szybko odszedł od przyrządu, kłaniając się swojej władczyni.
- Cały dwór jest zajęty przyjęciem powitalnym na cześć mojej córki! Twoja pomoc również będzie nieoceniona! - powiedziała kobieta. Kiedy elf mijał królową, aby wrócić do wnętrza pałacu, ona zatrzymała go.
- Posłaniec Matyldy przekazał mi, że jej armia zdołała przegnać intruzów do Granicznego Lasu.
- To wspaniała wiadomość! Nigdy nie odnajdą powrotnej drogi!
- Czarownica powiedziała też, że byli wśród nich przedstawiciele Przeklętych. Jeśli odnajdą swoich współbraci ukrywających się w czeluściach puszczy, mogą nakłonić ich do przyjęcia wobec nas bardziej czynnej postawy.
- A czy on na to pozwoli? Czy pozwoli im rozpętać otwartą wojnę z naszym Królestwem?
- Dopóki nie wypełni się Rytuał Krwi, moje więzy z tamtym światem nie zostaną w pełni zerwane. Nadal mogę zostać zastąpiona przez kogoś bardziej związanego z tą krainą, a on będzie się musiał na to zgodzić.
- I zaryzykować przerwanie wysyłania naszych darów?
- Nie może łamać starych praw ustanowionych przez kogoś dużo potężniejszego od siebie.
- Królowo, zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nie dopuścić ich do naszego pałacu zanim nie dokończysz swego rytuału. A co z obrońcami twojej córki, tymi którzy podróżują razem z nią?
- Mam wśród nich swojego człowieka.
- Twoja mądrość jest nie do opisania, moja Królowo. Dzięki tobie nasz świat będzie istniał po wieczne czasy. - Orin ponownie pokłonił się swojej władczyni.
- Mogę zapytać cię o coś Królowo?
- Oczywiście, Orinie.
- Czy nie żałujesz tego, co ma się stać? Ona jest twoją prawdziwą córką...
- Orinie, ona przyszła na świat tylko po to, aby wypełnić przeznaczenie.
Królowa zeszła po schodach prowadzących do jej prywatnych komnat, pozostawiając elfa samego.

Grupa prowadzona przez Geralta dotarła do bram miejskich. Dwóch wąsatych mężczyzn o spiczastych uszach, ubranych w krzykliwie kolorowe stroje, zbliżyło się do nich, zagradzając im bramę.
- Kim jesteście i co was sprowadza do naszego miasta? - zapytał jeden z nich. Geralt uśmiechnął się, jednocześnie ciesząc się, że zaklęcie zadziałało, a strażnicy nie nabrali wobec nich podejrzeń.
- Jesteśmy wędrownymi muzykami z Nahel'shire. Przybyliśmy zabawić Królową naszymi pieśniami, tańcami i muzyką.
- Przyjęcie, które szykuje Mab, będzie chyba większe niż wszystkie poprzednie! Co kilka minut przybywają do nas muzykanci. Witajcie! Jadła i napojów u nas nie zabraknie! - mężczyzna pilnujący bramy odsunął się, robiąc miejsce dla drużyny. Za murami leżało miasto Tylwyth Teg. Domy położone po dwóch stronach ulicy były kolorowe, a każdy z nich zdobiony był innymi wzorami, co podkreślało charakter mieszkającej w nim rodziny. Na centralnym placu stała fontanna w kształcie kobiety o długich, kręconych włosach, trzymającej dzban, z którego wylewała się woda o kolorze jasno szmaragdowym. Wokół fontanny siedziało kilku młodych elfów, mężczyzn i kobiet, ubranych w białe szaty, powiewające na ciepłym wietrze. Wokół nich przechadzały się różnokolorowe ptaki o długich ogonach. Kilka kroków dalej rozmawiała grupka wysokich istot o niebieskiej skórze i białych jak śnieg włosach. Pod jednym z białych domów siedział bard grający jakąś skoczną melodię na fujarce.
- Popatrz Shan! - Megan powiedziała wskazując na kobiety sprzedające owoce. Wszystkie miały kolorowe skrzydła, podobne do tych należących do dziewczyny. Ich oczy również przypominały oczy Pixie. W tej samej chwili, przy boku Geralta pojawił się Podróżnik, wciąż pozostający pod postacią kojota. Po chwili zmienił swój kształt, stając się wysokim młodzieńcem o długich, kasztanowych włosach i smukłej twarzy.
- Nareszcie mogę przyjąć bardziej naturalny kształt. - powiedział.
- Nie zapominaj, że nie zostajemy tutaj. Nadal jesteś mi potrzebny i wracasz ze mną na ziemię. - odparł Geralt.
- Tak, ale dopóki jesteśmy wewnątrz murów miejskich nie masz nade mną żadnej władzy. Żegnam! - odparł mężczyzna, ponownie zmieniając swój kształt. Tym razem stał się ptakiem drapieżnym. W tej postaci wzbił się w powietrze i zniknął pomiędzy budynkami.
- Kiedyś zapłaci mi za te wszystkie kpiny! - powiedział Geralt.
- Jesteśmy prawie na miejscu! - dodał wskazując na położoną w oddali bramę prowadzącą do wewnętrznej części miasta, gdzie mieścił się zamek Królowej Mab i jej dwór.
- Miejmy to za sobą. - Ian zwrócił się do swojej córki. Will zbliżył się do strażników pilnujących wejścia do pałacu. Byli nimi dwaj identycznie wyglądający mężczyźni o złotych włosach i szpiczastych uszach. Obaj trzymali pozłacane włócznie.
- Nie podoba mi się tu. Oni wyglądają zupełnie tak jak ten koleś, który zaatakował nas na lotnisku. - Mark powiedział do Shan szeptem, aby pozostali członkowie grupy go nie usłyszeli.
- Spokojnie Mark, oni wszyscy są do siebie podobni. - odpowiedziała dziewczyna.
- Mam taką nadzieję.
- O czym tak dyskutujecie?! Nie po to przebyliśmy tak długą drogę z Nahel'shire, aby teraz gadać o byle czym pod bramą! Królowa na nas oczekuje! - Will krzyczał wskazując na otwierające się bramy do pałacu. Kiedy wszyscy znaleźli się za murami, a dwaj strażnicy zamknęli wrota, okazało się że okolice wokół zamku Mab były gęściej zaludnione niż zewnętrzna część miasta. Widać było dziesiątki jasnowłosych elfów i towarzyszące im dziewczyny o motylich skrzydłach, wszyscy zajęci przygotowaniami do jakiejś bardzo ważnej uroczystości. Każdy fragment muru był ustrojony kwiatami, a po dziedzińcu spacerowały różnokolorowe ptaki. Kilka kobiet było zajętych przygotowaniem ozdób z owoców o dziwacznych kształtach, grupy muzyków ćwiczyły grę na magicznych instrumentach, a tancerze przygotowywali się do występów.
- Trafiliśmy na jakieś święto. - skomentowała Megan.
- Tutaj wszystko jest okazją do niekończącej się imprezy. - odparł Geralt. W pewnej chwili wszyscy obecni na dworze przestali rozmawiać i skłonili się w kierunku schodów po których schodziła Królowa Krainy Wiecznego Zmierzchu wraz z towarzyszącym jej pomocnikiem. Niski mężczyzna z białą brodą patrzył na zebranych, aby po chwili przedstawić ich swej władczyni.
- Pani, to grupa muzykantów z Nahel'shire. Przybyli, aby zabawić cię egzotyczną muzyką. - Królowa spojrzała na brodacza kpiącym spojrzeniem.
- Ach mój kochany Arhitaku, jesteś coraz bardziej ślepy na stare lata. - Kobieta machnęła ręką usuwając czar iluzji ze wszystkich towarzyszy Megan.
- Co, do cholery! - Geralt zdenerwował się.
- Wciąż używasz niewłaściwych słów. Nie zmieniłeś się ani trochę. - Królowa powiedziała zbliżając się do drużyny.
- Co się stało? Wykryli nas? - spytała Megan.
- Nie. Wiedziałam kim jesteście odkąd przekroczyliście bramy mojego miasta. Czekałam na was. Odkąd stara wieszczka przepowiedziała, że przybędzie do mnie moja jedyna córka, wiedziałam że ten dzień wkrótce nastąpi. Dlatego przygotowałam dla niej przyjęcie powitalne.
Megan rozglądnęła się wokół siebie.
- To wszystko dla nas?
- Dla ciebie, Megan. Tylko dla ciebie. - Mab odpowiedziała z uśmiechem.

W tym samym czasie, druga drużyna złożona z gości Świata Wiecznego Zmierzchu przemierzała jaskinie zamieszkiwane przez plemię mrocznych elfów. Groty były ciemne, wykute w czarnej skale, a jedynym światłem rozświetlającym ich mrok były magiczne, niebieskie płomienie palące się na ścianach. Drużyna została rozdzielona przez strażników broniących podziemnego kompleksu. Laura została zabrana przez dwóch wojowników w niewiadomym dla innych kierunków, podczas gdy Lorella, nadal w bardzo ciężkim stanie, została zaniesiona do szamanów znających się na sztukach medycznych. Owena postanowiła jej towarzyszyć. Pozostali członkowie drużyny oraz Loranir, który obiecał ich ochraniać, szli do komnat gościnnych, aby przygotować się na spotkanie z przywódcami plemienia żyjącego w mroku. Wkrótce znaleźli się w dużej komnacie pełnej różnego kształtu kryształów, mogących służyć jako krzesła.
- Teraz jesteśmy ich więźniami? - Ben spytał patrząc jak wejście do groty zakrywa się magiczną barierą.
- Są co do was bardzo nieufni. Ich magia nie może przenikać umysłów istot nie zrodzonych w tym świecie by sprawdzić ich zamiary, tak jak to zrobili ze mną. Musicie zdobyć ich zaufanie w tradycyjny sposób.
- Jak długo to potrwa? Musimy jak najszybciej ruszyć szukać Hope! Została sama w takim miejscu! - dodał Nicholas.
- Doskonale rozumiem co czujesz. Moja siostra umiera dokładnie z tego samego powodu! Ale nie możemy działać zbyt pochopnie. Musimy pokazać im, że nie mamy wobec nich złych zamiarów.
- Loranir ma rację. Ich jest więcej. I nie wiemy co potrafią. Potrzebujemy ich pomocy, żeby walczyć z siłami czarownicy. - Jessica Vale włączyła się do rozmowy.
- Jessica. Czy ty wiesz co mówisz? Przecież tu chodzi o Hope! - Nicholas nadal nie był zadowolony z pomysłu biernego czekania.
- Nie pomogę jej jak sama zagubię się w zaklętej puszczy! - Jessica odparła zaciskając ze złości pięści.
- A co z X-23? Gdzie ją zabrali? - Ben zapytał Loranira.
- Obiecuję wam, że wyciągnę ją z kłopotów. Przysięgam. - Długowłosy mężczyzna odpowiedział patrząc na strażników stojących za magiczną barierą.
- Ale teraz musicie mi wybaczyć. Muszę odnaleźć moją siostrę i dowiedzieć się w jakim jest stanie. - oznajmił kierując się w stronę wyjścia.
- Co robimy? - spytał Nicholas.
- Nic. Poczekamy. Chyba, że chcesz walczyć z nimi wszystkimi.
- Jessica, wyczuwasz coś? Masz jakieś wizje, przebłyski? - Ben zwrócił się do dziewczyny.
- Nie. Ale spróbuję medytacji. Może jeśli uciszę umysł tak jak uczył mnie kiedyś Wolverine... może uda mi się dowiedzieć czegoś o Hope, albo o Megan, Marku i Shan.

Loranir udał się do wewnętrznych korytarzy systemu jaskiń, szukając miejsca w którym jego siostra walczyła o życie. Czując użycie potężnej magii, skierował się do jednej z odnóg groty. Dwóch długowłosych mężczyzn zagrodziło mu drogę.
- Nie wolno tam wchodzić. Tylko osoby mające bezpośrednie zezwolenie naszego arcymaga mogą zaglądać do wnętrza komnaty tajemnic. Wróć do swoich towarzyszy.
- Tam jest moja siostra! Chyba mam prawo dowiedzieć się co się z nią stało?
- Jeśli zdobędziesz pozwolenie od arcymaga, przepuścimy cię. Obcym nie wolno oglądać naszych największych sekretów.
- Obcym? Już nie pamiętacie, że mam klejnot urodzenia? Zapomnieliście, że tutaj zaczęło się moje życie?
- Loranir! Daj im spokój! Oni tylko dobrze spełniają swoje obowiązki. - Owena powiedziała ukazując się zza pleców strażników.
- Puściliście tam człowieka, a ja nie mogę? - Loranir był bardzo zdziwiony.
- Miała bezpośrednie pozwolenie arcymaga, to on ją tutaj przyprowadził. - odparł jeden ze strażników.
- Loranir. Chodźmy stąd. - Owena dotknęła ramienia przyjaciela, jednocześnie wskazując mu drogę do bardziej publicznej części podziemnej twierdzy.
- Co się z nią dzieje? - spytał długowłosy.
- Jest z nią bardzo źle. Jej fizyczne rany zostały z łatwością uleczone pomniejszymi zaklęciami leczniczymi, ale szkody wyrządzone jej duszy mogą okazać się nie do naprawienia. Ten nieumarły czarnoksiężnik zranił ją czymś co dla ducha było równie zabójcze jak wybuch granatu dla ciała.
- Czy ona umiera?
- Nie. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Ale balansuje na granicy między życiem i śmiercią. Magowie próbują zrekonstruować jej psyche, ale nie dają gwarancji, że nawet jeśli ich operacja się uda, Lorella będzie tą samą osobą, co przed atakiem.
Loranir zacisnął pięści.
- Przeklęta wiedźma odpowie za to co zrobiła! - powiedział pełen złości.
- W tej chwili mamy dużo ważniejsze zadanie. Musimy jak najszybciej powiadomić Radę Tylwyth Teg o tym czego się dowiedzieliśmy. Jeśli dziewczyna jest już na dworze Mab, mamy naprawdę bardzo mało czasu. - oznajmiła Owena.
- Spokojnie, mnie teraz też jest bardzo ciężko. Przecież Lorella jest dla mnie równie ważna jak dla ciebie. - dodała po chwili, widząc pełne bólu oczy długowłosego mężczyzny. Uśmiechnęła się.
- Przypomniałam sobie teraz chwilę gdy po raz pierwszy was zobaczyłam. Ojciec przyprowadził do domu dwójkę dzieci, o ciemnych oczach i szpiczastych uszach. Oznajmił, że miałam traktować was jak brata i siostrę, tak jakby byliście jego rodzonymi dziećmi.
- Pamiętam tamtą noc, siostro. - elf odpowiedział. Blondynka wytarła łzy z oczu.
- Lorella wyjdzie z tego. Jestem tego pewna. - powiedziała. Przytuliła się do mężczyzny i znów zaczęła płakać.

- Przygotować ucztę dla wszystkich przyjaciół mojej córki. I postarajcie się! Księżniczka Krainy Wiecznego Zmierzchu powróciła z długiego wygania! Cała kraina ma wypełnić się radością! - Królowa Mab krzyknęła. Kilku jej podwładnych przyśpieszyło przygotowania do wielkiej biesiady na cześć Megan.
- Megan, powinnaś ubrać się w coś dużo bardziej odpowiedniego do okazji. - powiedziała kierując na młodą mutantkę jeden ze swoich potężnych czarów. Ubranie noszone przez dziewczynę uległo transformacji w długą, zieloną suknię, podobną do tej należącej do jej matki.
- I ty również, mój dawny ukochany! - Mab skierowała czar na Iana. Ubranie mężczyzny zmieniło się w niebieski strój, taki sam jak nosili wysoko urodzeni w magicznym mieście.
- Widzę, że królowa wszystko ci wybaczyła. - powiedział Geralt, widząc niezwykłe zmiany swoich znajomych.
- Zapraszam was do mojej komnaty. To będzie nasze pierwsze, prywatne spotkanie rodzinne. - dodała królowa.
- Pozwolimy na to Shan? - spytał Mark.
- Nie mamy wyboru. - odparła dziewczyna.
- Spokojnie, dla was również przygotowane jest mnóstwo atrakcji. Wiem coś o tym, bo już przez to przechodziłem. - Will oznajmił zbliżając się do dwójki mutantów.
- Mab, przybyłem tutaj z Megan, ponieważ potrzebuję twojej pomocy. - Ian chciał przekazać swej dawnej kochance prawdę o celu jego wizyty w świecie Tylwyth Teg.
- Opowiesz mi wszystko w mojej komnacie. Pozwól mi nacieszyć się widokiem mojej córki. Jest piękna, nawet bez czaru iluzji rzuconego na ciało. Oczy, uszy i te piękne skrzydła. Widać, że zrodziła się w mym królestwie. - odparła Mab. Po raz kolejny zachęciła, aby Ian i Megan weszli z nią do wnętrza pałacu.
- Nie stójcie tutaj jak słupy soli! Znajdźcie sobie jakąś rozrywkę! Bawcie się! - Geralt poinstruował Shan i Marka. Will postąpił według jego wskazówek i znalazł sobie miejsce przy młodej elfce o długich, kręconych jasnych włosach.

Loranir siedział na zdobionym krześle na środku okrągłej komnaty. Owena była obok niego, trzymała swój miecz, jako symbol powiązania z magiczną krainą. Nieco dalej, prawie przy ścianie pomieszczenia, siedzieli Jessica, Ben i Nicholas. Naprzeciwko mężczyzny znajdowała się ława, przy której starszyzna mrocznych elfów zajęła miejsca. Mroczni Tylwyth Teg nie używali czaru iluzji i dlatego można było odgadnąć ich wiek. Mężczyźni i kobiety byli już starzy, ale pomimo tego ich twarze wciąż były piękne. Długie włosy, chociaż zupełnie białe, nie straciły dawnego blasku. Trzech mężczyzn i dwie kobiety słuchali z uwagą opowieści przybyszy. Loranir okazał swój klejnot urodzenia, co utwierdziło zebranych w przekonaniu, że naprawdę był zmiennikiem, któremu udało się wrócić do miejsca stworzenia. Jeden z członków Rady rozpoczął rozmowę.
- Mieliście ogromne szczęście. Czary Matyldy są naprawdę potężne... - powiedział.
- Przepraszamy, że nie zareagowaliśmy szybciej. - dodał drugi członek Rady Starszych.
- Nasza magia nie jest już taka jak dawniej. Nawet wysyłanie informacji do twojego ojca... - wskazał Owenę. - ...przychodzi nam z coraz większym trudem.
- Wysłanie zmiennika sporo nas kosztowało. Po transferze informacji straciliśmy kontakt z dwoma szpiegami z pałacu Mab. Musimy założyć, że zostali wykryci i unicestwieni przez magiczną straż królowej.
- Dlatego musimy dobrze przedyskutować nasz udział w waszej misji. - Stary elf podrapał się po brodzie.
- Przecież to wy ją nam wyznaczyliście! - Loranir zdenerwował się.
- To wy wysłaliście nas na Ziemię jako niemowlęta z głowami pełnymi niezrozumiałej informacji!
- Spokojnie. - Owena szepnęła.
- Nie powiedziałem, że wam nie pomożemy. Wyraziłem jedynie konieczność dyskusji. Jesteś jeszcze taki młody i tak bardzo porywczy... - stary Tylwyth Teg odparł z uśmiechem.
- Poczekajcie jeszcze chwilę i gdy dojdziemy do porozumienia...
- Chwilę! Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa w której musicie nas wspomóc! - Jessica wstała z krzesła. Zrobiła krok w stronę ławy Rady Starszych. Jeden z uzbrojonych mrocznych elfów zagrodził jej drogę.
- Pozwólcie jej mówić. - rozkazała kobieta siedząca najbliżej ściany. Wskazała na strażnika palcem ze złotym sygnetem.
- Dziękuję. I przepraszam, że odezwałam się bez pytania. - powiedziała Jessica.
- W czasie ataku czarownicy Matyldy, straciliśmy naszą przyjaciółkę. Została porwana przez jednego z nieumarłych i wywieziona w głąb lasu. Proszę o pomoc w jej odnalezieniu. Wiem, że sami nie zdołamy przedrzeć się przez magię tamtego miejsca.
- Jesteś bardzo mądra, dziewczyno. Nie będziesz w stanie sama, ani z nikim z twojego świata, przedrzeć się przez iluzję tej przeklętej kniei. Chwileczkę... - stara kobieta przyjrzała się Jessice. Po chwili wstała i zbliżyła się do niej. Położyła jej dłoń na czole, zamknęła oczy i zaczęła szeptać coś niezrozumiałego.
- Matylda... tam jest Matylda.... - oznajmiła przerażona.
- Pani, w swojej opowieści wspomniałam o ataku czarownicy na Jessikę. - Owena wtrąciła się do rozmowy.
- Tak... ale nie wyczuwałam jej obecności... dopiero teraz.
- Dziecko! Musisz jak najszybciej iść do Komnaty Tajemnic. Musimy sprawdzić, co czarownica zrobiła z twoim umysłem. - kobieta zawołała do siebie innego członka Rady, brodatego czarnoksiężnika.
- Erlanie, zajmij się tą biedną dziewczyną! - poprosiła. Stary czarownik uśmiechnął się, prosząc, aby Jessica z nim wyszła. Ben wstał ze swego krzesła.
- Jesteś pewna, że chcesz z nim iść? - zapytał.
- Chcę aby on jak najszybciej naprawił mi głowę. Nie mam żadnych wizji, ciągle czuję niepokój. Teraz już wiem, że to przez czarownicę. - odparła dziewczyna.
- Zakończmy dzisiejsze spotkanie. Pozwólcie nam naradzić się w sprawie losu Megan Gwynn. - powiedział najstarszy z członków Rady. Kiedy szykował się do opuszczenia sali, Loranir znów się odezwał.
- Jest ważna sprawa, którą musicie zająć się jak najszybciej. - poinformował. Przywódca mrocznych elfów usiadł na krześle. Dał znak pozostałym, aby również nie ruszali się z miejsca.
- A co to takiego? - spytał.
- Podczas pierwszego spotkania z waszymi zwiadowcami w mrocznym lesie, jedna z nas została przez was uwięziona i odprowadzona do lochu. Do tej pory nikt nie pozwolił nam się z nią spotkać.
- Nic mi o tym nie wiadomo... - odparł starzec. Długowłosy elf w niebieskich szatach, który stał nieopodal, zbliżył się do starca i wyszeptał mu coś do ucha. Przywódca Rady wstał.
- Ona miała ze sobą zimny metal! Nie jest już twoją towarzyszką! Teraz jest przestępcą, który musi zostać skazany według naszego prawa! - stary ożywił się.
- Czy nadzwyczajna sytuacja w której się znaleźliśmy nie sprawiła, że powinniście patrzeć na jej występek inaczej?
- Prawo to prawo! Jeśli złamała jeden z największych zakazów, to musi ponieść tego wszelkie konsekwencje!
- Nie rozumiecie, że ona jest kimś zupełnie obcym i nie zna praw ustanowionych w tej krainie? Jak możecie karać ją tylko za to, że próbowała mnie bronić? Zrobiła to czego była uczona!
- A czy jeśli w świecie w którym się wychowałeś, ktoś popełnił by morderstwo i tłumaczył się, że nie wiedział, że jest ono tam zakazane? Też powinien zostać puszczony wolno?
Loranir zacisnął pięści i nie mając więcej argumentów usiadł na krześle. Owena spojrzała na niego smutno. Ben i Nicholas patrzyli na zimnych członków elfiej społeczności z nienawiścią w oczach.
- Nie nadużywajmy ich gościnności. - powiedziała Owena.
- Pozwólcie mi się z nią zobaczyć. - Długowłosy mężczyzna poprosił kłaniając się przed starcami.

Hope obudziła się w lesie pogrążonym w mroku, chłodzie i wilgoci. Usiadła na mokrej ziemi opierając się o gruby pień starego drzewa. Oglądnęła swoje ręce pełne zadrapań i siniaków, kolana odrapane do krwi i brudne, zniszczone ubranie.
- Jessica. - pomyślała wstając. Ostatnią rzeczą, którą pamiętała była bitwa z armią ożywionych wojowników dowodzonych przez czarownicę. Przypomniała sobie sposób w jaki powstrzymała sforę wilków astralnych. Uśmiechnęła się będąc zadowoloną, że chociaż przez chwilę udało jej się samej powstrzymać tak niebezpiecznych przeciwników. Była pełna obaw co do życia jej przyjaciół, ale starała się myśleć, że udało im się pokonać wojowników Matyldy. Wiedziała, że będzie musiała jakoś się z nimi skontaktować, odnaleźć ich. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że była w miejscu z którego być może nie było powrotu. Ruszyła przed siebie. Miała nadzieję, że tym razem uda jej się odnaleźć ścieżkę prowadzącą do wyjścia z lasu zaklętego czarną magią. Kiedy przeszła kilkanaście metrów, przedzierając się przez leśną gęstwinę, zauważyła w oddali dziwny kształt. Sylwetka jakiegoś zwierzęcia o ciele fosforyzującym niebieską poświatą na tle czerni drzew. Przestraszona,
a jednocześnie zaciekawiona dziwnym zjawiskiem, postanowiła podejść bliżej. Zdawało jej się, że śledził ją jeden z wilków astralnych, a to mogło oznaczać, że pościg Matyldy był coraz bliżej. Czy jej przyjaciele także byli w pobliżu? Dziewczyna ukryła się za drzewem, aby z bezpiecznej odległości przyjrzeć się widmowej istocie. Okazało się, że nie był nią wilk astralny, ale zjawa o kształcie konia. Hope uśmiechnęła się odruchowo. Duch spojrzał na nią oczami czarnymi jak mrok kosmosu, a chwilę później ruszył przed siebie przenikając przez stojące na jego drodze drzewa. Trance wydawało się, że nieznajomy nawiązał z nią kontakt i pragnął, aby poszła za nim. Wahała się, czy powinna to robić, bo pamiętała o niebezpieczeństwach Świata Wiecznego Zmierzchu, ale alternatywą dla niej było wieczne błądzenie po labiryncie zaklętych drzew.

Jeden z wojowników mrocznych Tylwyth Teg, który wcześniej natknął się na Loranira i X-23, szedł z bratem Lorelli wzdłuż stromych schodów prowadzących do podziemi. Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz zimniej, ciemniej i wilgotniej. Dziwne robaki obłe o czarnym kolorze skóry syczały ze ścian i sufitu. Czując zagrożenie, Loranir wytworzył wokół dłoni lodową aurę.
- Spokojnie. Jeśli ich nie sprowokujesz, to nie zaatakują. Są doskonałe do produkcji zatrutej broni. - odparł elfi przewodnik. Wkrótce obaj dotarli do jednego z najgłębszych poziomów twierdzy elfich rebeliantów, gdzie mieściły się więzienia. Mężczyzna otworzył jedne z ogromnych drzwi widocznych na korytarzu.
- Chcę z nią porozmawiać samemu. - powiedział Loranir.
- Oczywiście. Ale pamiętaj, że jeśli spróbujesz czegoś, czego nie powinieneś, będę zobowiązany do zgładzenia was obu. - Mroczny elf postraszył go.
- Chcę z nią porozmawiać.
- Wchodź. - rozkazał strażnik. Loranir przekroczył progi mrocznego pomieszczenia. Wyjął z kieszeni swój klejnot urodzenia, aby jego blask rozświetlił ciemności i w tym samym momencie zauważył Laurę. Dziewczyna siedziała na kamiennej ławie za kratami wykonanymi ze starego i twardego drewna, dodatkowo otoczonego zaklęciami niezniszczalności.
- Jedne drzwi im nie wystarczyły? - pomyślał mężczyzna.
- Jak się czujesz? - zapytał podchodząc do krat.
- Nie zranili mnie, jeśli o to pytasz. Niczego nie jadłam, ale poza tym nie jest tak źle. Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności i światło od twojego klejnotu trochę mnie razi.
- Przepraszam. - Loranir zmniejszył blask swojego kryształu.
- Co się dzieje na górze? - zapytała dziewczyna.
- Jessica została zabrana przez czarodziejkę, bo prawdopodobnie nadal ma w sobie urok Matyldy.
- A twoja siostra?
- Kroczy na granicy życia i śmierci i z każdą chwilą zdaje się przechodzić na drugą stronę.
- Przykro mi. - Laura wstała z ławy podchodząc bliżej krat swej celi.
- Macie plan pokonania czarownicy? Ja miałam czas, aby pomyśleć, możemy porozmawiać...
- Nie udało mi się przekonać ich do wypuszczenia cię. - Mężczyzna powiedział, zrzucając z siebie ciężar, który cały czas leżał mu na sercu.
- Chcą cię osądzić według ich prawa. - dodał. Laura wróciła na ławę.
- Ale nie spocznę zanim nie znajdę czegoś co mogłoby ci pomóc. Muszą mieć tutaj jakąś bibliotekę z księgami praw. Znajdę coś, obiecuję...
- Pomóż Megan. - Laura odparła krótko.
- Wrócę tutaj, Laura. - mężczyzna oznajmił wychodząc z celi.
- Podoba jej się w naszych progach? - spytał towarzyszący mu elfi wojownik.
- Obiecaj mi, że już się do mnie nigdy więcej nie odezwiesz. - Loranir wygarnął mu i przyśpieszył kroku ku schodom prowadzącym do górnych poziomów podziemnej twierdzy.

Stary Tylwyth Teg siedział w mroku swojej pracowni pisząc coś na papierze rozświetlonym przez niebieskawy ogień magicznej lampy. Jego wzrok błądził pomiędzy literami, a otwartą księgą o pożółkłych stronach. Mężczyzna zapisywał spostrzeżenia ze spotkania ze zmiennikiem powracającym ze świata ludzi. Opisywał każdą jego reakcję, każdy gest, starał się wydobyć z niej wpływ wychowania w świecie nie naznaczonym przez elficką magię. Jego eksperyment dowodził, że emigracja o której myślał od niepamiętnych czasów mogła okazać się możliwa. Uśmiechnął się na myśl o tym, że może rozwiązać problem klątwy jaki Mab rzuciła na jego lud w zupełnie pokojowy sposób. Oni wszyscy nazywali go tchórzem, który proponował coś w czym nie było honoru, ale jednocześnie bali się podjąć decyzję o rozpoczęciu walki z kobietą, która uczyniła ich wygnańcami. Jego plan był prosty i nie wymagał zaangażowania w plany Mab, ani pomocy jej córce. Elf zamknął starą księgę, po czym odłożył ją na półkę pełną podobnych do niej tomów.

Loranir wracał z lochów twierdzy, gdy spotkał Owenę.
- Co się z nią stało? - Dziewczyna spytała domyślając się, gdzie był długowłosy.
- Jest zamknięta w celi jak pospolity przestępca. Jest cierpliwa, ale straciła do mnie zaufanie.
- Dziwisz się jej?
- Nie. Ja też zawiodłem się na moim rodzie. W opowieściach naszego ojca byli dla mnie bogami. Teraz widzę, że są po prostu bandą tchórzy.
- Nie oceniaj ich tak surowo. Wiesz jaki sojusz Mab podpisała własną krwią.
- Tak, ale mój ród jest tak samo uwsteczniony przez pradawne zakazy jak dwór Królowej. Jedyne co ich różni to sposób ubierania i przywiązania do różnej architektury. - Loranir odparł ze złością.
- Może wykorzystamy to by pomóc Laurze? Widziałam, że gdzieś w pobliżu jest biblioteka z tekstami sięgającymi czasów kiedy Fearie i Ziemia były połączone w jedną krainę. Może uda nam się znaleźć jakiś zwyczaj, dzięki któremu uratujemy Laurę przed ich sądem i wyrokiem?
Mężczyzna uśmiechnął się pierwszy raz od czasu, gdy jego siostra została rażona czarem Matyldy.
- Chodźmy tam jak najszybciej.

W tym samym czasie, stara kobieta z Rady Mrocznych Tylwyth Teg medytowała przy korzeniu ze świętego drzewa. Poczuła czyjąś obecność. Uśmiechnęła się wstając z podłogi.
- Wyjdź z ukrycia. Wiem, że przyszedłeś tutaj z wieloma pytaniami.
Zza uchylonych drzwi wyszedł Match.
- Jesteś niezwykłą istotą. Płonący i jednocześnie nie spalający się. Nie wiedziałam, że na Ziemi są jeszcze tak niezwykli mieszkańcy.
- Dlaczego Megan? - spytał chłopak.
- Dlaczego Megan jest tak ważna dla Królowej Mab? Dlaczego Królowa próbuje ją zabić? Ona nie była dla niej żadnym zagrożeniem. Zanim pojawili się zabójcy z Fearie, Megan nie miała pojęcia, że to miejsce istnieje. Gdyby jej nie zaatakowała, nadal nikt z nas nie wiedziałby o istnieniu tego świata.
- Widzę, że twoje serce targane jest mocnymi emocjami. Usiądź tutaj i pozwól, aby korzeń z drzewa światła uspokoił cię i pozwolił ci się wyciszyć.
Ben wahał się, ale w końcu przełamał się i dołączył do starej kobiety.

Megan, Ian i Królowa Mab siedzieli w sali reprezentacyjnej pałacu Królestwa Wiecznego Zmierzchu. Dziewczyna rozglądała się dookoła, podziwiając ściany i sufit zdobione w malowidła przedstawiające mitologicznych władców krainy i sceny z ich bohaterskich przygód. Mab patrzyła na dziewczynę uśmiechając się. Dzięki potężnej magii iluzji jej uzewnętrznione uczucia wydawały się szczere i nikt nie mógł domyśleć się co naprawdę myślała o swojej córce.
- Nie przypuszczałam, że mroczni Tylwyth Teg są zdolni do wysłania na Ziemię bezwzględnych wojowników, aby pozbawić cię życia. Gdybym wiedziała, że coś takiego może się stać już dawno zniszczyłabym ich mroczny las i wygnała ich wszystkich na krańce rzeczywistości. Myślałam, że będziesz bezpieczna w miejscu pozbawionym magii.
Megan spojrzała na swego ojca, a ten natychmiast spoważniał.
- Daruj sobie tą gadkę, Mab. Kiedy Megan została poczęta, chciałaś zniszczyć ją razem ze mną, tylko dlatego że ci się sprzeciwiłem.
- Odebrałeś Megan możliwość wiecznego życia bez jakichkolwiek trosk!
- Wyzwoliłem ją z pułapki, która zabrała by jej wolną wolę!
Megan obserwowała swoich rodziców kłócących się od pierwszego spotkania. Uśmiechnęła się.
- Zresztą nie ma to już znaczenia! Powiedziałem ci przed chwilą, że chcę aby twoja magia usunęła z Megan wszystkie wpływy tej krainy, pragnę abyś oczyściła duszę Megan z fragmentów, które wciąż łączą ją z tym miejscem. Will powiedział, że to jedyny sposób, aby zabójcy przestali na nią polować. Czy to prawda Mab? Czy możesz to dla nas zrobić? Czy możesz to zrobić dla niej?
Królowa posmutniała. Wstała z kanapy i wolnym krokiem zbliżyła się do drzwi prowadzących na balkon pałacu.
- Mogę to zrobić. Ale chcę by Megan chociaż przez jedną noc poczuła jak to jest być jednym z Tylwyth Teg. Pragnę by chociaż przez jedną noc Megan poczuła jedność łączącą wszystkich Fair Folk. - Kobieta rozwarła drzwi balkonowe. Ciepłe powietrze potrząsnęło jej szmaragdowymi włosami.
- Megan, wyjdź ze mną, proszę. - powiedziała. Dziewczyna spojrzała na ojca.
- Idź. Nie bój się. - odparł Ian. Pixie szybko znalazła się na pałacowej werandzie. Patrzyła na ludzi chodzących po dziedzińcu, zaangażowanych w przygotowania do przyjęcia na jej cześć. Jej wzrok zatrzymał się na skrzydłach latających dziewcząt, fosforyzujących w ciemności.
Kobieta dotknęła Megan i delikatnie ją objęła.
- Pozwól, że podaruję ci prezent.
Megan zdenerwowała się. Przypomniała sobie słowa Willa o tym, aby nie przyjmować od nikogo podarków. Nie zaprotestowała. Nie mogła, bo emocje odebrały jej mowę, albo Mab potajemnie rzuciła na nią jakiś czar. Królowa rozpostarła ręce, zamknęła oczy i wyrecytowała słowa prastarego tekstu. W oddali, za murami miejskimi przestrzeń zaczęła się zmieniać, pojawiły się dziwne rośliny, które w błyskawicznym tempie zamieniły łąkę w ogród. Drzewa, krzewy i kwiaty o fantazyjnych kształtach otoczyły miasto niczym trzecia warstwa murów obronnych, odcinając pałac Królowej od reszty krainy. Niektóre z roślin świeciły własnym blaskiem, dlatego mrok nocy został rozświetlony przez tysiące kolorów, niczym neonów z centrum zatłoczonej metropolii.
- To mój prezent dla ciebie, Megan. Ogród Rozkoszy Ziemskich.

Rozdział 10

Sędziwy elfi mag Elrand Lamruil dotykał czoła Jessiki, wprowadziwszy ją uprzednio w trans medytacyjny. Jego kościste ręce zrywały sieć wokół ciała i ducha dziewczyny, misternie utkaną przez czarownicę. Kij ozdobiony klejnotem, wbity w specjalny otwór w podłodze, rozświetlał pomieszczenie niebieskim blaskiem.
- Pajęczyca złapała cię mocno. - wyszeptał przesuwając palce wzdłuż policzków Preview.
- Najwidoczniej próbowała skować coś w twoim wnętrzu. Ale jej magia jest słaba w naszej twierdzy. Poradzę sobie z nią. - Starzec wykonał szybki ruch ręką. Kryształ na jego magicznej lasce eksplodował, a pomieszczenie gwałtownie zrobiło się bardzo ciemne.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak... - Jessica odparła otwierając oczy.
- Czuję... nadchodzi wizja. - dodała. Upadła na kolana i chwyciła się za głowę. W tym samym momencie w jej umyśle pojawiły się obrazy, które nie mogły ujawnić się wcześniej ze względu na pieczęć Matyldy. Jessice wydawało się, że biegnie przez gęsty las, co chwilę potykając się o wystające z ziemi korzenie. Każdy następny krok był dla niej coraz trudniejszy, a powietrze stawało się gorętsze i gęstsze. W pewnym momencie dziewczyna wybiegła z lasu prosto na brzeg morza lawy i ognia, po którym płynęły czarne jak smoła okręty. Jeden z nich dobił do plaży i wydostały się z niego demoniczne kreatury. Jessica widziała jak potwory atakują jej przyjaciół, których wcześniej nie zauważyła. Kiedy spojrzała w stronę największego ze statków, dostrzegła że na jego pokładzie stał mężczyzna o czarnych włosach, a obok niego Megan. Preview próbowała coś do niej krzyknąć, ale nieludzki wrzask demonów zagłuszył każde jej słowo. W pewnym momencie twarz mężczyzny zrobiła się czerwona, a na jego czole ukazały się rogi. Diabeł podciął gardło Megan jednym sprawnym ruchem dłoni. Krew dziewczyny upadła na płonące fale lawy. Jessica miała kolejną wizję, tym razem przedstawiającą Ziemię na której się wychowała, skąpaną w deszczu krwi.
- Co się dzieje? - usłyszała włos siwowłosego czarnoksiężnika, gdy tylko jej świadomość wróciła do normalnego świata.
- Miałam wizję... dotyczącą przyszłości i przeszłości tego świata... tak działają moje zdolności... - wyszeptała opierając się o ścianę.
- Nie do końca rozumiem o co w niej chodziło, ale jedno jest pewne. Była w niej Megan Gwynn.
- Opowiedz mi o niej. To może być dla nas naprawdę ważne. - poprosił starszy mężczyzna. Wydawał się być bardzo zaniepokojonym tym o czym miał się za chwilę dowiedzieć.

Match siedział przy starej elfce w milczeniu, oczekując na jej opowieść. Brak reakcji kobiety w końcu zaczął go irytować. Wstał z podłogi i przeszedł na drugi koniec pokoju. Kiedy Merlara spojrzała w jego stronę, zapytał:
- Naprawdę zależy mi na tym, aby dowiedzieć się dlaczego moja przyjaciółka i członek drużyny, którą dowodzę stała się ofiarę ataku.
- Przekażę ci tą wiadomość. Ale tylko, kiedy twój towarzysz także do nas dołączy.
- Mój towarzysz? - Ben zdziwił się. Podszedł do drzwi i je otworzył. Okazało się, że za drzwiami siedział Nicholas.
- Wolfcub? Co ty tu robisz?
- Pilnuję cię. To chyba oczywiste. - odparł Nick.
- Właź do środka. Ta kobieta obiecała nam opowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
- No dobrze. - włochaty mutant powiedział niechętnie, po czym zajął miejsce przy Merlarze. Ben szybko do niego dołączył.
- Cieszę się, że jesteśmy razem. Ja nie toleruję podsłuchiwania pod drzwiami. Nie mamy tu przed sobą żadnych sekretów. Kłamstwa i iluzje to domena Mab i jej poddanych. - elfka powiedziała stanowczo.
- W dawnych czasach, kiedy Wyspy Brytyjskie były krainą leżącą na końcu świata, z dala od centrów cywilizacji, świat Annwn i ziemskie państwa istniały obok siebie w jednej rzeczywistości. Życie ludzi w miasteczkach i wsiach i życie Tylwyth Teg w leśnych miastach i na wzgórzach toczyły się własnymi torami, przecinając się od czasu do czasu w strefach liminalnych między dzikością i cywilizacją. Był to czas legendarnych królów i bohaterów walczących z przerażającymi potworami. Był to czas w którym ziemscy młodzieńcy zawierali związki małżeńskie z elfickimi dziewczętami, a potężna magia przenikała każdy najmniejszy kamień naszych połączonych krain. Ta magiczna epoka, jak każda inna miała wkrótce przeminąć. Cywilizacja rozprzestrzeniała się niczym choroba, tworząc miasta sięgające coraz głębiej do wnętrza strefy liminalnej, docierając do krain od wieków należących do Fearie. Wraz z nowymi falami imigrantów pojawiły się wpływy spoza naszych wysp. Znikały druidyczne gaje współistniejące z nieujarzmioną naturą, ustępując miejsca Krzyżom stawianych przez wyznawców Umierającego Boga. Mieszkańcy wysp zerwali swą więź z przyrodą i naszą rasą, coraz częściej uważali nas za zło, bali się nas, starali się nas unikać, nienawidzili nas, nasyłali na nas swoich egzorcystów. Nasz świat zdawał się bezpowrotnie przemijać. Pomoc przyszła z niespodziewanej strony. Król Annwn zawarł sojusz z siłami, które pojawiły się na naszych wyspach wraz z przybyłymi Europejczykami. Dzięki potędze istot nazywających siebie Piekielnymi Książętami, wszyscy Tylwyth Teg i cała otaczająca ich magia zostali przeniesieni z Ziemi do innego świata, który nazywany jest Piekłem. Dzięki magii naszych czarnoksiężników i demonów z tamtego miejsca udało się stworzyć namiastkę dawnej krainy Annwn, świat Wiecznego Zmierzchu w którym teraz jesteśmy. Wkrótce nasi wybawcy postanowili upomnieć się o swoją zapłatę. Żądali od nas dostarczania im niewolników, najsilniejszych mężczyzn i najpiękniejszych kobiet. Wybuchła wojna pomiędzy Tylwyth Teg, a także pomiędzy Książętami, bo nie każdy z nich miał takie same plany wobec nowo stworzonego świata.
I stało się coś nieprzewidywalnego. Nasz król gdzieś zniknął, a jego miejsce zajęła Mab, kobieta która nie była nawet rodzonym Tylwyth Teg. Była kiedyś ziemską dziewczyną, zakochaną w jednym z naszych szlachetnych elfów. Tylko dzięki niemu zdobyła zdolność posługiwania się magią i nieśmiertelność. Mab zrobiła coś czego nikt się nie spodziewał, nikt z nas nie wie też w jaki sposób uzyskała potęgę pozwalającą jej na to. Rzuciła czar na wszystkich Tylwyth Teg, czar iluzji, fałszywej szczęśliwości, wiecznej zabawy. Wkrótce powstał jej dwór, a każdy kto przekroczył jego progi zapominał o tym czym naprawdę było Annwn i jaka cena została zapłacona za jego stworzenie. Demony corocznie zabierają młodych oddawanych im przez Mab do czeluści piekielnych, a nikt z jej otoczenia nie ma o tym pojęcia, żyjąc wieczną zabawą. Szczęśliwie, niewielka grupa Tylwyth Teg, czyli nasi przodkowie została ochroniona przed czarem Mab przez jednego z Książąt Piekła. Dzięki niemu udało nam schronić się w tym magicznym miejscu. Nie wiem dlaczego to zrobił, być może jego jedynym powodem było nie dopuścić, aby jego rywal uzyskał zbyt dużą potęgę. Mab bała się nas ścigać, ponieważ wiedziała że po naszej stronie także był demon, dlatego zgodziła się przyznać nam część krainy i dać wolność od czaru iluzji. W tym samym czasie nasza Rada powołała Strażników Strefy Liminalnej, którymi stali się pierwsi zmiennicy wysłani na Ziemię. Ich zadaniem było werbowanie osób do bycia na straży granicy pomiędzy naszymi dwoma światami, aby nigdy więcej dwie krainy nie przeniknęły się. W tej chwili Annwn to Piekło, a połączenie Ziemi z Piekielną krainą oznaczałoby zagładę waszej rzeczywistości. W obecnych czasach jednym ze strażników jest osoba z rodziny waszej przyjaciółki.
- Czy to dlatego Megan została zaatakowana? Ponieważ Mab boi się, że Megan również może zostać strażniczką?
- Nie do końca. Rola Megan może okazać się znacznie większa. Megan nie powiedziała wam tego, bo sama o tym nie wiedziała, ale ona pochodzi z tego miejsca. Megan została poczęta w naszej krainie i jest córką człowieka i Mab. Kiedy jej ojciec trafił do Annwn razem z dwójką innych podróżników, ludzie z dworu Mab znów mogli posmakować tego, co to znaczy żyć w świecie pozbawionym czaru iluzji. Wielu z nich zaczęło pytać, patrzeć z innego punktu widzenia na nas, żyjących w lesie.
- Wasi ludzie już nam o tym powiedzieli. Ale to jest teraz dla mnie znacznie bardziej szokujące, po tym jak dowiedziałem się kim naprawdę jest władczyni tego świata. Dlaczego własna matka chce ją zabić? To jest niedorzeczne.
- Nie jesteśmy pewni. Mab pragnęła, aby jej córka stała się jej następczynią, aby żyła razem z nią na dworze pochłonięta przez czar iluzji Fearie. Jej ojciec postanowił ratować jej duszę. Mab chciała zabić i jego i córkę w chwili słabości, bo była wściekła, że ktoś odebrał jej własność. Wiedząc, że dziewczyna mogłaby zostać jednym z najlepszych strażników liminalnych ze względu na niezwykłe pochodzenie, pomogliśmy jej ojcu uciec z Annwn na Ziemię. Ja byłam jedną z tych, którzy zatrzymali śnieżną nawałnicę nasłaną przez starą czarownicę będącą na usługach Mab. Kiedy nasi szpiedzy po latach donieśli, że Mab wysłała na Ziemię zabójców, wiedzieliśmy że może chodzić o Megan. Chociaż osoba z jej rodziny nie jest już aktywnym łowcą, to ciągle kontaktuje się z kimś, kto dostarcza nam informacji o dziewczynie. Dlatego wiedzieliśmy jak niezwykłe zdolności posiadła Megan. Ten człowiek chronił ją od urodzenia, a później jego rolę przejęła jego córka i jej dwaj przyjaciele.
- Owena, Lorella i Loranir? - spytał Nick.
- Tak. To oni. Nie do końca udało im się spełnić swoje zadanie, bo wtrącili się inni.
- Ale dlaczego Mab chce zabić Megan? - Ben znów zapytał.
- Nie jesteśmy pewni. Mamy jednak teorię. Mab próbuje zdobyć dużo większą władzę, bo obawia się że nasz prawdziwy król może powrócić i spróbować zjednoczyć nasze dwa plemiona. Mab boi się, że straci wpływy, swoich poddanych i czar dzięki któremu się nie starzeje. Istnieje legenda mówiąca, że jeśli ktoś, kto stał się Fearie dzięki magii, zerwie ze swoim człowieczeństwem, to może stać się prawdziwym Tylwyth Teg. Zabójstwo dziecka zrodzonego z człowieka może spełnić taką rolę. Wówczas jej władza umocniłaby się i nawet powrót króla nie odebrałby jej tronu.
Do komnaty medytacyjnej starszej elfki wszedł mag Lamruil. Był podekscytowany.
- Co cię tu sprowadza Elrandzie? - spytała kobieta.
- Wizja. Wizja przyjaciółki tych dwóch młodzieńców! - wykrzyknął.
- Jessiki? - spytał Ben.
- Czy z nią wszystko w porządku? - dodał Nick.
- Tak, tak... czar, który rzuciła na nią Matylda był misternie zaplątany, ale udało mi się go zdjąć z jej serca. Martwi mnie coś innego. Nasza teoria dotycząca próby zabójstwa Megan Gwynn przez jej matkę może być fałszywa. Jessica Vale miała wizję z której wyraźnie wynikało, że za wszystko odpowiedzialny jest któryś z Piekielnych Książąt! Demony pragną wywołać w naszym świecie wojnę!

Mark spacerował po sali balowej w pałacu Mab. Rozglądał się dookoła, podziwiając ogromny przepych panujący wewnątrz pomieszczenia. Jasne ściany były przyozdobione obrazami przedstawiającymi sceny z mitologii i historii świata Annwn, a z sufitu zwisały trzy kandelabry złożone z magicznych kryształów napełniających salę światłem. Zabawa rozkręciła się na dobre, wokół Marka tańczyło wiele par złotowłosych Tylwyth Teg. Chłopak widział elfów tańczących z elfkami, jak i kilka par składających się tylko i wyłączenie z dwóch mężczyzn. W drugim pomieszczeniu, równie wielkim jak sala balowa, znajdował się długi stół przykryty białym obrusem, na którym położono najbardziej wyszukane potrawy przygotowane przez kucharzy z całego Annwn tylko na okazję przybycia do pałacu prawdziwej córki Królowej. W tłumie rozbawionych gości Mark zauważył Willa w towarzystwie kobiet, Shan rozmawiającą o czymś z ojcem Megan i Geralta, podziwiającego pieczone rajskie ptaki. Mark nie mógł wypatrzeć jedynej osoby, której potrzebował, swojej dziewczyny. Kiedy w końcu odnalazł ją pośród elfów i innych magicznych istot. Pomachał jej z oddali i udał się w jej stronę. Rudowłosa mutantka spostrzegła go, odwróciła się i bardzo szybko podeszła do klatki schodowej. Shan zauważyła całe zajście.
- Może powinnam jakoś zareagować? Oni nie powiedzieli do siebie ani jednego słowa od przygody pod grzybami. Chyba najwyższy czas, aby przestali zachowywać się jakby zrobili coś złego.
- Zostaw ich. Mark nie może już bez niej wytrzymać. Kiedy znajdą się w bardziej odosobnionym miejscu to wszystko sobie wyjaśnią.
- Może i masz rację.
- Strasznie mnie nudzi i drażni tańczące towarzystwo. Idę zapalić papierosa. Dzisiejszej nocy wyrósł nam przed murami ogród. Trzeba nacieszyć oczy widokiem egzotycznej roślinności. - Geralt oznajmił odchodząc od dziewczyny.
Mark zastał Megan stojącą na balkonie pałacu, zapatrzoną w kolorowy, świecący w ciemności ogród, podarunek jaki dostała od swojej prawdziwej matki. Kiedy chłopak podszedł do niej, ona znów odwróciła się mając zamiar iść w jakieś zupełnie inne miejsce.
- Megan, zaczekaj! - Mark krzyknął. Dziewczyna zatrzymała się, odwróciła głowę.
- Zostaw mnie w spokoju. Po co tutaj za mną przylazłeś? - zapytała.
- Bo nie rozmawiamy ze sobą od wielu godzin. Dlaczego mnie unikasz?
- Po tym co się stało, po tym jak wszyscy nas zobaczyli... jak cię ośmieszyłam.
- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj. Dobrze wiesz o czym mówię. O tym co się z nami stało w kręgu magicznych rusałek.
- Unikasz mnie bo coś rzuciło na ciebie czar? To zupełnie bez sensu!
- One przejęły nade mną całkowitą kontrolę. Nie wiedziałam co robię, one kontrolowały każdy ruch mojego ciała, każdy gest.... nie mogłam się zatrzymać gdy kazały mi się rozebrać i do ciebie zbliżyć! - Megan zaczęła płakać.
- Naruszyły moją prywatność, odarły mnie z... - Mark zbliżył się do niej. Próbował ją dotknąć, ale ona nie pozwoliła mu.
- Niczego nie rozumiesz! Nie chodzi o to, że rozebrałam się przed tobą, przed Shan, własnym ojcem i dwójką obcych facetów. Pomyśl sobie, co by było gdyby te rusałki kazały mi cię zabić. Gdyby kazały mi zadusić cię halucynogennym pyłem?! Jestem niebezpieczna dla ciebie i lepiej, abyśmy się do siebie nie zbliżali.
- Megan, o czym ty mówisz? Nie możesz winić siebie za to do czego zmusili cię inni. Ich magia była czymś dziwnym, potężnym, czymś czego żadne z nas nie potrafiło zrozumieć. Byłem bardziej przytomny od ciebie i pamiętam co się stało. Nawet Geralt nie był w stanie rozerwać ich kręgu i przerwać zaklęcia. Dopiero Will je przegnał, zabijając jedną z nich. Nie pamiętasz naszej rozmowy całkiem niedawno? To ja jestem kimś, kogo powinnaś się bać. Ja zabiłem człowieka! Rozerwałem go na strzępy. Ty tylko pokazałaś mi swój goły tyłek! Kto z nas jest bardziej niebezpieczny?
Megan otarła łzy i zaczęła płakać.
- Pamiętam. Niedawno nasze role były odwrócone. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie było tak przerażające. - DJ przytulił Megan, która tym razem nie opierała się.
- To miejsce bardzo na nas wpłynęło. Ale wytrzymaj jeszcze troszeczkę. Wkrótce będzie po wszystkim i razem wrócimy do szkoły.
- I zapomnimy o rusałkach i o blondynie, którego rozerwałeś na strzępy.
- Obiecuję ci.
Mark po raz kolejny objął Megan i ją pocałował. Po dwóch minutach wzajemnej bliskości, para poczuła, że ktoś bacznie im się przyglądał.
- Ona tu jest. - Dziewczyna wyszeptała do ucha Marka.
- Kto?
- Mab, moja matka.
Okazało się, że na balkonie pojawiła się Królowa Królestwa Wiecznego Zmierzchu. Kobieta szła wolnym krokiem, a jej szmaragdowe włosy powiewały na wietrze jak fale oceanu.
- Megan. Twoja pierwsza noc w Fearie dobiega końca. Chodź ze mną. Mam dla ciebie kolejny prezent.
- Ale... - Megan odparła niepewnie.
- Spokojnie. Wrócisz do niego przed świtem.
- Idź Megan. Ja będę tutaj na ciebie czekał. I obiecuje, że nie zatańczę z żadną elfką ani nimfą.

Hope dotarła do polany i leśnego jeziora. Wielki księżyc unosił się ponad wierzchołkami drzew zalewając okolicę srebrną poświatą, a jego odbicie falowało na powierzchni wody smaganej przez delikatny powiew wiatru. Dziewczyna zatrzymała się, gdy widmowy koń wszedł na jezioro, tak jakby było suchym gruntem. Eteryczne zwierzę odwróciło głowę w jej kierunku i kiedy zauważyło, że jest obserwowane, zanurzyło się w odmętach jeziora. Hope podeszła bliżej jeziora. Zrobiła krok w jego stronę, bo chciała się przekonać, czy rzeczywiście ma do czynienia z wodą. Zmoczyła nogę.
- Co to ma być! Gdzie się podziałeś? - zapytała na głos samą siebie.
- Jest bezpieczny. Wrócił do swojego domu. Ty wyglądasz jakbyś była bardzo daleko od rodzinnych stron. - delikatny głos dobiegł zza pleców dziewczyny. Kiedy odwróciła się, zauważyła że na polanie zbudowana była posiadłość. Mężczyzna o długich, czarnych włosach ubrany w ciemny strój arystokracji Annwn, stał na rozległym tarasie patrząc na młodą mutantkę.
- Musisz odpocząć, bo widać po tobie, że podróż była dla ciebie bardzo wyczerpująca. - dodał.
- Ty... jesteś mrocznym Tylwyth Teg? - Hope spytała przypominając sobie słowa elfów i Oweny.
- Tylwyth Teg? Muszę przypominać jednego z nich. - mężczyzna odparł z lekkim zdziwieniem.
- Wejdź do środka. Na końcu korytarza znajdziesz łazienkę. Oczyść swoje rany, bo nie wiadomo co się do nich dostało gdy szłaś przez gęstwinę.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki naprzód, zawahała się i stanęła w miejscu.
- Boisz się mnie? W takim razie idę do mojej pracowni i zamknę się w niej od środka. Nie musisz obawiać się, że ci coś zrobię. - długowłosy człowiek zniknął w ciemności kryjącej się za progami jego posiadłości. Hope niepewnie ruszyła w kierunku drzwi.

Rada mrocznych elfów zebrała się po raz kolejny na prośbę Loranira i Oweny. Siwy przywódca twierdzy - Grathgor i kobieta goszcząca wcześniej Matcha i Wolfcuba - Merlara, byli obecni na zebraniu. Młodzi mutanci także zjawili się, aby wesprzeć swych elfich towarzyszy.
- Zebraliśmy się tutaj poza wyznaczonym czasem obrad, aby posłuchać twojej prośby, nasz bracie w mroku. Dlatego bądź dla nas tak łaskaw i szybko przedstaw swoją propozycję.
- Moja prośba dotyczy Laury Kinney, ziemskiej dziewczyny, która została bezprawnie zamknięta w waszych lochach, po tym jak dotknęła jednego z naszych braci zimnym metalem.
- Nie wystawiaj naszej cierpliwości na próbę! Nasza decyzja co do tej Ziemianki jest nieodwołalna. - Grathgor oznajmił ze złością.
- Doskonale rozumiem jak ważne jest przestrzeganie starych praw w naszej społeczności. Ja i Owena spędziliśmy całą noc czytając księgi prawa w bibliotece. Wiemy o zwyczaju, który był praktykowany w tej krainie jeszcze przed jej całkowitym rozdziałem z Ziemią. Jeśli osoba popełniła najgorsze wykroczenie nie będąc tego świadomą, może zostać uniewinniona tylko w jeden sposób. Dlatego proszę, aby Najwyższa Rada nie odmówiła tej młodej, ziemskiej kobiecie prawa do odkupienia swej winy przez wykonanie zleconych jej przez Radę prac!
Wszyscy członkowie rady spojrzeli na siebie nawzajem ze zdziwieniem. Merlara uśmiechnęła się.
- Widzę, że wasza wspólna przygoda połączyła was silnym węzłem. - powiedziała. Grathgor westchnął.
- Istnieje takie prawo i musimy go przestrzegać. Ale ona jest obca, nie zna tego miejsca. Zgubi się w mrocznym lesie i nie odnajdzie drogi. Czy nie będzie to gorsze niż kara na jaką może ją skazać nasz sąd? - zapytał.
- Nie kiedy będzie miała przewodnika. - oznajmił Loranir.
- Nie możemy posłać z nią nikogo. Kiedy Matylda i jej nieumarła armia krążą w pobliżu naszego lasu, a królowa Mab szykuje coś niedobrego w stolicy, wszyscy wojownicy muszą pozostać w twierdzy.
- Ja z nią pójdę. Ja będę jej przewodnikiem. - Loranir odparł bez chwili namysłu.
- Przecież ty wychowałeś się na Ziemi. Nie znasz naszej krainy. - Mag Lamruil był sceptyczny.
- Urodziłem się i wychowałem na Ziemi, ale każdej nocy śniłem o tej krainie. Każdej nocy przemierzałem ścieżki jej lasów, kąpałem się w jej strumieniach, biegałem po łąkach pełnych magicznych ziół. Klątwa, którą na mnie nałożyliście okazała się być bardzo skuteczna.
Po chwili zastanowienia, Grathgor odezwał się.
- Dobrze. Niech tak będzie. Poproszę jednego ze strażników, aby zaprowadził cię do lochów. My tymczasem pomyślimy o pracach, które ona mogłaby dla nas wykonać. Rozejdźcie się. - ostatni rozkaz przywódca wypowiedział głośniej, tak aby usłyszeli go wszyscy w sali. Kiedy Loranir przechodził obok ławki na której siedzieli mutanci, Match wstał i go zatrzymał.
- Dziękuję. - powiedział.
- Nie mogłem postąpić inaczej. Ona została wtrącona do lochu z mojej winy. - odparł Loranir. Owena uśmiechnęła się do Matcha.

Hope Abbot siedziała na białym krześle w łazience posiadłości tajemniczego mężczyzny. Zdjęła cały uniform i inne części garderoby, pozostając jedynie w majtkach. Woda lała się do krystalicznej wanny napełniając pomieszczenie charakterystycznym szumem i gorącą parą. Dziewczyna wyczyściła wszystkie zadrapania i siniaki magicznymi lekarstwami z apteczki długowłosego człowieka, dziwiąc się, że potrafiła je intuicyjnie rozpoznać, chociaż nigdy wcześniej nie miała z nimi do czynienia. Rany piekły ją okropnie. Zacisnęła zęby, ale po chwili zauważyła, że proces gojenia przyśpieszył,
a mikstury przyniosły jej ulgę. Kiedy wanna była pełna wody, Hope zdjęła majtki i weszła do wanny. Po raz kolejny zdziwiła się samej sobie, że skorzystała z zaproszenia dziwnego osobnika. Złamała zasadę nie ufania nikomu w świecie Wiecznego Zmierzchu. Woda zadziwiająco uśmierzyła ból jej poobijanego ciała. Dziewczyna zamknęła oczy, zrelaksowała się. W pewnym momencie usłyszała melodię, ciche dźwięki fortepianu dochodzące z głębi posiadłości. Wstała z wanny i owinąwszy się szlafrokiem, wyszła z łazienki. Szła korytarzem w kierunku muzyki, która stawała się coraz głośniejsza. W końcu znalazła się w dużym, ciemnym pomieszczeniu. Znajdował się tutaj tylko czarny fortepian, a właściciel domu grał na nim jakąś melodię. Kiedy mężczyzna wyczuł, że Hope go obserwowała, przestał grać i odwrócił się w jej kierunku.
- Widzę, że już wyleczyłaś swoje rany. - powiedział.
- Opatrzyłam je. Tak szybko się nie zagoją. Chociaż po kąpieli nie czuje już bólu. - oznajmiła Hope.
- Podobało ci się? Moja muzyka? - zapytał długowłosy człowiek.
- Tak. Była taka... delikatna...
- Jesteś bardzo wrażliwa. To dobra cecha u kobiety. Jak ci na imię?
- Hope. Hope Abbot.
- Hope... - mężczyzna zamyślił się.
- Teraz ty powinieneś powiedzieć mi kim jesteś.
- Nie wyjawiam swojego imienia przypadkowym osobom, ale zrobię wyjątek dla kogoś kto lubi moją muzykę. Jestem książę Sallos.
- Sallos... - Hope wyszeptała, a po chwili na jej twarzy ukazało się zdziwienie i strach.
- Czytałam gdzieś o kimś o takim imieniu... to imię... diabła!
Mężczyzna uśmiechnął się, wstając z krzesła.
- Widzę, że oprócz wrażliwości masz też dużą wiedzę. Wbrew temu co o mnie napisali, nie uważam się za demona. Czy demon byłby tak gościnny?
- Ty naprawdę jesteś tym Sallosem! Trafiłam do posiadłości diabła!
- Uspokój się. Obiecałem ci, że nic ci nie zrobię. Wróć do wanny, jeśli to pomoże ci ochłonąć. Moja magia podgrzeje wodę jeśli jest za zimna.
- Nie. Nie będę panikowała. - Hope usiadła na drugim krześle, stojącym obok fortepianu.
- Jakoś nie pasujesz mi do tamtego diabła. Widziałam też jego rysunki. - Hope miała nadzieję przekonać samą siebie, że spotkanie z demonem jest czymś absurdalnym, a tajemniczy nieznajomy ją oszukuje. Ale po ostatnim tygodniu, kiedy znalazła się w krainie elfów, walczyła z ogromną żabą, czarownicą i armią ożywieńców, spotkanie z diabłem było bardzo prawdopodobne.
- Czegoś brakuje w moim wyglądzie? - Sallos zapytał z uśmiechem.
- Powinieneś mieć brodę. I jeździć na krokodylu.
- Broda w świecie gładko ogolonych mężczyzn rzucała by się w oczy, czyż nie? A co do krokodyla... - Sallos uśmiechnął się, a za jego plecami pojawiło się zielone światło. Ukazał się w nim wielki łeb krokodyla. Dziewczyna krzyknęła.
- Dobrze! Już rozumiem!- Dziewczyna powiedziała przygotowując się do walki. Sallos odesłał gada do wymiaru z którego ten przybył.
- Teraz ty wyjaw mi tajemnicę, której nie mogę pojąć. Co ziemska dziewczyna robi w najczarniejszej części Annwn?

Jessica, Ben, Nickolas i Owena oraz Loranir i uwolniona z lochów Laura zostali wezwani po raz kolejny przed oblicze Rady Starszych Mrocznych Elfów. Wizja Jessiki i jej interpretacja przez czarnoksiężnika sprawiły, że władcy leśnego plemienia musieli podjąć decyzję jak najszybciej.
- Dar waszej przyjaciółki otworzył nam oczy na sprawy o których zapomnieliśmy z własnego wyboru. - zaczął Grathgor.
- Mab okazała się być bardziej śmiała niż przypuszczaliśmy a jej postępowanie może doprowadzić do wojny, która zniszczy całą naszą krainę. Dlatego zdecydowaliśmy się działać. Jesteście przybyszami z innego świata i dlatego zakaz przekraczania wyznaczonych granic was nie dotyczy. Proszę was, abyście udali się do pałacu Mab i uratowali swoją przyjaciółkę i naszą krainę. - stary elf uśmiechnął się.
- Owena była uczona przez jednego z najlepszych strażników, więc powinna bez najmniejszego problemu znaleźć drogę. - dodał.
- Oczywiście. Moja magia pomoże znaleźć mi stolicę i pałac Królowej. Ale w jaki sposób mamy przedostać się do miasta? Matylda i jej nieumarła armia prawdopodobnie nadal jest przed waszym lasem. Nie ma z nami ani Lorelii ani Hope. Drugi raz nie uda nam się pokonać jej demonów.
- Nie musisz martwić się o Matyldę, dziewczyno. Czarownica naruszyła prawa docierając ze swoim Dzikim Łowem aż tutaj. Mamy prawo bronić się na naszej ziemi. Razem z wami wyruszy grupa moich wojowników. Ja będę nimi dowodził osobiście. - oznajmił Grathgor.
- Kiedy dojdzie do starcia z czarownicą, wy będziecie mogli udać się do pałacu Mab, a ja i moi wierni towarzysze stawimy czoła Dzikim Łowom.
- Dziękuję. - Owena powiedziała.
- Przepraszam. - Jessica wtrąciła się.
- A co z Hope? Czy nie powinniśmy jej najpierw poszukać? - zapytała.
- Nie martw się o nią, dziewczyno. - Lamruil odezwał się.
- Jedna z nas już wyruszyła na jej poszukiwania.
- A teraz musimy zająć się inną, niezwykle istotną sprawą. - Grathgor znów się odezwał. Wstał z ławy i zbliżył się do Loranira i stojącej obok niego X-23.
- Twój przyjaciel poprosił, aby wyznaczyć dla ciebie trzy zadania, których wykonanie pozwoli ci uniknąć kary za zbrodnię jakiej się dopuściłaś. - powiedział.
- A ty, Loranirze, zdecydowałeś się być jej przewodnikiem, więc musisz jej towarzyszyć. - dodał.
- Nasza Rada wyznaczyła dla was zadania. Pierwsze: dostarczyć nam Kwiat Księżycowy, drugie: odzyskać naszą własność skradzioną przez szaloną czarownicę Narbeth, trzecie: dowiedzieć się jaki los spotkał naszych szpiegów na dworze Królowej Mab. Jeśli was się uda, dziewczyna zostanie przez nas ułaskawiona. - elf zakończył rozmowę. Dał znak ręką wszystkim członkom Rady, aby opuścili pomieszczenie.
- Musimy przygotować się do kampanii militarnej. - oznajmił.
Laura zwróciła się do Loranira.
- Nie podoba mi się to. Dziękuję ci, że wyciągnąłeś mnie z lochów, ale nie wydaje ci się że nie mamy teraz czasu na poszukiwania skarbów? Powinniśmy stać u boku naszych przyjaciół i uwolnić Megan z rąk jej matki.
- Początkowo także wydawało mi się, że te zadania będą czymś zupełnie archaicznym i niepotrzebnym, ale teraz widzę, że oni naprawdę chcą nam pomóc. Kwiat Księżycowy to zioło, które może uratować moją siostrę, a szpiedzy zniknęli w pałacu Mab, w miejscu do którego musimy wszyscy dotrzeć. Nie rozumiem tylko znaczenia drugiego zadania, ale może szalona czarownica ukradła coś co pomoże nam w zwycięstwie?
- Jeśli tak uważasz... zaczynajmy naszą misję jak najszybciej.

Geralt spacerował po Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich podziwiając piękno roślinności stworzonej przez magiczny gest królowej świata Annwn. Stanął przy drzewie, którego lśniące korzenie wystawały ponad grunt, tworząc misterną plątaninę, a gałęzie zakończone były różowymi liśćmi. Puchowe kwiaty drzewka wydzielały różowy pyłek, unoszący się wszędzie dookoła. W oddali rosły krzaki ze świecącymi owocami szepczącymi elfią poezję, a dookoła nich były łąki z różnokolorowymi kwiatami fosforyzującymi w mroku gwiaździstej nocy. Mężczyzna zapalił papierosa. Odwrócił się w stronę murów miejskich i pałacu, nasłuchując dźwięków muzyki i zabaw toczących się na dworze. Uśmiechnął się.
- Widzę, że wspominasz naszą pierwszą wizytę w tym miejscu. - Will odezwał się podchodząc do Geralta nie będąc wcześniej przez niego zauważonym.
- Tak... wtedy to my byliśmy głównym punktem programu. Wszyscy na dworze interesowali się nami.
- Mieliśmy dla siebie ich wszystkie niebieskookie, złotowłose, skrzydlate i cycate kobiety. - Will dodał patrząc na mury za którymi wybuchały fajerwerki.
- Teraz nasze miejsce zajęło młode pokolenie. - powiedział Geralt.
- Niech doświadczą przyjemności jakie oferuje im ten świat. Córka Iana, jej przyjaciele, nawet ich opiekunka, która ciągle gra ci na nerwach.
- W szczególności ona. Może przestanie być taka podejrzliwa i wroga do mnie jak sobie poużywa z jakimś młodym elfem. - Geralt zaśmiał się.
- Trochę żałuję... - dodał.
- Czego?
- Będziemy w Annwn jeszcze tylko jedną noc. Cieszę się, że Mab zdejmie z Megan zaklęcie łączące ją z tą krainą i dziewczyna będzie mogła wrócić do normalnego życia, a my nie będziemy musieli polować na zmienników, ale... czuję smutek, że widzimy ten świat po raz ostatni. Myślałem nawet
o tym, by uwolnić Podróżnika. Niech pójdzie własną drogą tak jak i my...
- Zawsze możesz tutaj zostać. Mab zaprowadzi Megan i resztę do wyjścia. Jej magia wystarczy, by chronić ich przed niebezpieczeństwem. Ale powinieneś teraz cieszyć się zamiast rozmyślać. To noc zabawy, wina, jedzenia i seksu, a nie filozofii!
Geralt nadal był pochmurny. Skończył palić papierosa, niedopałek wyrzucił na trawę i zdeptał go podeszwą buta.
- Will... jeśli widzimy to miejsce po raz ostatni... mógłbyś powiedzieć mi co widziałeś w Zakazanym Lesie? - spytał wyciągając drugiego papierosa.
Will zbliżył się do niego. Spojrzał mu w oczy lodowatym wzrokiem.
- Jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć? - spytał.
- Tak. - odparł Geralt. Will zapalił mu papierosa magiczną iskrą, po czym oddalił się na kilka kroków w zamyśleniu.
- Will nie był sobą tamtej nocy. - powiedział używając trzeciej osoby.
- Widok gołej dupy leśnej nimfy zupełnie namącił mu w głowie. Nie zważając na zakazy i nakazy pobiegł za nią w samo serce lasu mroku. Chociaż przeklęta nimfa zrobiła sobie z niego jaja i uciekła gdy tylko wkroczył do lasu, to on nie poddawał się. Szukał jej wszędzie, zapuszczając się głębiej i głębiej w gęstwinę. W końcu znalazł się na drugiej stronie puszczy...
Geralt słuchał mężczyzny z zaciekawieniem, patrząc na obłęd szalejący w jego oczach. Opowieść o tamtym wydarzeniu zdawała się budzić w nim coś niebezpiecznego.
- Do drugiej stronie lasu było morze... morze lawy i ognia! Czarne skały na plaży parzyły w stopy.
A tuż przy brzegu... stał statek. Jakim cudem statek wyglądający na drewniany mógł pływać po morzu ognia i się nie spalić? Dookoła niego były istoty... czarne, czerwone, ubrane w jednakowe zbroje, uzbrojone w miecze i topory... istoty uskrzydlone niczym nietoperze. Pilnowały czegoś... a może raczej kogoś? Prowadziły skutych w łańcuchy Tylwyth Teg. Kobiety, najładniejsze jakie urodziły się w krainie, kilku zniewieściałych mężczyzn także... prezent dla króla piekła jako znak dobrych stosunków między nim, a Królową Mab. I w tym momencie szczęście Willa skończyło się. Zobaczyłem go, musiałem go zlikwidować, bo nie chciałem aby ktoś rozpowiedział co naprawdę działo się po drugiej stronie leśnej bariery. Zabiłem go z łatwością, nawet gdy próbował bronić się nieudolnie nauczonymi czarami. Zabiłem go i założyłem jego skórę! A wraz ze skórą całą osobowość i wspomnienia!
Twarz Willa zaczęła się zmieniać. Jego oczy stały się czerwone, a skóra przybrała ciemną barwę. Jego palce wydłużyły się, formując szpony.
- Kim ty jesteś?! - Geralt wykrzyknął zdziwiony. Jedną dłonią uformował przed sobą pentagram ochronny, a drugą sięgnął po pistolet.
- Powinieneś być bardziej czujny! - powiedział demon, który chwilę wcześniej był starym przyjacielem Willa. Zza fantazyjnego drzewa wystrzeliły magiczne sztylety. Z ogromną prędkością poleciały w kierunku mężczyzny w prochowcu, uderzając prosto w jego plecy. Geralt nie zdążył się odwrócić, wszystkie sztylety wbiły się w jego ciało. Upuścił pistolet, a pentagram wokół jego dłoni rozpłynął się w powietrzu. Upadł na trawę. Will zbliżył się do niego.
- Wspomnienia Willa dały mi nową misję w życiu. Nareszcie mogłem przestać być marynarzem na statku wożącym niewolników. Wreszcie mogłem zaoferować dowódcy mojego legionu dar, dzięki któremu wywyższy się wśród Piekielnych Lordów... bramę, dzięki której granica między Fearie i Ziemią zniknie, a wojska mojego pana będą mogły znów wkroczyć na błękitną planetę.
- Ty sukinsynu... rebelia Tylwyth Teg to jedno wielkie kłamstwo... - Geralt wyszeptał zakrwawionymi ustami.
- Ci odmieńcy są zbyt tchórzliwi, aby ruszyć palcem w obronie swoich interesów. Wolą siedzieć ukryci w lesie i filozofować... albo wysyłać zmienników, żeby nauczyli się żyć w innym świecie.
- Zmiennicy, których pomogłem ci zabić przez te wszystkie lata... byli niewinni... - Geralt zacisnął pięści. Nie miał nawet siły na uniesienie głowy.
- Głupota jest grzechem śmiertelnym. Ale w jednym cię nie okłamałem. Będzie wojna pomiędzy dworem Mab, a mrocznymi Tylwyth Teg. Dzięki tej wojnie moja armia znów będzie kroczyła po Ziemi. Wszystko ułożyło się według mojego planu. Mab uwierzyła w kłamstwo o swojej córce, które wcisnąłem jej do głowy. Wysłała zabójców, których jedynym zadaniem było doprowadzić do tego, by ja, ty i Ian znaleźliśmy się znów w tej krainie. Do Annwn przybyli też uczniowie Marcona i ich nowi towarzysze. Mab uwolniła Matyldę, a ona wkrótce wciągnie w walkę mrocznych elfów. Kiedy Annwn pogrąży się w ogniu my wykorzystamy bramę do twojego świata. Wybacz mi Geralcie, ale niedługo rozpocznie się ceremonia, a ja muszę być przy boku mojej królowej.
Demon oddalił się od konającego czarnoksiężnika, znów przybierając postać jego starego przyjaciela.

Jessica, Match, Wolfcub, Owena oraz grupa elfickich wojowników dowodzonych przez czarnoksiężnika Lamruila i przywódcę Grathgora wyszła na łąkę położoną bezpośrednio przed mrocznym lasem. Okazało się, że stara wiedźma Matylda i jej armia nieumarłych królów, była gotowa do obrony jedynej drogi prowadzącej do stolicy Annwn. Wilki astralne i piekielne ogary wywęszyły Tylwyth Teg. Szykowały się do ataku, ale czarownica uspokoiła je, pociągając za ich niewidzialne, magiczne smycze.
- Spokojnie! Macie słuchać moich rozkazów. - Wiedźma zaskrzeczała, jednocześnie łypiąc okiem na odpoczywających wojowników i zakapturzonego maga.
- Bądź pozdrowiony Grathgorze, najwspanialszy z mieszkańców mrocznego lasu. Czyżbyś pragnął dołączyć do moich Dzikich Łowów w dzisiejszą piękną noc? - zapytała. Grathgor wyszedł kilka kroków przed szereg złożony ze swoich wojowników.
- Matyldo! Złamałaś jeden z największych zakazów traktatu zawartego pomiędzy Piekielną Domeną, a Annw, krainą Wiecznego Zmierzchu. Wkroczyłaś bez ostrzeżenia na tereny należące do moich współtowarzyszy, zaatakowałaś i zraniłaś naszych gości! Z czyjego rozkazu działałaś, przeklęta czarownico?
- Nie słucham rozkazów od nikogo! Sama miałam ochotę na polowanie, więc je urządziłam! Nie upolowałam nikogo ważnego, nie złamałam żadnego z postanowień traktatu! - powiedziała starucha. Jessica zacisnęła pięści.
- Mab spuściła cię ze smyczy? - dziwił się Lamruil.
- To ty i twoi ludzie bezprawnie pozbawiliście mnie moich zdobyczy! - wrzasnęła pokazując palcem na młodych mutantów, po czym zatrzymała wzrok na Jessice.
- A ty do mnie wrócisz i żadna magia ci nie pomoże! - dodała, patrząc dziewczynie prosto w oczy.
- Matyldo, zabierz stąd swoim towarzyszy Dzikich Łowów i wróć do własnej części krain. Pozwól, aby nasi goście bezpiecznie podróżowali przez drogi Annwn. - rozkazał przywódca mrocznych elfów. Wiedźma zaśmiała się.
- Już niedługo w naszym świecie nadejdą wielkie zmiany. Ty i twoi ludzie stracicie ochronę, jaką zapewnia wam teraz pradawny traktat. Kiedy Mab stanie się prawowitą władczynią całego Annwn, urządzę polowanie na każdego Mrocznego Elfa. Nie będzie lasu na tyle gęstego i góry na tyle stromej, aby schronić się w nich przed moimi piekielnymi ogarami!
Grathgor zwrócił się do Oweny.
- Pamiętajcie, aby nie wdawać się w walkę. Zadaniem twojej drużyny jest znaleźć waszą towarzyszkę i pomóc Megan Gwynn.
- Rozumiem. - odparła dziewczyna.
- Widzę, że nie dojdę z tobą do porozumienia, czarownico. Dlatego skorzystam z prawa do obrony własnej krainy.
- Dobrze. Twoi wojownicy poczują ból ran zadawanych zaklętą zimną stalą! - Matylda zasyczała wbijając w ziemię sękaty kostur. Wszyscy nieumarli rycerze przygotowali się do ataku. Widmowe zwierzęta otoczyły czarownicę, zapewniając jej ochronę przed bezpośrednim atakiem fizycznym. Drużyna mrocznych elfów również była gotowa na konfrontację. Wielu z nich prezentowało swą broń, a kilku wytworzyło magiczne symbole wokół dłoni. Mag Lamruil podniósł złotą laskę zakończoną klejnotem ponad głowę, a Grathgor wyjął z pochwy miecz. Owena również przygotowała własny magiczny miecz, Match uformował w dłoniach ogniste kule. Zakapturzony czarnoksiężnik Matyldy odsłonił twarz. Okazało się, że był nim ożywiony przez czarną magię Will, dawny przyjaciel Iana i Geralta, zamordowany przez demona, po tym jak poznał prawdę o drugiej stronie zakazanego lasu.

Wokół Marka pojawił się deszcz płatków róży. Chłopak zdziwił się niecodziennym zjawiskiem, ale początkowo myślał, że to kolejna z atrakcji przygotowanych przez Królową Mab. Bardzo szybko przekonał się, że się mylił. Kiedy wszystkie płatki opadły na podłogę, przed młodym mutantem pojawił się Orin. Elf blondyn uśmiechał się do niego zalotnie.
- Ty! - krzyknął Mark.
- Ale mnie nieładnie przywitałeś. A ja tak się starałem, aby obsypać cię najpiękniejszymi kwiatami. - odezwał się złotowłosy mężczyzna.
- Przecież cię zabiłem! - DJ wciąż nie dowiedział swoim oczom.
- Ach tak. Mieliśmy już małe nieprzyjemne spotkanie. - Orin pokazał protezę ręki wykonaną ze szczerego złota.
- Zraniłeś mnie chłopcze, ale ja nie mogłem o tobie zapomnieć. Teraz, kiedy ta wstrętne dziewucha jest z moją Królową, będziemy mogli się razem zabawić.
- Pokażę ci zabawę! - Mark wytworzył w powietrzu kolorowe bąble, manifestacje energii, którą uzyskał słuchając elfich śpiewów za murami. Kule wybuchły w pobliżu mężczyzny zasypując go kolorowymi iskrami.
- Ojej! Ty też coś dla mnie przygotowałeś! Dziękuję! - Orin krzyknął. Wytworzył dwa ostrza porośnięte kolcami i rzucił nimi w chłopaka. DJ uciekł do klatki schodowej.
- Chcesz się bawić ze mną w chowanego? Dobrze! Zacznijmy grę wstępną! - Elf oznajmił radośnie, po czym podążył za chłopakiem. Mark zbiegł na dziedziniec zamku, a chwilę później skierował się w stronę bramy. Okolica roiła się od różnych magicznych istot, świętujących przybycie córki królowej do krainy. DJ nie mógł znaleźć Shan, ojca Megan, ani żadnego z jego przyjaciół, ale pomyślał, że tłum mógł dać mu przewagę w ucieczce przed szalonym elfem i chwilę czasu na obmyślenie jak go pokonać.

Rozdział 11

Śmiertelnie raniony Geralt leżał na fosforyzującej w ciemności trawie Ogrodu Rozkoszy Ziemskich. Stracił wiele krwi, nie czuł rąk ani nóg, a jego życie zbliżało się do końca. Przed śmiercią miał spotkać się z istotą z którą związał się magicznie, gdy pierwszy raz odwiedził świat Wiecznego Zmierzchu. Obok głowy mężczyzny wylądował mały ptaszek. Podróżnik pod postacią zwierzęcia przypatrywał się w milczeniu ostatnim chwilom swojego dawnego pana. Mężczyzna odwrócił głowę w jego stronę.
- Myślałeś, że cię nie poznam w tym wcieleniu? Nawet w takim stanie mogę wyczuć kiedy pojawia się przy mnie mój sługa. Przyszedłeś cieszyć się z mojej śmierci? - spytał.
Ptak popatrzył na niego czarnymi oczami i odezwał się ludzkim głosem.
- Nie mogę się radować, bo mój los również wisi na włosku dopóki jesteśmy ze sobą związani przysięgą. Jeśli nie pozwolisz mi odejść przed śmiercią, ja również przestanę istnieć.
- Ha! Przyszedłeś prosić mnie o złamanie czaru związania?
- Nie. Wiem, że nie zrobiłbyś tego za darmo.
- A co masz mi do zaoferowania? Jesteś cudotwórcą, który leczy każdą ranę?
- Nie. Zresztą i tak bym ci nie pomógł bo to nie leży w moim interesie. Siedziałem na drzewie i śpiewałem, kiedy ty rozmawiałeś z Willem.
- Widziałeś kim on jest? Słyszałeś rozmowę? - Geralt był zdziwiony.
- Tak. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół.
- Nie ostrzegłeś mnie? Nie powstrzymałeś demona, chociaż mogłeś to zrobić. Wiem, nie musisz odpowiadać. To nie leżało w twoim interesie.
- W rzeczy samej.
- Złamię czar połączenia pomiędzy nami dwoma, przysięgam. Zrobię to, chociaż zostało mi pewnie może z pół godziny... zrobię to jeśli odnajdziesz zarządcę tego świata i powiesz mu, że inny Książę Piekielny chce naruszyć porządek pomiędzy dwoma światami i zdobyć to co do niego nie należy. Musisz powtórzyć mu każdy szczegół z monologu Willa, zrozumiałeś?
- Tak. Już rozpostarłem skrzydła, by lecieć do samotni tego demona!
- Dobrze. A teraz zostaw mnie samego, bo nie chcę na ciebie patrzeć w chwili śmierci.
Ptak wzbił się w powietrze, zatoczył trzy kółka wokół konającego Geralta i z ogromną prędkością ruszył w stronę mrocznego lasu, aby spotkać się z Księciem Sallosem i wypełnić ostatnie zadanie, które na zawsze rozdzieli go ze znienawidzonym czarnoksiężnikiem.

Mark Sheppard przedzierał się przez tańczące tłumy zgromadzone przed pałacem Królowej Mab. Chciał jak najszybciej znaleźć Shan i powiedzieć jej o przerażającym odkryciu. Wiedział, że jeśli szalony blondyn był w jakiś sposób związany z matką Megan, to dziewczynie groziło ogromne niebezpieczeństwo. Chłopak znalazł wejście prowadzące na mur otaczający zamek królowej. Miał nadzieję, że spotka tam Karmę, ojca Megan lub któregoś z jego przyjaciół. Okazało się, że miejsce było bardziej opustoszałe niż przypuszczał. W pewnym momencie DJ spostrzegł osobę o czarnych włosach stojącą blisku muru. Kiedy podszedł bliżej, okazało się że był nią Will.
- Wreszcie pana znalazłem! Musimy zawołać wszystkich! Megan może być w ogromnym niebezpieczeństwie!
- Naprawdę? Dlaczego tak uważasz? - spytał czarnowłosy mag.
- Ten wariat z lotniska jest tutaj! Żyje, chociaż rozerwałem go na strzępy! Jest tutaj i na nas poluje!
- Jaki wariat? - Will nadal zachowywał spokój.
- Chyba chodzi mu o mnie. - Oznajmił elf teleportując się obok Willa. Kaskada płatków róży zawirowała wokół jego ciała.
- On jest częścią naszego planu. - Will powiedział ściszonym głosem.
- Jak to... ty... ty jesteś z nimi! Zaprowadziłeś nas wszystkich w pułapkę! - DJ krzyknął jednocześnie zakładając na uszy słuchawki od discmana. Włączył muzykę, a jego pięści zalśniły od gromadzonej energii.
- Jednak chcesz się bawić! - Orin zaśmiał się.
- Zamknij się! - DJ wystrzelił w stronę mężczyzn dwie energetyczne kule. Will uśmiechnął się kpiąco. Podniósł rękę, otaczając się barierą ochronną. Pociski Marka roztrysnęły się na tarczy, nie czyniąc mężczyźnie żadnej krzywdy.
- Żałosne. - powiedział Will. DJ pobiegł w jego kierunku. Wokół jego rąk znów pojawiła się biała poświata.
- Czy ty się nie potrafisz niczego nauczyć? - Will zapytał retorycznie. Kiedy młody mutant próbował uderzyć go pięścią, demon sparował atak, chwytając za jego obie dłonie. Energia zgromadzona w ciele DJ-a uderzyła w podłogę przed mężczyznami. W powietrze wzniósł się kurz i pył. Orin odsunął się z obrzydzeniem, jednocześnie zakrywając twarz. Will obezwładnił Marka, rzucając nim o ścianę. Młody mutant upadł, utraciwszy przytomność.
- Nie mam czasu na takie zabawy. Zabierz go sobie, jest twój. - Czarnowłosy zwrócił się do Orina. Elf uśmiechnął się.
- Dziękuję. - Zniknął wraz z nieprzytomnym DJ-em, otoczony przez obłok płatków róży.
- Teraz trzeba pozbyć się Iana i tej Wietnamskiej wiedźmy. Może ona będzie stawiać trochę większy opór. - Will powiedział sam do siebie.

Laura i Loranir szli wzdłuż kamienistej leśnej ścieżki leżącej w głębi lasu zamieszkiwanego przez mrocznych Tylwyth Teg. Otaczały ich wiekowe drzewa, niepokojąca ciemność, chłód i wilgoć. Ich pierwszym zadaniem było odnalezienie księżycowego kwiatu, który według znawców magii krainy Wiecznego Zmierzchu miał uratować życie Lorelli. W czasie wędrówki, Loranir wytłumaczył dziewczynie wszystko co wiedział na temat niezwykłej rośliny. Jego przybrany ojciec tłumaczył mu, że kwiat ten zakwitał tylko w czasie pełni Księżyca, a znaleźć go można było wewnątrz studni stojącej pomiędzy najstarszymi drzewami lasu krainy. Wiedział również, że studnia ta była miejscem wyjątkowym i nie pozbawionym ochrony.
- Nadal myślę, że powinnam być teraz gdzie indziej, walczyć razem z moimi towarzyszami. - Laura zaczęła rozmowę po minutach cichego spaceru.
- Albo szukać Hope...
- Nie zaczynaj znowu, przecież próbowałem wytłumaczyć ci dlaczego moi bracia wysłali nas tutaj.
- Tak. I rozumiem co chciałeś mi przekazać. Ale nadal uważam, że jest to bezsensowna strata czasu i coś zupełnie nielogicznego ze strategicznego punktu widzenia. Muszę robić coś pozbawione sensu, podczas gdy bardziej przydałabym się w drużynie atakującej pałac Królowej Mab.
- Zauważyłem to już wcześniej. Zachowujesz się jak żołnierz. Jakbyś była stworzona do ciągłej walki. Cały czas jesteś czujna i gotowa na odparcie ataku przeciwnika.
- Jesteśmy w świecie pełnym niebezpiecznych i wrogich nam istot. Jak mam się zachowywać?
- Byłaś taka zanim przekroczyliśmy bramę w jeziorze. Nawet wtedy gdy broniłaś stygmatyczki przed zabójczynią Mab.
- Nie nazywaj jej tak. To jej się bardzo nie podoba. Jesteś spostrzegawczy. Widzisz prawdziwą naturę osoby.
- Tak?
- Tak. Masz rację. Ja naprawdę zostałam stworzona do walki. Dosłownie. Ale nie zostałam stworzona, aby być żołnierzem. Zostałam stworzona, aby być maszyną do zabijania, żywym robotem wykonującym rozkazy swoich przełożonych.
- To bardzo interesujące.
- Urodziłam się tylko po to, aby zostać idealnym zabójcą. Zostałam poczęta w nienaturalny sposób, w laboratorium, z wykorzystaniem najnowocześniejszej techniki. Całe dzieciństwo byłam szkolona we wszelkich formach walki i zabijania. To także...
Laura wystawiła dwa adamantowe pazury w prawej ręce. Loranir odsunął się od niej na odległość kroku.
- Ten metal, który przysporzył nam kłopotów również dostałam w laboratorium.
- Rozumiem, ale schowaj już te pazury. Nie są nam jeszcze potrzebne.
- Dobrze. - Laura wsunęła szpony do dłoni.
- Jeśli to co mówisz jest prawdą, to mamy ze sobą wiele wspólnego. Ja również powstałem w nienaturalny sposób. Zmiennicy nie są prawdziwymi Tylwyth Teg. Jesteśmy sztucznie stworzonymi istotami, urodzonymi dzięki magii. Celem naszego istnienia jest przekroczenie granicy i ochrona obydwu światów w służbie strażników Strefy Liminalnej. Każdy z nas łączony jest z elementem
w najczystszej postaci i dzięki temu zdobywa zdolność posługiwania się magią tego elementu.
Ja zostałem połączony z wodą, lodem...
Loranir wytworzył wokół dłoni kryształy połyskującego lodu.
- Jesteśmy sztucznymi istotami, które robią teraz coś, co jest sprzeczne z ich przeznaczeniem. - powiedział. Laura uśmiechnęła się.
- Nieprawda. Jesteśmy prawdziwi. Moi nowi znajomi uświadomili mi, że nie ważne jest to w jaki sposób dostałam życie, ale to w jaki sposób je sama przeżyję.
- Dotarliśmy do celu. - długowłosy mężczyzna powiedział zatrzymując się.
- Popatrz, to jest ta studnia. - dodał. Laura spojrzała w stronę w którą wskazywał i zauważyła kamienną studnię porośnięta zielonym mchem. Podeszła do niej i opierając się na wilgotnych głazach spojrzała do jej wnętrza.
- Musi być bardzo głęboka, nie mogę zobaczyć dna. - podzieliła się swoim spostrzeżeniem.
- I nie ma żadnej liny ani drabiny. Jak dostaniemy się do wnętrza? - zapytał Loranir.
- Kamienie są nierówno poukładane i są pomiędzy nimi szczeliny. - Dziewczyna znów wysunęła pazury, tym razem w obu dłoniach i stopach.
- Zrobię sobie moją własną drabinę. I pokażę ci, że te pazury służą nie tylko do zabijania. - Uśmiechnęła się.
- Nie zapominaj o strażniku.
- Niczego nie widzę, nie słyszę i nie czuję. Będziemy się nim martwić dopiero jak się pojawi. Teraz muszę zejść na dół i zabrać kwiat. A ty wypatruj strażnika.
- Dobrze.
Laura wspięła się na studnię i używając pazurów w dłoniach i stopach, rozpoczęła wędrówkę do jej wnętrza. Kiedy schodziła coraz niżej i niżej, otaczająca ją przestrzeń robiła się coraz ciemniejsza, a powietrze zimniejsze. Dodatkowo, dźwięki dochodzące z lasu stały się zniekształcone, budzące niepokój, jakby pochodziły z jakiejś dziwacznej, onirycznej rzeczywistości. Laura czuła również narastającą wilgoć, co oznaczała, że każdy kolejny metr na dół zbliżał ją do dna studni. W końcu, po kilku minutach trudnego schodzenia, dziewczyna znalazła się tuż na lustrem wody. Dookoła niej było już bardzo ciemno, jedynie pluśnięcie wody wywołane jej butem sprawiło, że była pewna dotarcia do celu. Rozglądnęła się, podczas gdy jej oczy przyzwyczajały się do całkowitego mroku. Niestety nigdzie nie mogła znaleźć Księżycowego Kwiatu. Poniżej jej stóp była woda, a dookoła kamienie studni, żadna roślina nie mogła rosnąć w tak niegościnnym miejscu. X-23 wiedziała, że musi szukać dalej. Nabrała powietrza w płuca, po czym zanurkowała w lodowato nieprzyjemnej wodzie ze studni. Okazało się, że na leżącym kilka metrów niżej dnie był cel jej podróży. Nie była to jednak zwykła roślina, jak początkowo myślała, ale twór stworzony przez magię krainy wiecznego zmierzchu.
Na dnie leżał kryształowy kwiat, którego delikatny blask przywodził na myśl księżyc, zanurzony w głębinach, a nie odbity w falującej tafli wody, do jakiego każdy był przyzwyczajony. Laura zabrała kwiat i wynurzyła się na powierzchnię. Okazało się, że blask dziwnej rośliny zwiększył się, kiedy dziewczyna wyjęła ją spod wody. Pomieszczenie napełniło się delikatnym światłem i dzięki temu wędrówka X-23 w górę miała okazać się dużo bardziej przyjemna i łatwiejsza niż jej wędrówka w dół studni. Po kilku minutach, dziewczyna znów znalazła się na leśnej polanie. Loranir, widząc światło Księżycowego Kwiatu, szybko podszedł do dziewczyny.
- Udało ci się! Nie było cię tak długo, że zacząłem się o ciebie martwić.
- Tam naprawdę jest głęboko. - dziewczyna odparła wręczając swoje znalezisko towarzyszowi.
- Dlaczego mi go dajesz?
- Ma pomóc twojej siostrze, tak? Dla mnie jest zupełnie bezwartościowy.
- Nie mogę uwierzyć, że pierwsze zadanie było tak łatwe.
- Może jeszcze się nie skończyło. - Laura powiedziała, jednocześnie nasłuchując okolicy.
- Słyszysz? - spytała.
- Nie. - odparł elf, ale chwilę później się poprawił.
- Słyszę. Odgłos kopyt końskich.
- Tak.
W tym samym momencie, zza ściany drzew wyłonił się rycerz dosiadający czarnego rumaka. Był ubrany od stóp do głów w czarną zbroję, a w dłoni trzymał hebanowy miecz. Pędził na spotkanie z osobami, które ukradły należący do niego skarb.
- Strażnik studni? - zapytała Laura.
- Tak. Na to wygląda. - oznajmił elf. Wytworzył w dłoni lodowe ostrze. Dziewczyna wysunęła pazury w dłoniach.
- Jestem gotowa. - oznajmiła z uśmiechem. Rycerz popędził konia do galopu, aby jak najszybciej rozprawić się z intruzami.
- Nie pozwól, aby dotknął cię jego miecz. - Loranir powiedział do dziewczyny.
- Masz jakiś plan?
- Tak, kiedy spadnie z konia, pozbaw go broni.
Gdy wojownik był już bardzo blisko, elf skorzystał z jednego z najpotężniejszych czarów, które znał - śnieżycy. Strumień zimnego powietrza i śniegu wytworzony przez dłonie długowłosego mężczyzny uderzył nie tylko w rycerza i jego wierzchowca, ale we wszystko dookoła, drzewa, trawę i drogę, po której poruszała się postać w czarnej zbroi. Koń zatrzymał czując się ogromne zimno. Wydał z siebie płaczliwe rżenie. Rycerz próbował zmusić go do ruchu, lecz bezskutecznie, ponieważ kopyta zwierzęcia utknęły w powiększającej się śnieżnej pokrywie. Zdenerwowany mężczyzna zeskoczył z konia. Mroczna poświata jego miecza topiła pokrywę lodową, którą Loranir usiłował przed nim wytworzyć.
- Teraz! Zanim dojdzie do siebie! - Elf przerwał wytwarzanie burzy śnieżnej, jednocześnie odsuwając się na bok, aby dziewczyna miała wolną drogę. Laura ruszyła na rycerza i jednym ruchem odcięła mu rękę trzymającą miecz. W zniszczonej zbroi nie pojawiła się krew, a jedynie czarny dym. Zaskoczenie X-23 niecodziennym widokiem wystarczyło, aby wojownik zyskał przewagę taktyczną. Podbiegł do dziewczyny i uderzył ją rękawicą na swojej sprawnej ręce. Laura została odrzucona jego nieludzką siłą i uderzyła w drzewo.
- Laura! - Loranir krzyknął, widząc zdarzenie. Wytworzył kilka lodowych sztyletów i strzelił nimi na ślepo w kierunku rycerza. Bardzo szybko znalazł się przy mutantce, aby sprawdzić stan jej zdrowia.
- Nic mi nie jest. - Dziewczyna próbowała podnieść się z ziemi. Elf pomógł jej i po chwili oboje stali naprzeciwko atakującego przeciwnika. Rycerz próbował uderzyć. Laura i Loranir zrozumieli się bez słów i uniknęli uderzenia odskakując w dwie przeciwne strony. X-23 próbowała przeciąć czarną zbroję pazurem, ale tym razem przeciwnik był na nią przygotowany. Zablokował jej rękę. Zanim dziewczyna zdołała się oswobodził, rzucił nią o ziemię. Loranir zaskoczył przeciwnika od tyłu, próbując zamrozić plecy rycerza kolejnym uderzeniem śnieżnej zamieci. Niestety, strażnik studni znalazł już sposób ochrony przed jego czarem. Czarny dym, który wydobywał się z uciętej ręki, działał na śnieg tak samo jak miecz, zamieniał go w wodę. Wojownik złapał Loranira za szyję, podniósł go i uderzył nim o pień starego drzewa.
- Laura... - powiedział mężczyzna. Dotknął ręki próbującej go udusić i po raz kolejny zastosował zamrażające zaklęcie. Cała zbroja czarnego rycerza została zamrożona, skutecznie go unieruchamiając. Elf upadł na ziemię, próbując złapać oddech.
- Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna.
- Laura... on zaraz się oswobodzi... teraz...
Dziewczyna wystawiła pazury.
- Głowa... tylko tak możemy go pokonać. Głowa... - dodał Loranir. X-23 zrozumiała o co mu chodziło. Rozpędziła się i jednym sprawnym ruchem pazurów pozbawiła rycerza głowy. Czarny hełm upadł w trawę wydając z siebie trzask. Kiedy dziewczyna zbliżyła się do niego, okazało się, że oprócz czarnego dymu, był wewnątrz całkowicie pusty.
- Walczyliśmy z samą zbroją. - Powiedziała rzucając hełm elfowi.
- Jeszcze nie koniec. Musimy jakoś się go pozbyć, bo prawdopodobnie zregeneruje się i będzie nas ścigał.
- Studnia? - zapytała dziewczyna.
- Wydaje się w porządku.
Oboje przesunęli zbroję pod studnię, a chwilę później rzucili ją do jej wnętrza. Laura wrzuciła do środka również hełm oraz rękawicę uciętą wcześniej.
- A miecz? - spytał elf.
- Może nam się przydać. Zachowam go.
- Dobrze. - Loranir podszedł do studni i używając lodowego wichru zapieczętował ją pokrywą z lodu.
- Nie powinien nam już przeszkodzić. - oznajmił zadowolony.
- Co teraz? - spytała Laura.
- Następne zadanie.
- Może pojedziemy na nim? Szybciej niż na nogach. - Dziewczyna zaproponowała wskazując na stojącego nieopodal czarnego konia.
- Dobry pomysł. Powinien nas słuchać bo pokonaliśmy jego pana.

Po krótkiej konnej wędrówce, Laura i Loranir dotarli do wzgórza, na którym mieściła się grota, będąca pustelnią elfiej wiedźmy Narbeth. Z otworu w skale wydobywał się fioletowy dym, oznaczający że kobieta przygotowywała swoje magiczne mikstury. Długowłosy wskazał ręką, aby Laura schowała się za pagórkiem, po czym do niej dołączył. Oboje patrzyli na sylwetkę wiedźmy pojawiającą się raz po raz w wejściu do jaskini. Narbeth miała długie, siwe włosy z wplecionymi kawałkami traw i zielska. Nosiła zniszczony strój, który kiedyś był równie wyszukany jak kreacje noszone przez osoby z pałacu Królowej Mab. Jej twarz nie była stara, ale zielone oczy zdradzały zmęczenie życiem w świecie, który zawiódł ją wieki temu. Dziewczyna wyszła z ukrycia, wystawiła pazury.
- Co ty robisz? - mężczyzna spytał zdziwiony.
- Jest bezbronna. Może uda mi się ją unieszkodliwić, nie zabijając. Jeśli będę szybka...
- Zaczekaj. To czarownica, zapomniałaś? Czy pamiętasz co Matylda zrobiła z naszą drużyną? Ta tutaj może okazać się dużo gorsza.
- Matylda się nas spodziewała. Zaatakowała nas z całą armią. Ta kobieta nie ma pojęcia, że tu jesteśmy. Element zaskoczenia jest po naszej stronie.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Chcę się jej przypatrzeć. - Loranir nalegał, ponieważ zaniepokoiło go coś w szalonej kobiecie.
- Dobrze.
Po krótkiej obserwacji Narbeth, elf był pewien że się nie pomylił. Zwrócił się do Laury.
- Nie możesz jej zaatakować. Na początku myślałem, że mi się wydaje, ale teraz już jestem pewien. Nigdy nie zapomnę przed czym ostrzegał mnie ojciec. Ona ma przy sobie berło...
- Berło?
- Berło Dezintegracji. To jedna z najpotężniejszych broni, która była używana przeciwko smokom, które kiedyś władały przestworzami tej krainy. Jeśli to berło mogło spalić ich twardą skórę, po pomyśl co zrobi ze delikatną, kobiecą skórą.
- To jaki masz pomysł? - Laura nie była zadowolona z bezczynności.
- Spróbuje z nią porozmawiać.
- Co takiego?
- Spróbuję z nią porozmawiać. Chyba powiedziałem wyraźnie. Mamy coś na czym może jej zależeć.
- Tak?
- Podaj mi miecz Laura.
Dziewczyna zrobiła to o co prosił ją mężczyzna. Loranir podszedł do skały i wbił w nią hebanowe ostrze strażnika studni.
- Odejdź stąd i ukryj się gdzieś. Kiedy sprowadzę tutaj Narbeth, ty możesz zakraść się do jej domu i poszukać czegoś należącego do Rady Tylwyth Teg.
- Zrozumiałam. - odparła dziewczyna. Oddaliła się w zarośla, aby zniknąć z pola widzenia czarownicy. Loranir zszedł ze wzgórza wolnym krokiem, powoli zbliżając się do siedziby wiedźmy. Narbeth zobaczyła go, rzuciła na ziemię zioła, które przygotowywała do wrzucenia do mikstury i wyszła naprzeciw nieznajomemu. Jej ręka zacisnęła się na berle.
- Bądź pozdrowiona, czcigodna pani. - Loranir pokłonił się przed kobietą.
- Kim jesteś!? - Narbeth krzyknęła, zakrywając twarz ręką.
- Przybywam, bo mam coś co może cię zainteresować, czcigodna pani. - mężczyzna odparł spokojnie.
Czarownica przez chwilę milczała, chciała wracać do samotni, ale w końcu jej ciekawość zwyciężyła.
- Co może mieć taki chłopczyk, czego ja nie mam? - spytała.
- Podczas moich podróży pokonałem czarnego rycerza i zdobyłem jego hebanowe ostrze. Podobno potrafi przeciąć każdego przeciwnika.
- Pokaż! - Narbeth znów krzyknęła, zasłaniając twarz dłonią.
- Jest w bezpiecznym miejscu, czcigodna pani. Za tym wzgórzem. Spoczywa w twardej skale.
- Nie dam się oszukać! Chcesz napaść na biedną, samotną kobietę! - Szalona wiedźma wrzasnęła, odsuwając się od rozmówcy.
- Ależ czcigodna pani, nie mam szans z bronią, którą pani się posługuje. - Loranir wskazał berło wiszące u paska czarownicy.
- Dobrze. Wiesz czego się spodziewać, gdy zawiedziesz moje zaufanie! - kobieta zaśmiała się.
- Chcę ten miecz! - dodała.
Kiedy Loranir i Narbeth odeszli za wzgórze, Laura dostała się do groty czarownicy. Rozglądnęła się dookoła badając pomieszczenie wszystkimi zmysłami. Poczuła przenikliwy zapach ziół suszących się powyżej i tych gotujących się w czarnym kotle wraz z czymś, czego dziewczyna nie chciała sobie nawet wyobrażać. Patrzyła na ściany pokryte dziwacznymi malowidłami, z których wiele przedstawiało dziewczynę o różowych włosach i motylich skrzydłach. Obserwowała półki ze starymi księgami, słojami z składnikami do magicznych mikstur i spreparowanymi zwierzętami, pomyłkami natury. Szybko znalazła korytarz ukryty za zieloną zasłoną, prowadzący do głębszej części jaskini. Schodząc ostrożnie po ubitych z ziemi schodach, Laura dotarła do kamiennych drzwi. Znów się rozglądnęła, zauważając kamienny ornament wiszący obok drzwi. Wkrótce okazało się, że przedmiot idealnie pasował do otworu w skale. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Dziewczyna weszła do środka ogromnej groty spowitej białą mgłą. Instynktownie wyczuła niebezpieczeństwo i wysunęła pazury przygotowując się do walki. Z mgły wyłoniła się ogromna, gadzia głowa. Smok zbliżył się do Laury, a spojrzenie jego wielkiego, żółtego oka spotkało się z jej wzrokiem.
W tym samym czasie Loranir doprowadził Narbeth do miejsca, w którym zostawił zaklęty w skale miecz. Kobieta podbiegła do znaleziska, spacerowała wokół niego, oglądając je ze wszystkich stron.
- Magia która zaklęła czarnego rycerza jest w tym mieczu, czuję ją nawet go nie dotykając. - oznajmiła.
- Mówiłeś prawdę! - dodała.
- Nie śmiałbym cię oszukać, o czcigodna pani. - Loranir znów pokłonił się czarownicy.
- Daj mi go! Natychmiast! - Narbeth krzyknęła ukrywając się za skałą w której był wbity czarny miecz.
- Pani, jest twój. Nie śmiem dotykać twojej własności.
Narbeth zastanowiła się. Wybuchła śmiechem.
- Chciałeś mnie oszukać! Dotknięcie miecza jest zabójcze, tak? Chciałeś zastawić na mnie pułapkę i ukraść moje wszystkie skarby! Nigdy! - Narbeth sięgnęła po berło dezintegracji i skierowała je na długowłosego elfa.
- Za oszustwo należy się śmierć! - wrzasnęła. Loranir wyczuł potężną magię zbierającą się w magicznym przedmiocie. Był pewien, że przeżywał swoje ostatnie chwile. W pewnym momencie okolica zrobiła się ciemna, tak jakby pojawiła się nad nią wielka, burzowa chmura. Narbeth podniosła głowę, zauważając ze zdumieniem, że jej więzień, potężny smok unosił się nad nią. Loranir spostrzegł Laurę siedzącą na jego grzbiecie. Gad zniżył się na wysokość wystarczającą, aby Tylwyth Teg go dosiadł.
- Wskakuj! - krzyknęła dziewczyna. Loranir znalazł się na grzbiecie bestii.
- Skąd go masz? - spytał zdziwiony.
- To jego szukaliśmy. To on został zabrany Radzie Tylwyth Teg i uwięziony. Uwolniłam go i zgodził się nam pomóc.
- Jesteś niesamowita. Ale nie cieszyłbym się jeszcze. Popatrz...
Narbeth przygotowywała się do użycia berła dezintegracji.
- Oszuści! Złodzieje! Zabije was wszystkich! Nie uciekniecie mi! - krzyczała. Smok podniósł się wyżej, spojrzał na czarownicę i zionął na nią wielką ognistą kulą. Wkrótce cała okolica została zalana przez szalejące płomienie. Latający gad uniósł się wysoko ponad lasy.
- Myślisz, że ją zabił? - Laura spytała.
- Nie sądzę. Miała przy sobie bardzo potężny magiczny artefakt. Ale teraz już nie jest naszym problemem.

Kiedy przywódca Mrocznych Tylwyth Teg wydał rozkaz ataku, sprawy potoczyły się niezwykle szybko. Czarownica rzuciła na grupę zaklęcie w postaci czarnych płomieni, ale elfi mag Lamruil wytworzył wokół wszystkich tarczę ochronną. Grad strzał z łuków wojowników popędził w kierunku nieumarłych królów, przeszywając ich gnijące ciała, odrywając kawałki mięsa od ich czerniejących kości. Dwie kule ogniste rzucone przez Matcha eksplodowały w samym środku grupy Dzikich Łowów, podpalając ożywione ciała dawnych bohaterów i roztrzaskując ich wierzchowce złożone z samych kości poruszanych przez czarną magię. Dwie błyskawice wystrzelone z rąk starego elfa ugodziły innych nieumarłych, którzy podeszli zbyt blisko grupy. Jeden z wojowników próbował wycofać się za swoich towarzyszy, kiedy dosiągł go miecz Oweny. Król zombie został przecięty na dwie połówki, a magia oręża dziewczyny sprawiła, że ponowne połączenie w jedno ciało przestało być dla niego możliwe.
- Matyldo, Jest ich zbyt wielu! Pomagają im potężne istoty z Ziemi!
- Uspokój się Willu, mam wszystko pod kontrolą! - stara kobieta łypnęła nienawistnym okiem na podwładnego nie doceniającego jej potęgi. Zacisnęła pięści i wydała z siebie głośny, nieludzki krzyk przypominający skrzeczenie jakiegoś wstrętnego ptaszyska. Wilki astralne i piekielne ogary podniosły uszy, aby po chwili dołączyć do wrzasku wiedźmy swój skowyt. Wszystkie widmowe zwierzęta ruszyły do ataku. Piekielne ogary zionęły ogniem i czarnym dymem, odcinając od siebie dwie walczące ze sobą grupy i skutecznie pozbawiając elfich łuczników widoczności. W tym samym czasie wilki astralne skoczyły na kilku stojących najbliżej Tylwyth Teg. Zatopiły w ich ciałach swe eteryczne zęby i zabrały się do pożywienia się ich duszami. Długowłosi mężczyźni znieruchomieli, czując paniczny strach i ból, kiedy kły widmowych kreatur przecinały ich linie życia. Ciała elfów błyskawicznie zaczęły się starzeć, kiedy ich energia psychiczna przepływała do napastników. Ich włosy stały się siwe, ręce i nogi chude, a ciała kurczyły się w zastraszającym tempie. Jessica patrzyła z przerażeniem na gasnący blask w oczach jeszcze przed chwilą młodych mężczyzn.
- Nie mamy z nim szans. - Owena powiedziała. Zbliżyła miecz do twarzy, próbując znaleźć w nim uspokojenie.
- Gdyby Hope była tutaj... - Jessica wtrąciła się.
- Dlatego ją wyeliminowali. Domyślili się, że tylko ona może zatrzymać te potwory.
- Zabijają naszych wojowników! - przywódca mrocznych Tylwyth Teg krzyknął widząc jak wilki astralne pożerały duszę jego podwładnych. Czarownica śmiała się skrzeczącym głosem, a nieumarli królowie szykowali oręż, aby rozprawić się z tymi, którzy mieli szczęście nie dostać się pod eteryczne zęby widm.
- Lamruil, Musimy to zrobić! Nie wygramy z jej hordą. Nawet niezwykłe moce naszych ziemskich towarzyszy i miecz Oweny nie są dla nich przeszkodą!
- Konsekwencje wypuszczenia tej bestii mogą być tragiczne. - odparł starzec.
- Zabrałeś ze sobą szkatułę, więc doskonale wiedziałeś, że będziesz musiał ją otworzyć. - odparł Grathgor.
- Znasz mnie zbyt dobrze, panie. - powiedział elf i powoli uchylił wieko skrzynki, którą miał zawieszoną na szyi na złotym łańcuchu. Wnętrze pojemnika zajaśniało niebieską poświatą. Po chwili ze szkatuły wydobyła się niebieska kula światła. Walka została przerwana przez niecodzienne zjawisko. Czarownica oczekiwała efektu nowej broni elfiego maga, podczas gdy jej bestie patrzyły z zainteresowaniem na tajemniczy blask. Niebieska poświata zaczęła przeistaczać się w różne kształty, po czym przyjęła postać widmowego dzika.
- Nie - Zaskrzeczała czarownica. Dzik spojrzał na wszystkich zgromadzonych, jego oczy zalśniły księżycowym blaskiem, a po chwili ruszył przed siebie z ogromną prędkością. Wszystkie wilki astralne i piekielne ogary przestały atakować swoje cele i rzuciły się w pogoń za magicznym zwierzęciem jak gdyby zostały przez nie zahipnotyzowane.
- Wracajcie tutaj! Rozkazuje wam! Jestem Panią Łowów! - Matylda krzyczała podnosząc ponad głowę sękaty kostur. Kilku z ożywionych królów dosiadło swych wierzchowców i również podążyło za nową zwierzyną. Na polu bitwy pozostało jedynie kilku ożywieńców, a wśród nich czarnoksiężnik, który za życia był Willem, kolegą Geralta i Iana z młodości.
- To ja powołałam do życia Łowy! Musicie mnie słuchać! - Matylda nie kryła swej wielkiej złości.
- Łowy wybierają zawsze najlepszą ofiarę do upolowania Matyldo! - Lamruil odezwał się wychodząc przed szereg zdziesiątkowanych elfich wojowników.
- A czy możesz dać im zwierzynę lepszą od Niebiańskiego Dzika? - dodał.
- Zakończmy naszą potyczkę. Atakujcie! - dowódca mrocznych Tylwyth Teg dał rozkaz wszystkim elfom, którzy byli jeszcze w stanie dalej walczyć. Po uwolnieniu dzika, ich szanse na zwycięstwo gwałtownie wzrosły. Owena i jej przyjaciele z grupy młodych mutantów również przygotowali się do uderzenia w najbliżej stojących przeciwników.
- Nie! Wasza misja jest gdzieś indziej. - Czarnoksiężnik powstrzymał ich, jednocześnie recytując słowa zaklęcia teleportacji. Cała czwórka została spowita przez złote światło i znikła z pola bitwy.
- Coś ty zrobił! - czarownica wrzasnęła kierując swój kostur na maga.
- Stare prawa już nas nie wiążą! Zabij ich wszystkich! - dodała zwracając się do Willa.

W tym samym czasie Owena, Jessica, Ben i Nicholas pojawili się na drodze prowadzącej do pałacu Królowej Mab. Zamek królowej i całe miasto go otaczające, były ukryte za grubą zasłoną z drzew, krzewów i łąk Ogrodu Rozkoszy Ziemskich stworzonego przez magię władczyni świata Fearie. Dziwne światło roślin ogrodu zadziałało na wszystkich w hipnotyzujący sposób, zupełnie jakby próbowało zaprosić ich do wnętrza.
- Megan jest tam, w pałacu. - oznajmił Ben.
- Za tym ogrodem... nie podoba mi się to miejsce. - wtrącił Nick.
- Jessica, ja też dziwnie się czuję patrząc na te światła. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Masz jakąś wizję związaną z tym miejscem? - Owena zapytała patrząc na miecz. Niestety jej magiczny przedmiot nie zdradzał natury ogrodu.
- Nie. Ale czuję dziwny spokój.
- Spokój?
- Tak jakby w tym miejscu coś kiedyś było i zostało zabrane. Teraz pozostała tu tylko dziura totalnego spokoju.
- Nie podoba mi się to. - Owena skomentowała.
- Ale nie mamy wyboru. Skoro dotarliśmy aż tutaj, powinniśmy iść dalej i jak najszybciej pomóc Megan. - dodał Ben.
- No nie wiem. Zgadzam się z Jessiką, to miejsce nie jest normalne.
- Idziemy. - Owena zwróciła się do Matcha.
- Stojąc tutaj niczego nie osiągniemy. - dodała.
- Megan, Mark i Shan... są w niebezpieczeństwie przez to miejsce. Przebyliśmy tak długą drogę, aby im pomóc, a miałyby nas zatrzymać jakieś krzaki? - oznajmił Ben.
- To miejsce zabrało też Hope... - powiedziała Jessica.
- I Lorellę. - dodała Owena.
- Oni wszyscy na nas liczą. - Ben podsumował.
- Idziemy.
Cała czwórka wkroczyła na teren ogrodu.
- Co to jest! - Jessica krzyknęła przerażona. Zakryła oczy dłońmi.
- Wiedziałem, że to pułapka! - Wolfcub zacisnął pięści.
- Cholera jasna! - Ben zaklął.
- O czym mówicie? Cholera, ja też to czuję! Coś chce mi wejść w głowę! - Owena również padła ofiarą dziwnej siły. Umysły wszystkich zostały zalane białym światłem, które wyciszyło ich myśli.

Sallos patrzył na Hope siedzącą obok fortepianu w komnacie pogrążonej w połowicznej ciemności. Jego wzrok przewiercał dziewczynę na wylot, zupełnie tak jakby demon próbował dojrzeć ukrytą w niej duszę. Nie było to jednak spojrzenie nienawiści.
- To co mówisz nie ma najmniejszego sensu. Jestem skłonny uznać, że wszystko sobie wymyśliłaś i nie jesteś ludzką kobietą, ale młodą Tylwyth Teg, która weszła na teren dla niej zakazany i chciała zabawić się moim kosztem. Jestem spokojny z natury, ale powinnaś wiedzieć, że żaden demon nie zniesie takiej zniewagi.
- Nie jestem Tylwyth Teg! Wszystko to o czym mówiłam jest prawdą. Przybyłam tutaj razem z moją drużyną i trójką o której opowiadałam, bo moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Jej matka, Królowa Mab próbuje ją zabić, bo myśli, że dzięki temu zdobędzie jakąś potęgę, zapanuje nad światem, nie wiem i mnie to nie obchodzi. Wystarczy mi, że ta królowa wysłała za nami potwora, a później całą armię wstrętnych zombie i widmowych psów!
- Znów próbujesz mnie oszukiwać. Mogę stąd obserwować pałac Królowej, bo jestem zarządcą tej Krainy. Nie ukryłaby przede mną niczego! Nawet jej czary iluzji nie są wystarczająco silne, by ukryć się przed moim wzrokiem. Wróć na swój dwór i nie zawracaj mi więcej głowy!
- Użyj swojej mocy, aby zdjąć zaklęcie iluzji ze mnie, wtedy przekonasz się, że mówię prawdę.
Sallos uśmiechnął się.
- Jesteś mądrą kobietą. - powiedział. Popatrzył na jej twarz.
- Mówisz prawdę. Nie jesteś Tylwyth Teg. - dodał.
- Od początku mówiłam, że nie kłamię. Proszę, pomóż mi. Nie wiem co stało się z moimi przyjaciółmi, może już nie żyją. Pomóż mi uratować Megan.
- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Jeśli Mab miała plany wobec swojej córki i teraz postanowiła wprowadzić je w życie, to ma do tego prawo. Wolno jej zarządzać swoim dworem tak jak jej się to podoba. Tak zostało zapisane w traktacie sprzed wieków i stało się podstawą do pokoju pomiędzy naszymi światami. Każda moja próba ingerencji w wewnętrzne sprawy Mab, mogła by zakończyć się reakcją któregoś z innych Piekielnych Książąt. Uwierz mi, nie chcesz tego, bo większość z nich nie jest tak sympatyczna jak ja.
Hope zacisnęła pięści. Wstała z krzesła.
- W takim razie muszę radzić sobie sama. Proszę tylko, abyś pokazał mi drogę prowadzącą poza ten las.
W ciemnym pomieszczeniu rozległ się odgłos pukania w szybę. Książę Sallos spojrzał w stronę okna zdobionego witrażem wykonanym z materiału wpuszczającego do wnętrza niewielką ilość światła. Zauważył mały kształt poruszający się za szybą.
- Ptak? - spytała Hope.
- Nie... to nie ptak. Chce nam coś powiedzieć. - demon powiedział zaciskając pięści. W tym samym czasie witraż zniknął z okna, a podróżnik w swej ptasiej postaci mógł swobodnie znaleźć się w samotni Sallosa.
- Przynoszę wiadomość, jako ostatnie polecenie dane mi przez mojego pana. Wreszcie będę mógł być wolny, teraz po jego śmierci. - powiedział patrząc na czarnowłosego mężczyznę. Hope rozpoznała posłańca.
- To... on nie żyje? - Dziewczyna zdziwiła się, myśląc o niedawnym spotkaniu z Geraltem i jego posłańcem na lotnisku.
- Kim jesteś? Skąd wiesz o... - spytał ptak, ale po chwili przypomniał sobie wszystko.
- To byłaś ty! Przerwałaś mój szlak!
- Jaka jest twoja wiadomość!? Mów i przyjmij postać bardziej godną gościa mojego pałacu! - Sallos przerwał rozmowę Hope i Podróżnika.
- Dobrze. - oznajmił ptak, a po chwili wylądował na podłodze i zmienił się w człowieka.
- Mój Pan kazał przekazać ci Panie prawdę o tym co dzieje się za murami pałacu Królowej Mab. Jeden z Piekielnych Książąt planuje przejąć władzę w całej Krainie Wiecznego Zmierzchu. Jego plan doprowadzi do wojny Dworu Mab z Mrocznymi Tylwyth Teg, a później do otwarcia bramy pomiędzy Piekłem, tą krainą, a Ziemią. Brama zostanie otwarta po złożeniu ofiary z córki Królowej Mab.
Hope zbladła słysząc nowinę posłańca. Sallos zacisnął pięści.
- Który Książę jest tak bezczelny?! - krzyknął.
- Nie wiem, panie. Byłem świadkiem rozmowy demona, który mu służy. Demon który przyjął skórę dawnego przyjaciela mojego Pana.
- Jak to możliwe! Przed chwilą widziałem w mojej kuli pałac! Panuje tam spokój, taki sam jak od stuleci.
- Mab rzuciła na pałac czar iluzji. Potężny, bo wspomagany przez magię demona, który cię zdradził.
- Nie mogę pozwolić na zmianę układu sił pomiędzy mną, a tym kto jest zdrajcą naszego porozumienia. - Sallos zwrócił się do Hope.
- Wygląda na to, że będę musiał ci pomóc uratować twoją przyjaciółkę.

Smok o złotych łuskach majestatycznie szybował ponad magiczną krainą. Loranir i Laura, siedzący na jego grzbiecie cieszyli się z podniebnej wycieczki, zapominając na krótką chwilę o powadze sytuacji w jakiej znalazły się ich dwa światy. Dziewczyna patrzyła na leżące poniżej zielone lasy, łąki i strumienie krystalicznie czystej wody przecinające wzgórza. Uśmiechała się dotykając śliskich łusek legendarnego gada. Loranir również był w bardzo dobrym humorze. Odnalazł księżycowy kwiat i przekazał go czarownikom z leśnej twierdzy, co oznaczało że jego siostra miała ogromne szanse na powrót do zdrowia. Sprawdził się jako wojownik mrocznych Tylwyth Teg i znalazł w osobie Laury przyjaciółkę, kogoś komu mógł zaufać poza własną siostrą i Oweną. Smok wznosił się wyżej i wyżej, prawie dotykając warstwy różowych chmur. Laura poczuła na plecach dotyk, który szybko przeniósł się na jej biodra. Odwróciła głowę w stronę Loranira.
- Co robisz? - zapytała.
- Jesteśmy w inne rzeczywistości, ale im wyżej, tym zimniej się robi, tak jak na Ziemi. Nie chcesz chyba zamarznąć?
- Mróz nic mi nie zrobi. Moje rany szybko się goją.
- Ale będzie cię boleć, prawda?
- Tak.
- Dlatego pozwól, że okryję cię peleryną. Moja magia mrozu ochroni nas przed zimnem.
Laura przez chwilę milczała, a po chwili odpowiedziała.
- Dobrze.
Loranir przykrył ją peleryną, zapewniając ciepło w lodowato zimnych chmurach Krainy Wiecznego Zmierzchu.
Smok wyłonił się z chmur tuż nad pałacem Królowej Mab. Pędził na spotkanie z kolorowym zamkiem niczym orzeł atakujący niczego nie spodziewającą się ofiarę. W pewnym momencie zwolnił. Loranir poczuł jego zakłopotanie i strach. Laura spojrzała w dół zauważając kolorowy ogród otaczający pałac Mab, urosły do rozmiarów puszczy.
- Co się dzieje? - zapytała, również odczuwając zaniepokojenie smoka.
- Nie wiem. Boi się zbliżyć do pałacu? Ale dlaczego?
- Porusza się coraz wolniej. Zupełnie jakby miał zmienić kierunek lotu i uciekać.
- Tak. Spróbuję się z nim porozumieć. Jeśli się boi, niech ucieka. My musimy się tam dostać. - Loranir zamyślił się. Po chwili wypadł z transu i znów spojrzał na kolorowy ogród.
- Myślę, że się z nim dogadałem. Zbliży się do ogrodu, a my wyskoczymy.
- Dobrze. - Laura odparła zgadzając się na plan działania. Złoty smok zatrzepotał skrzydłami i wolnym ruchem opadł na mniejszą wysokość, skąd Laura i Loranir mogli bezpiecznie dostać się na ziemię.
- Teraz. - elf powiedział chwytając rękę dziewczyny. Oboje skoczyli na trawiaste wzgórze poniżej. Smok zatoczył wokół łąki dwa okrążenia, po czym wzniósł się wyżej, aby oddalić się z miejsca budzącego w nim paniczny strach. Laura i Loranir upadli na trawę, stracili równowagę i stoczyli się po śliskiej powierzchni zbocza. Mroczny elf wylądował wprost na dziewczynie. Przez chwilę patrzył w milczeniu na jej twarz.
- Gdybyśmy nie byli tym kim jesteśmy... - odgarnął włosy z jej czoła, odsłaniając oczy.
- I gdyby nasze światy nie były zagrożone... - dodał. Laura złapała jego dłoń i odsunęła ją na bok.
- Są zagrożone, dlatego nie możemy dłużej tracić czasu. - powiedziała, próbując wstać. Loranir podniósł się, patrząc w stronę zamku.
- Masz rację. Laura... czujesz coś dziwnego? - spytał zaskoczony.
- Tak, jakby ktoś próbował wejść mi do głowy. - odparła dziewczyna. Wkrótce jej oczy zostały zalane białym, jaskrawym światłem, a umysł odpłynął gdzieś daleko.

Mężczyzna o długich siwych włosach i babka Megan siedzieli w jednym z pokoi gościnnych domu. Kobieta była wciąż zdruzgotana prawdą o tym, kto odpowiadał za zamach na życie Megan oraz faktem, że wśród jej obrońców znajdował się zdrajca służący Królowej Krainy Wiecznego Zmierzchu. Uspokoiła się gdy Marcon powiedział jej, że za jej wnuczką podążyli jego uczniowie, strażnicy strefy liminalnej pomiędzy Ziemią, a magicznym światem Tylwyth Teg. Jedną z nich była córka Marcona, Owena. Starsza kobieta przekonała się, że dziewczyna stała się posiadaczką magicznego miecza, należącego kiedyś do niej i do jej poprzedniczek. Wiedziała, że strażniczka i jej towarzysze mogą zapewnić bezpieczeństwo Megan, ale przeczuwała, że stanie się coś złego. Nie z Pixie, ale z nią i jej dawnym przyjacielem.
- Coś się zbliża. - powiedziała.
- O czym tym mówisz? To miejsce jest oazą spokoju chronioną przez twoją potężną magię. - zdziwił się mężczyzna.
- Moja magia już dawno się wypaliła. Ale przeczuwam, że zbliża się do nas coś znacznie potężniejszego niż ja kiedykolwiek byłam.
W tym samym czasie, do wnętrza pokoju wpadło niebieskie światło.
- Oni tutaj są! Wysłannicy Mab! - kobieta powiedziała podrywając się z sofy.
- To niemożliwe! Nic mi nie wiadomo o jakimkolwiek Fearie albo zmienniku żyjącym w tych terenach.
- Najwyraźniej nie masz dobrych informacji.... - starsza kobieta oznajmiła bardzo smutnym głosem.
- Albo Mab osiągnęła swój cel. - dodała.
Po sekundach wahania, oboje wyszli przed dom, gdzie czekał na nich niebezpieczny komitet powitalny. Starszy mężczyzna wytworzył wokół obu dłoni pentagramy ochronne fosforyzujące białym światłem.
- Nie wysilaj się. Jesteś jednym, starym człowiekiem, a nas jest wielu i jesteśmy w pełni sił. - powiedziała kobieta o jasno-niebieskich włosach i fioletowych oczach. Miała na sobie zieloną sukienkę. Obok niej stał wysoki mężczyzna w ciemnym, skórzanym płaszczu o białej cerze i ciemnych włosach. Na jego głowie tkwiły czarne okulary. Kilka kroków dalej była czarnowłosa dziewczyna o fiołkowych oczach i szpiczastych uszach. Patrzyła na zebranych zimnym, a jednocześnie nieobecnym wzrokiem. Za trzema postaciami stał mężczyzna o twarzy zasłoniętej maską i kobieta ubrana w staromodną suknię. Trzymała na rękach niebieskoskóre niemowlę o czerwonych oczach.
- Jesteśmy nowym rodzajem Zmienników, tacy sami jak Megan Gwynn, nasz prototyp. Żaden strażnik nie byłby w stanie wykryć naszego przejścia do tego świata, bo nie było ono cielesne. Nasza Królowa spełni swoje przeznaczenie i stworzy nowy świat, połączony z krain Wiecznego Zmierzchu i Ziemi. - powiedziało dziecko głosem dorosłego mężczyzny, po czym zapadło w sen na rękach swojej opiekunki. Zamaskowany mężczyzna wyjął z pochwy miecz, bardzo podobny do tego który należał do Oweny.
- Jesteście ostatnim ogniwem starego świata, które musi zostać wyeliminowane. - oznajmił. Jego grupa przygotowała się do ataku.

Rozdział 12

Megan szła po ciemnych schodach w odległości kilku kroków przed swoją matką. Królowa oświetlała jej drogę magiczną kulą zielonego światła, podczas gdy pozostała przestrzeń wewnątrz wieży była pogrążona w całkowitej ciemności. Dziewczyna miała za chwilę dowiedzieć się jaką nową niespodziankę przygotowała dla niej jej prawdziwa matka.
- Może powinnam zawołać ojca, albo moich przyjaciół? - Zapytała.
- Nie. Oni doskonale bawią się wśród moich poddanych. Ty także wkrótce do nich dołączysz. Chcę pobyć tylko z tobą jeszcze przez kilka minut, bo niedługo rozstaniemy się na zawsze. - Królowa odpowiedziała.
- Dlaczego nie będę mogła tutaj wrócić?
- Stracisz część duszy, która czyni cię Fearie.
- Ale przecież nikt z moich znajomych nie jest związany z tą krainą, a pomimo tego wszyscy podróżują po niej bez najmniejszych problemów. Na polanie z grzybami to ja ucierpiałam najwięcej, nie oni.
- Dokładnie. Ściągasz na siebie i innych niebezpieczeństwo. Dlatego nie możesz tutaj wrócić. Gdybyś znów przekroczyła progi Krainy Wiecznego Zmierzchu, twoja dusza Fearie odrodziłaby się, a mroczni Tylwyth Teg znów próbowali by cię wykorzystać.
Megan dotarła do końca schodów i weszła do pomieszczenia leżącego gdzieś bardzo głęboko we wnętrzu wieży. Ciemność nie mogła zostać przeniknięta ani przez oczy dziewczyny ani przez zielone światło magicznej kuli.
- A czy ty nie mogłabyś odwiedzić mnie na Ziemi? - Megan zapytała. Mab zacisnęła pięści.
- Moje stopy nie będą stąpać tam nigdy więcej. - oznajmiła chłodno.
- Megan. Chcę abyś wiedziała, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Jesteś kimś bez kogo nie mogłabym stać się osobą, którą będę w niedługiej przyszłości. Początkowo chciałam cię tutaj zatrzymać, zamienić w kolejną Fearie. Ale teraz wiem, że twoje narodziny w ciele człowieka na Ziemi były częścią mojego przeznaczenia. Jestem szczęśliwa, że bogowie nie pozwolili mi zniszczyć twojego ojca, kiedy próbował chronić twoją duszę przed moją niszczycielską magią. Wiem, że bogowie dali mi w tobie szansę na wypełnienie mojej powinności. Dziękuję ci za to Megan... i przepraszam.
- Nie bardzo rozumiem o co chodzi, ale co tak naprawdę chciałaś mi tutaj pokazać? Tu jest tak ciemno, że niczego nie widzę. - Megan była zaniepokojona. Zimno panujące w pomieszczeniu sprawiło, że chciała jak najszybciej znaleźć się na górze.
- Nie widzisz, bo to jest za twoimi plecami. - Mab odparła z uśmiechem.
Pixie odwróciła się wolno i wytężyła wzrok, ale znów niczego nie zauważyła w ciemności. Zielona kula Mab zbliżyła się do niej i niespodziewanie wybuchła. Dziewczyna przewrócona falą uderzeniową upadła na coś twardego i chropowatego. Poczuła ogromny ból w całym ciele, tak jakby ktoś wrzucił ją pomiędzy szalejące płomienie. Wkrótce całe pomieszczenie napełniło się intensywnym, czerwonych światłem.

Shan i Ian spacerowali wśród gości pałacu Mab, szukając kolegów mężczyzny i Marka. Dziewczyna zauważyła dziwną poświatę unoszącą się ponad murami otaczającymi pałac. Zjawisko pojawiło się nagle, ale nikt inny spośród bawiących się na przyjęciu królowej nie zwrócił na nie uwagi.
- Pałac otoczył się dziwnym blaskiem. - Shan zwróciła się do mężczyzny.
- Tak. Pewnie służba Mab przygotowuje kolejną niespodziankę dla gości.
- Może i tak jest, ale nikt oprócz nas tego nie zauważył.
- Tylwyth Teg przyzwyczajeni są do takich świateł. Dla nich to nic dziwnego. Pamiętasz jakie dziwne światła pojawiały się w lasach w czasie naszej wycieczki?
- Pamiętam. Świecące grzyby sprowadziły na nas kłopoty.
- Przestań się zamartwiać. Lepiej chodźmy już stąd i poszukajmy pozostałych. Niedługo trzeba będzie się zbierać i wracać, gdy tylko Mab zdejmie czar związania z Megan. O widzę, że Will stoi tam, na murach. - Mężczyzna oznajmił wskazując na Willa patrzącego na dziedziniec pałacu z muru wznoszącego się bezpośrednio nad nim. Will spojrzał na kolegę uśmiechając się szeroko. Ian i Shan weszli po schodach na mury. Shan zdziwiła się, widząc że Will był otoczony przez złotowłosych elfów uzbrojonych w miecze.
- Nie stój tutaj jak słup i chodź bawić się razem z nami. - Ian zaczął rozmowę.
- Prawdziwa zabawa dopiero się zacznie. - Will odpowiedział patrząc na Shan.
- Coś tu nie gra. - Mutantka próbowała zwrócić uwagę ojca Megan, ale ten jej nie słuchał.
- Ale wy nie będziecie w niej uczestniczyć. - dodał czarnowłosy, dając elfom tajemny znak. Mężczyźni otoczyli Karmę i Iana.
- Co tu się dzieje! Nie rób sobie z nas jaj! - Ojciec Megan krzyknął na kolegę.
- Wiedziałam, że coś jest nie tak! - Shan próbowała zaatakować Willa telepatycznie. Chciała przejąć kontrolę na jego umysłem. Niestety, nie była w stanie zniewolić umysłu demona ukrywającego się w ciele człowieka. Jej psychiczny atak odbił się od Willa i uderzył w nią samą. Shan zachwiała się na nogach. Straciła przytomność i zaczęła upadać, ale Ian w ostatniej chwili zdołał ją złapać.
- Co tu się do cholery dzieje! - Ian zdenerwował się. Zacisnął pięści szykując się na walkę.
- Nie rób tego. Idź tam, gdzie wskażą ci Tylwyth Teg. Widzisz jak łatwo pokonałem kobietę z X-Men, która ma za sobą lata treningów używania mocy psychicznych. Ty jesteś zwykłym człowiekiem, nie masz ze mną szans.
Ian stracił ochotę na starcie. Wiedział, że jego dawny przyjaciel miał rację.
- Zamknijcie ich. - Will rozkazał złotowłosym mężczyznom.
- Czego chcesz?! Dlaczego to robisz!? - Ian nadal nie rozumiał co działo się dookoła niego.
- Wypełniam swoją misję. A ty nie powinieneś mi ufać od samego początku, bo nikt nie wraca cały z Zakazanego Lasu. To jedyne co musisz zapamiętać z naszej podróży w młodości.

Kiedy Mark odzyskał przytomność, okazało się że został uwięziony w niewielkich rozmiarów komnacie z małym oknem, przez które wpadało światło gwiazd i Księżyca. Próbował się poruszyć, ale szybko przekonał się, że był przykuty do ściany za pomocą złotych łańcuchów.
- Cholera! - krzyknął szukając w sobie energii potrzebnej do uwolnienia się z więzów. Niestety, łańcuchy działały na niego osłabiająco. Po chwili w komnacie pojawił się wir płatków róży i wyłonił się z niego Erin. Chłopak zacisnął pięści. Złotowłosy elf zbliżył się do niego wolnym krokiem, po czym spojrzał mu zalotnie w oczy.
- Cześć. Obudziłeś się? Mam nadzieję, że Will nie uszkodził cię... - powiedział.
- Czego ode mnie chcesz! O co wam wszystkim chodzi!? Gdzie jest Megan!? - DJ pytał.
- Nie powinno cię już obchodzić to wstrętne dziewuszysko. Spotka ją los jaki został jej przeznaczony. Nie wiem nawet co moja Królowa zamierza z nią zrobić i mnie to zupełnie nie obchodzi. Mam ciebie, jako prezent za pomoc w pokonaniu wrogów Królowej.
- Wrogów Królowej? O czym ty mówisz!
- Przecież ty nic nie wiesz... Twoi przyjaciele z Ziemi przybyli tutaj, aby was odnaleźć. A ja pomogłem stworzyć przepiękny ogród, w którym pozostaną już na wieczne czasy. Będą szczęśliwi.
- Moi przyjaciele?! Ben, Nicholas, Hope i Jessica? Co się z nimi stało?! - Mark zdenerwował się zbierając w sobie energię do uderzenia w denerwującego go Tylwyth Teg. Niestety znów trafił na puste źródło.
- Chyba jest ich więcej. Ale oni także nie powinni cię już obchodzić. Teraz mamy siebie nawzajem! - Elf uśmiechnął się mrugając do chłopaka.
- Pomyśl sobie jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Tylko ty, ja i ten piękny pokoik. - Erin dotknął twarzy DJ-a, a chwilę później przytulił się do niego całym ciałem.
- Dlaczego... - spytał mutant.
- Dlaczego to robisz?
- Dlaczego? Dziwne pytanie z ust kogoś komu chcę dać raj na Ziemi. Ale może już znasz odpowiedź.
Erin znów dotknął policzka Marka, ale tym razem ręką wykonaną ze złota.
- Pozbawiłeś mnie części ciała... ale gdybym się tak dobrze zastanowił, to nawet lubię tę złotą protezę bardziej niż moją prawdziwą dłoń. Odpowiedź na twoje pytanie jest dużo prostsza. Robię to z tego samego powodu, dla którego codziennie uczestniczyłem w orgiach z kobietami, mężczyznami i dziećmi. Robię to z tego samego powodu, dla którego skazałem przyjaciółkę z czasów dziecinnych na zamianę w magiczną roślinę w Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich. Robię to z tego samego powodu, dla którego pomagam mojej Królowej w związaniu się z krainą Annwn. Robię to bo chcę i mogę. - Erin uśmiechnął się zalotnie, sięgając po szpadę.
- Jeśli mamy się wspólnie bawić, to może się do siebie upodobnimy, co ty na to? Dam ci taką samą złotą dłoń jak moja...

Hope, Sallos i Podróżnik znajdowali się we wnętrzu komnaty z wielkim lustrem, w którym książę piekielny mógł obserwować pałac Królowej Mab. Stolica państwa Tylwyth Teg była taka jak każdego innego dnia i nic nie wskazywało na dramatyczne wydarzenia jakie działy się za jej murami. Na obrazie narysowanym magicznie na powierzchni lustra nie było widać ogrodu stworzonego przez magię Królowej.
- Wszystko jest tak jak zawsze. Nie widzę tutaj niczego o czym opowiadasz! - czarnowłosy mężczyzna powiedział za złością, patrząc na Podróżnika wciąż będącego w swej ptasiej postaci.
- Nie kłamię Panie. Królowa Mab używa czaru iluzji tak silnego, że nawet twoje oczy przenikające ciemność nie są w stanie dostrzec prawdy.
- Ja mogę pomóc. - Hope wtrąciła się do rozmowy.
- Pamiętasz jak spotkaliśmy się pierwszy raz? Byłam w swej formie astralnej. Jeśli pokażesz mi gdzie jest pałac Mab, mogę przenieść się tam z szybkością myśli. A jeśli ty... - zwróciła się do Sallosa.
- Dotkniesz dłoni mojego fizycznego ciała, mogę spróbować przekazać ci telepatycznie to co będą widziały moje astralne oczy. Będzie to bardzo krótki przekaz, bo dotychczas robiłam to może dwa razy i nie potrafię utrzymywać dłuższego połączenia z innym umysłem.
- Wystarczy krótka chwila. Chcę zobaczyć to co Mab przede mną ukryła. - Sallos zgodził się na propozycję dziewczyna. Hope podeszła do niego, chwyciła go za rękę i w tej samej chwili użyła swych zdolności opuszczania ciała. Ucieszyła się, gdy okazało się że jej zdolności wróciły. Jej forma astralna spojrzała na Podróżnika, który wiedział już co robić. Otworzył świetlistą bramę, nawiązując połączenie z punktem mocy blisko stolicy magicznej krainy. Kiedy widmo Hope było gotowe na podróż, Podróżnik w ptasiej postaci zabrał ją do wnętrza świetlistej bramy. Wkrótce razem z Trance znalazł się nad pałacem Królowej. Sallos mógł zobaczyć to co widziała dziewczyna. Chociaż kontakt został przerwany po kilku sekundach, demon był już pewny co działo się w stolicy Annwn. Królowa oszukała go, stwarzając wokół swojego pałacu barierę w postaci magicznego ogrodu. Prawda była jednak dużo straszniejsza niż przypuszczał. Dziwne światło pojawiające się nad zamkiem Mab oznaczało, że proces otwarcia bramy do Piekła się rozpoczął. Hope zauważyła coś więcej. Jej astralne oczy mogły przeniknąć przez barierę iluzji ogrodu. Dziewczyna spostrzegła swych przyjaciół zamkniętych we własnych umysłach, żyjących w iluzjach sprowadzonych przez diabelskie moce, uwięzionych pośród dziwacznych roślin. Kiedy Podróżnik ściągnął ją z powrotem do domu Sallosa, Hope natychmiast wróciła do cielesnej powłoki.
- Oni tam są... wszyscy... Jessica, Ben, Nick, Laura i ta dwójka... Loranir i Owena. Są w jakimś transie... nie mogą się ruszać. Musimy im pomóc!
- To nie takie proste. Mab już otwiera Bramę. Granice pomiędzy światami zaczynają się zacierać. Nie wiem czy będę w stanie zniszczyć magię tego ogrodu. Nadal nie wiem od którego Pana Piekielnego pochodzi moc, którą demon zaoferował Królowej.
- Ja nie wiem. Demon nie zdradził imienia swego Pana. - odparł Podróżnik.
- Jest sposób na zniszczenie iluzji Ogrodu Rozkoszy Ziemskich. - Ciszę panującą przez krótki czas przerwał głos kobiety.
- Kto śmie! - Sallos powiedział ze złością. Okazało się, że w drzwiach rezydencji demona stała elfka z Rady Starszych, która wyruszyła na poszukiwania Hope. Odnalazła dziewczynę podążając za śladem widmowych koni z jeziora.
- Jestem Merlara. Należę do Rady Starszych Mrocznych Tylwyth Teg. - Kobieta elf przedstawiła się.
- Dziękujemy za ochronę, Panie. - Dodała, kłaniając się demonowi.
- Iluzja Mab może zostać zniszczona od wewnątrz. Królowa zrobiła błąd wpuszczając na swój teren Stygmatyczkę. - powiedziała.
- Jessica? - Hope zapytała ze zdziwieniem.
- Tak. Twoja przyjaciółka ma w sobie zdolność do złamania iluzji ogrodu.
- Musimy ją odnaleźć. Jak najszybciej. - Sallos był gotowy do drogi.
- Jak się tam dostaniemy? - spytała Hope.
- Merlara przeniesie nas w sam środek iluzji. Prawda? Masz w sobie na tyle siły, aby to zrobić kobieto? - Sallos spytał.
- Tak. - oznajmiła wiedźma, szykując się do rzucenia zaklęcia.
- Pamiętaj, że nie będziemy tam mieć zbyt dużo czasu. Moja obecność na krótko ochroni cię przed pogrążeniem się w iluzji. Ale jeśli nie znajdziemy twojej przyjaciółki i nie zmusimy jej do śnienia własnego snu we śnie, również staniesz się ofiarą ogrodu. - demon podzielił się z Hope swą radą.
Merlara użyła zaklęcia transportacji, aby przenieść Hope, Sallosa i Podróżnika w samo serce Ogrodu Rozkoszy.

Kiedy niebo nad krainą Wiecznego Zmierzchu zrobiło się czerwone od poświaty otaczającej zamek Królowej Mab, czarownica Matylda była już pozbawiona większości swych sprzymierzeńców. Część z nich wybrała prawdziwe Dzikie Łowy, kiedy elficki czarnoksiężnik uwolnił Niebiańskiego Dzika, a inni zginęli od mieczy, strzał i magii mrocznych elfów. Matylda zobaczyła krwisty blask zalewający okolicę i zaśmiała się, gdyż wiedziała, że próba powstrzymania jej pani okazała się porażką.
- Wasze oszustwo nic wam nie pomogło! Królowa dokończyła rytuał i już niedługo zostanie prawdziwą władczynią tego świata. A strażniczka granicy między wymiarami jest już martwa, podobnie jak jej przyjaciele! - wiedźma wrzasnęła wznosząc swój kostur ponad głowę.
Grathgor spojrzał na maga z niepokojem w oczach. Pierwszy raz nie wiedział co robić. Miał szansę zniszczyć czarownicę, która była zagrożeniem dla jego rodaków, ale jednocześnie wiedział, że wkrótce miała go czekać dużo poważniejsza walka. Matylda patrzyła na elfów z nienawiścią. Ożywiony Will i kilku ocalałych królów czekało na ruch czarownicy.
- Jesteśmy gotowi! Czekamy na twój rozkaz! - elficcy łucznicy niecierpliwili się, bo chwila spokoju za bardzo się przedłużała. Grathgor patrzył na wszystkich zebranych. Zdawało się, że próbował zebrać myśli, zmusić się do wypowiedzenia jedynych słów, które były stosowne w takiej chwili. Schował miecz do pochwy prosząc bezgłośnie, aby inni wojownicy zrobili dokładnie to samo.
- Matyldo! Zwycięstwo należy do ciebie. Wracamy do naszego lasu i nie będziemy więcej mieszać się w sprawy Królowej Mab i jej dworu. - mężczyzna powiedział z trudem. Lamruil podszedł do niego, aby ochronić go magią, gdyby czarownica po raz kolejny zdecydowała złamać panujące od wieków zasady wojenne.
- Musimy wracać. - Grathgor odezwał się.
- Nasz las daje nam siłę. Tylko tam będziemy w stanie bronić się przed siłami Mab. Zwycięstwo nad Matyldą dałoby nam jedynie chwilową przewagę przed tym co nieuchronne. - powiedział do starego przyjaciela.
Wojownicy nie byli zadowoleni z ucieczki z pola walki, ale doskonale rozumieli decyzję swego wodza. Wiedzieli, że będą mogli wykazać się męstwem już niedługo, kiedy Mab zdecyduje się usunąć ich ze swego świata jak anomalię za którą ich zawsze uważała. Wiedzieli, że wkrótce staną się bohaterami pieśni o chwalebnej śmierci, pieśni, której nikt o nich nie napisze.
Kiedy ostatni z wojowników zniknął w leśnej gęstwinie, Matylda nabrała jeszcze większej pewności siebie.
- Idziemy za nimi. Poślemy ich do Piekła i uzupełnimy braki w szeregach Dzikich Łowów. - Wiedźma zasyczała do czarnoksiężnika.
- To niezgodne z Prawem. - Will odparł cicho.
- Nie ma już starego prawa, a nasza nowa władczyni pochwali nas za zniszczenie tych wyrzutków. - oznajmiła stara kobieta.

Hope, Sallos i Podróżnik, który przyjął postać sowy siedzącej na ramieniu Księcia Piekieł szli kamienną ścieżką leżącą w sercu iglastego lasu. Po przekroczeniu granicy Ogrodu, znaleźli się wewnątrz iluzji więżącej kogoś z ich przyjaciół. Ich wygląd zmienił się zgodnie z oczekiwaniami scenariusza wizji, dlatego oboje wyglądali jak para zwykłych górskich turystów. Sallos instruował dziewczynę.
- Pamiętaj, że musimy jak najszybciej odnaleźć Prorokinię, twoją przyjaciółkę. Nie możemy wdawać się w rozmowy z kimkolwiek innym. Po pierwsze nie ma to najmniejszego sensu, bo nic tutaj nie jest rzeczywiste, a po drugie prawdopodobnie nikt cię nie rozpozna.
- Rozumiem. Ja też chcę znaleźć Jessikę jak najszybciej. Jeśli to co mówisz to prawda...
- Niestety, to prawda. Krwisto czerwone niebo na Krainą Wiecznego Zmierzchu oznacza, że Królowa rozpoczęła rytuał otwarcia bramy. Musimy go przerwać jak najszybciej.
- Widzę ogień. Ktoś pali ognisko! - Sowa odezwała się ludzkim głosem zauważając oznakę ludzkiej działalności w ciemności lasu.
- Musimy tam iść. - Sallos oznajmił. Kiedy cała trójka znalazła się blisko źródła światła, okazało się że obozowisko zostało założone przez Laurę Kinney i Loranira. Oboje siedzieli na przewróconym pniu drzewa, patrząc na płomienie palące się na środku polany. Laura odwróciła się, zauważając zbliżających się ludzi. Loranir wstał, aby lepiej im się przyjrzeć. Sallos rozglądnął się dookoła, nie dostrzegając nikogo innego.
- Nie przeszkadzajcie sobie! - zwrócił się do Laury i Loranira.
- Szukamy własnej polany. - dodał przytulając do siebie Hope. Kiedy razem z dziewczyną zniknął w zaroślach, Laura spojrzała na długowłosego mężczyznę.
- Mówiłeś, że będziemy tutaj sami.
- Skąd miałem wiedzieć, że ktoś inny także wybierze się w to odludzie? Myślałem, że tylko my gustujemy w mrocznych, romantycznych sceneriach.
- W porządku... po prostu trochę mnie przestraszyli. Po tym co sobie nawzajem opowiadaliśmy...
Loranir usiadł bliżej dziewczyny. Objął ją i przytulił.
- Cieszę się, że dałaś namówić się na tą wycieczkę. - powiedział uśmiechając się. Po krótkiej chwili milczenia zaczął ją całować.
Sallos, Hope i Podróżnik trafili do następnej iluzji. Szli wzdłuż drewnianego płotu porośniętego zielonym mchem. Ogrodzenie oddzielało niewielki zagajnik od rozległych łąk. Był poranek, a dokładniej chwila w której Słońce ukazuje się wychodząc zza horyzontu. Było dość zimno od mlecznobiałej mgły osiadającej nisko nad ziemią.
- Ciekawe, czy to jest wizja Jessiki... - Hope pomyślała na głos.
- Nie. Twoja przyjaciółka nie jest właścicielką miecza wykutego w Krainie Annwn. To sen strażniczki strefy liminalnej. - Podróżnik pod postacią ptaka podzielił się swoimi spostrzeżeniami.
- Skąd to wiesz?
- Przed chwilą byłem wysoko w górze i widziałem to co jest ukryte za najbliższym wzgórzem.
- Musimy iść dalej. Tylko kontakt ze śniącym pozwoli nam na opuszczenie tej iluzji i wejście do wnętrza następnej. - Sallos przerwał rozmowę.
Po kilku minutach spaceru, cała trójka dotarła na niewielką polanę. Po drugiej stronie drewnianego ogrodzenia była leśna chata, a przed nią dwie postacie. W jednej z nich Hope rozpoznała Owenę, natomiast mężczyzna o długich, siwych włosach, ubrany w ciemne ubranie i kapelusz był jej nieznany. Blondynka nie zauważyła wędrowców, bo była do nich odwrócona tyłem. Starszy mężczyzna popatrzył w oczy Sallosa, ale nie zareagował. Owena trzymała w ręku miecz. Była zmęczona i sprawiała wrażenie osoby z trudem utrzymującej się na nogach.
- Twój oddech jest chaotyczny i utrzymanie miecza zaczyna sprawiać ci trudność. A to dopiero początek. Uderzyłem w ciebie jednym z najłagodniejszych czarów jaki znam. Jeśli użycie magii miecza jest dla ciebie takie trudne, będę musiał poszukać kogoś nowego. Kogoś kto ma prawdziwy talent do zostania strażnikiem. - długowłosy człowiek mówił obojętnym głosem.
- Nie! - Owena krzyknęła.
- Dam radę! Potrafię używać miecza! On sam mnie wybrał, nie pamiętasz tego?
- Mówiłem ci przecież, że to bajka, którą wmówiłem ci tylko po to, abyś nabrała większej pewności siebie. Ale teraz widzę, że zrobiłem błąd. Nie odróżniasz prawdy od fikcji. Jak chcesz odnaleźć się w świecie w którym znalezienie różnicy pomiędzy iluzją, a rzeczywistością ma kluczowe znaczenie dla przeżycia?
- Zaatakuj mnie jeszcze raz! Nie zawiodę! Potrafię użyć ochronnej magii miecza! - Dziewczyna była zdesperowana.
- Dobrze. - Starszy człowiek powiedział uśmiechając się złośliwie. Medalion z pentagramem na jego szyi zalśnił niebieskim światłem, a w dłoniach pojawiły się dwie kule z błękitnego płomienia. Mężczyzna cisnął nimi w Owenę. Dziewczyna obroniła się przed jedną z nich, ale druga, padająca pod innym kątem uderzyła w nią, przewracając ją na ziemię i wyrwała miecz z jej ręki. Owena bardzo szybko wstała, trzymając się za bolące ramię.
- Nie jesteś gotowa. - Mężczyzna powiedział chłodno.
- Czy nie powinniśmy jej pomóc? - Hope zapytała Sallosa.
- Nie. Ona przeżywa swoją przeszłość, albo pamięć o przeszłości jaka tkwi w jej głowie. Musi sobie z tym sama poradzić.
Trójka podróżników weszła w gęstą, leśną mgłę, aby zniknąć w niej całkowicie. Kiedy Hope otworzyła oczy, okazało się, że była w jakimś dużym, amerykańskim mieście. Działo się coś niedobrego, bo ludzie uciekali w panice, a wszędzie wokół słychać było syreny samochodów policyjnych.
- Co to ma znaczyć? - Sallos zapytał patrząc na strój w jaki przemieniło się jego ubranie. Miał na sobie czarny kostium, czerwone buty i rękawice. W dłoni trzymał czerwony trójząb. Hope popatrzyła na niego, później na siebie i na Podróżnika. Dziewczyna była ubrana w biały strój z czarnymi rękawicami i butami. Były towarzysz Geralta przybrał postać białego kota.
- Jesteśmy w Ameryce. Chyba wiem, kto marzył o zostaniu superbohaterem ratującym świat przed tego typu kryzysem. To iluzja Matcha, jestem tego pewna. Chodź, idziemy w przeciwną stronę niż ci wszyscy ludzie. - Trance zaproponowała. Po chwili okazało się, że miała rację co do tożsamości autora nowej wizji w której się znalazła. Match stał na środku ulicy. Był ubrany w czerwony uniform z namalowanymi płomieniami. Jego głowa płonęła, podobnie jak i dłonie. Towarzyszyło mu kilka osób w których Hope rozpoznała Songbird z Thunderbolts, Thor Girl, Quantina Quire, Magik, siostrę Colossusa z X-Men, Deathlocka, Luke Cage'a i żółtego Hulka. Kiedy dziewczyna spojrzała w górę, okazało się że przeciwnikiem jej przyjaciela był Magneto w klasycznym uniformie, otoczony przez armię czerwonych robotów.
- Pamiętajcie co wam o nim opowiadałem! Musimy pokonać go przy pierwszym uderzeniu, inaczej przegramy! - Match krzyczał do swojej drużyny.
- Avengers Assemble! - Mutant dał rozkaz do ataku. Drużyna rozpoczęła walkę z robotami nasyłanymi przez Mistrza Magnetyzmu. Songbird zobaczyła Sallosa, Hope i ich białego kota.
- Kim wy jesteście! Uciekajcie stąd! - krzyknęła.
- Pomożemy wam! Jestem Ghost Girl, a to jest Sallos, Syn Lucyfera! - Trance oznajmiła szykując się do pomocy w pokonaniu przeciwnika.
- Co ty wyprawiasz! - Książę Piekła nie był zachwycony.
- Próbuję wczuć się w rolę. Te iluzje są jak nasza Sala Ćwiczeń.
- Musimy szukać Prorokini. Jeśli zaczyna ci się tu podobać to znaczy, że naprawdę nie mamy zbyt dużo czasu.
Sallos złapał Hope za ramię i poprowadził ją w kierunku wejścia do jednego z budynków. Biały kot również podążył ich śladem. Demon zamknął za sobą drzwi.
W kolejnej wizji, Trance, Sallos i Podróżnik, tym razem pod postacią psa, siedzieli wewnątrz samochodu jadącego wzdłuż drogi położonej pośród pustynnych terenów centralno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Suche, gorące powietrze wypełniało wnętrze pojazdu przypominając młodej mutantce wycieczkę do rodzinnego miasteczka przyjaciółki. Kiedy pojawiły się pierwsze zabudowania, dziewczyna była już pewna. Wreszcie jej grupie udało się odnaleźć drogę do snu w którym została zamknięta Jessica.
- To tutaj. Jessica tutaj jest. Zatrzymaj się. - powiedziała do mężczyzny prowadzącego samochód.
- Jesteś tego pewna?
- Tak. To miejsce w którym Jessica chodziła do szkoły średniej. Odwiedziłam to miejsce i było prawie takie samo jak ten sen.
- Dobrze. Musimy ją jak najszybciej odnaleźć. - Sallos zatrzymał samochód. Dziewczyna wyszła na ulicę, wypuszczając również podróżnika w psiej postaci. Rozglądnęła się wokół, nie dostrzegając na ulicach ani jednego człowieka. Miasta wyglądało jakby było całkowicie opuszczone. Przypominało scenografię budowaną dla filmów z gatunku western, którą kiedyś widziała jako mała dziewczynka gdy rodzice zabrali ją do wytwórni filmowej. Ulice i chodniki były zasypane piaskiem przyniesionym przez wiatr z pustyni. Hope skręciła w ulicę prowadzącą do dzielnicy mieszkalnej, próbując przypomnieć sobie jak wyglądał dom matki Jessiki. Wkrótce odnalazła go, ale okazało się że był zniszczony i od wielu lat niezamieszkany przez nikogo.
- Dlaczego tutaj przyszliśmy? - spytał Sallos.
- To dom Jessiki. Myślałam, że tutaj ją znajdziemy. Chyba się myliłam.
- Nie czuję nikogo w tej ruderze. - oznajmił Podróżnik.
- Dziwne. We wszystkich pozostałych snach odnajdywaliśmy śniącego bardzo szybko. - powiedział Sallos.
- Co jest naturalne, bo tego typu iluzje nie mogą być zbyt duże. Często obejmują jedynie najbliższe otoczenie tworzącej jej osoby. Dlaczego tutaj jest inaczej? To miasto jest jak labirynt. - Sallos rozglądnął się dookoła, widząc identyczne, ponure i opuszczone przez wszelkie życie domy otaczające go ze wszystkich stron.
- Jest tak rozległe i skomplikowane, jakby miało nas specjalnie zmylić i zagubić. - dodał.
- Bo stworzył je umysł Jessiki. Ona jest prekognitką, potrafi widzieć przyszłość, chociaż tylko w postaci trudnych do zrozumienia wizji. Kiedyś było inaczej. Jessica była dużo potężniejsza. - Hope podzieliła się swoją wiedzą na temat przyjaciółki.
- Tak? W jaki sposób?
- Nazywamy to reality-warpingiem. Jessica mogła zmieniać rzeczywistość tylko za pomocą swoich myśli. Nie potrafiła tego kontrolować, jej własne wytwory przejęły kontrolę nad jej życiem. Jessica poświęciła część siebie, żeby uratować nas przed samą sobą. Użyła zdolności zmiany rzeczywistości na swoim umyśle, wymazując z siebie zdolności do reality warpingu.
- Twoja przyjaciółka jest głupia.
- Jak możesz tak mówić! Nie wiesz przez co przechodziła! Przez co wszyscy wtedy przechodziliśmy! Przecież ty jesteś demonem! Zależy ci na tylko na sile i władzy! Chciałbyś mieć kogoś takiego, prawda? - Hope zdenerwowała się.
- Skąd ten pomysł? Nie chciałbym mieć sługi potężniejszego od siebie. Pomyśl co Jessica mogłaby zrobić gdyby nadal miała te zdolności. Wymazałaby Mab z istnienia i wszyscy wrócilibyście bezpiecznie do domu.
- Hej! Przestańcie toczyć bezsensowną dyskusję i róbcie to co do was należy! - Podróżnik krzyknął.
- Jak śmiesz zwracać się do mnie tym tonem! - odparł Sallos.
- Kiedy wy traciliście czas, ja rozejrzałem się w okolicy. Znalazłem śniącą.
- Naprawdę?! Chodźmy do niej! - Hope ucieszyła się.
Trance i Sallos podążyli za Podróżnikiem, wybierając ulice i alejki iluzorycznego miasta, które według niego miały doprowadzić ich do celu. Wkrótce okazało się, że niezwykłe zdolności istoty do odnajdywania drogi były skuteczne nawet w ciągle zmieniającym się krajobrazie sennym stworzonym przez umysł śpiącej prorokini. Podróżnik wyprowadził ich na jedną z głównych ulic miasteczka, tuż pod dom najlepszej przyjaciółki Jessiki, Michelle.
- Znam ten dom. Widziałam go gdy byłam razem z Jessiką w Salvation.
- Czy to miejsce ma jakieś znaczenie dla śpiącej? Czy to tutaj się urodziła? - spytał zaciekawiony demon.
- Nie. Ale tutaj zdarzyło się coś co zmieniło ją na zawsze. Tutaj jej prawdziwe zdolności ujawniły się w całej sile i przez to zginęła jej najlepsza przyjaciółka. Tutaj zdolności Jessiki do zmiany rzeczywistości zaczęły wymykać jej się spod kontroli.
- Musiała być zbyt słaba. Tacy ludzie nie powinni być obdarowywani darami, które inni wykorzystaliby znacznie skuteczniej.
- To ona. Jest z Michelle... chyba, bo nigdy nie widziałam jej przyjaciółki. Jedynie na zdjęciu. - Hope zauważyła Jessicę i inną czarnowłosą dziewczynę idące chodnikiem w stronę domu. Trance chciała przywitać się z Preview.
- Pamiętaj, ona może cię nie rozpoznać. - Sallos próbował ją ostrzec, ale ona go nie posłuchała.
- Jessica! Tak się cieszę, że cię widzę. - Hope krzyknęła podbiegając do Preview. Jessica zdziwiła się widząc nieznajomą.
- Kto to jest? - spytała Michelle.
- Nie wiem. Widzę ją po raz pierwszy. - odparła Jessica.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię? - zapytała zauważając również Sallosa stojącego obok razem z psem.
- Czekacie na nas? - zdziwiła się. Hope weszła pomiędzy nią, a Michelle.
- Jessica! Niczego nie pamiętasz? Musisz sobie wszystko przypomnieć! Megan może nie mieć już zbyt dużo czasu! Rytuał Królowej Mab już się rozpoczął. Wszyscy Paragons są uwięzieni we własnych snach i tylko twoja moc może ich uwolnić. Musisz sobie przypomnieć po co tutaj przyszłaś!
- O co ci chodzi, dziewczyno? - Jessica była bardzo niezadowolona z pojawienia się namolnej nieznajomej. Chciała się jej jak najszybciej pozbyć.
- Nie mamy na to czasu. - Sallos wyszeptał widząc bezowocne próby młodej mutantki. Uderzył pięścią w szybę stojącego nieopodal samochodu. Rozbił ją całkowicie, a fragmenty szkła popędziły w kierunku Jessiki i jej dawnej znajomej. Podróżnik zmienił się w ludzką postać i błyskawicznie usunął Hope z linii rażenia odłamków szkła. Ostre kawałki szyby przeleciały bardzo blisko Jessiki, raniąc jej dłonie. Krew z otwartych ran ochlapała spodnie dziewczyny i upadła na ulicę w postaci kropel. Szkło uderzyło w iluzję postaci Michelle, rozrywając ją na strzępy. Szok, który doznała Jessica przeżywając po raz kolejny brutalną śmierć swojej najbliższej przyjaciółki sprawił, że dziewczyna przypomniała sobie dlaczego znalazła się w tak dziwnym miejscu i co było prawdziwym celem jej wizyty w świecie Wiecznego Zmierzchu. Spojrzała na krwawiące dłonie, a później na Trance stojącą w towarzystwie nieznanych jej osób.
- Hope? - spytała, nadal będąc oszołomioną przywróconymi wspomnieniami.
- Jessica... zaraz ci pomogę... - Trance oznajmiła myśląc w jaki sposób zabandażować rany przyjaciółki. W tym samym czasie, miejsce w którym spadła krew Preview stawało się coraz bardziej czarne i gwałtownie zwiększało swoją powierzchnię. Fragmenty chodnika pękały w miejscu pojawienia się ciemnych plam, a przestrzeń wokół nich napełniała się czerwoną mgłą. Jessica podbiegła do Hope i Sallosa, a Podróżnik szykował się do otwarcia jednego ze swoich korytarzy. Był gotowy na ucieczkę ze świata iluzji. Czerń przemieszczała się wzdłuż ulic widmowego miasta, niosąc za sobą dezintegrację jego wszystkich elementów. Wkrótce niebo nad Salvation zrobiło się czerwone, zebrały się chmury niosące w sobie moc Preview zdolną do zniszczenia kłamstw władców Piekła.

W tym samym czasie Nicholas Gleason również stał się więźniem własnego snu. W jego przypadku sprawy potoczyły się inaczej niż dla jego przyjaciół, gdyż czar Mab dosiągł jego zwierzęcej, nieujarzmionej natury. Człowiek w ciele chłopaka-wilka został uśpiony, odsunięty w głąb podświadomości, a jego druga natura całkowicie przejęła kontrolę i wykreowała świat idealny dla mieszkańca lasu. Wolfcub stał się częścią watahy pędzącej przez puszczę pogrążoną w mroku nocy. Był wolny, tak jak jego towarzysze i jego umysł opanowany był przez tylko jedną myśl - chęć pogoni za zwierzyną. Jego wilcza dusza była zbyt dzika, aby być opanowaną przez magię Królowej Mab działającą na jej poddanych, istoty żyjące w niewoli własnej, ograniczonej wyobraźni. Nicholas oddzielił się od grupy wilków skręcając w leśną aleję i wkrótce opuścił iluzję nocnego lasu, niewolę własnego umysłu i znalazł się w prawdziwym ogrodzie wokół stolicy krainy Annwn. Zwierzęca świadomość wciąż wypełniała jego mózg, ale ostatnie wspomnienia z czasu gdy myślał jako człowiek powróciły. Wiedział, że musiał dostać się do zamku i uratować swoich przyjaciół.

Tymczasem na Ziemi, Marcon i pani Gwynn zostali osaczeni przez grupę zmienników działających dla Królowej Mab i jej demonicznego sprzymierzeńca. Starszy mężczyzna wytworzył wokół siebie ochronną tarczę oczekując na atak przeciwników. Pierwsza uderzyła niebieskowłosa dziewczyna. Przywołała strumienie krystalicznie lśniącej wody i użyła ich przeciwko mężczyźnie. Tarcza wytrzymała. Zmienniczka ustąpiła miejsca swoim towarzyszom. Człowiek w masce na twarzy dotknął ziemi pod stopami i chwilę po tym wyrosły z niej zaostrzone skały. Było ich coraz więcej i więcej, zbliżały się do Marcona z zatrważającą, jak na skały, prędkością. Kilka z nich dotknęło powierzchni magicznej tarczy, krusząc się. Długowłosy wyciągnął medalion z pentagramem, uniósł go w górę, a jego bariera powiększyła się niszcząc wszystkie skalne twory zamaskowanego człowieka. Czar zmusił go do dużego wysiłku, przez co jego bariera stała się słabsza. Mężczyzna w ciemnych okularach zaatakował jako trzeci. Przywołał snop intensywnego światła, którym zalał Marcona i babkę Megan. Długowłosy mag w ostatniej chwili rzucił czar odwrócenia barw, ratując oczy swoje i starszej kobiety. Kiedy światło dotknęło bariery, Marcon poczuł ogromny ból, tak jakby jego skóra została oblana kwasem. Nie ugiął się i tym razem, ale był coraz bardziej osłabiony.
- Uciekajmy stąd! - krzyknęła przerażona kobieta.
- Nie wiem, czy będę na tyle szybki... - Marcon odparł, wciąż ciężko oddychając. W tym samym czasie do ataku przygotowała się czarnowłosa dziewczyna o szpiczastych uszach i kobieta trzymająca na rękach niemowlę o niebieskiej skórze. Kiedy dziecko otworzyło oczy i uniosło rękę, wokół Marcona pojawiła się dziwna anomalia. Czas i przestrzeń zakrzywiły się na rozkaz małego demona i dążyły do zmiażdżenia maga i babki Megan. Mężczyzna nie miał wyboru. Musiał zaryzykować opuszczając ochronną barierę i teleportować się razem z kobietą jak najdalej od przeciwników. Kiedy dystorsja czasoprzestrzenna wirowała coraz szybciej, nieograniczona już przez magiczną barierę, Marcon rzucił czar przeniesienia. Czarnowłosa dziewczyna także użyła swojej magii, posyłając w kierunku pary starszych ludzi dwa pioruny kuliste. Marcon i babka Megan zniknęli. Demoniczne dziecko uspokoiło czas i przestrzeń, wiedząc, że magowie byli już poza zasięgiem jego mocy.
- Uciekli nam? - spytała niebieskowłosa kobieta.
- Nie. Jestem pewna, że ich trafiłam. - odparła elfia dziewczyna.
- Jeśli przeżyli, znajdziemy ich i spełnimy wolę naszej Królowej. - dziecko oznajmiło głosem dorosłego mężczyzny.
Marcon i babka Megan pojawili się na polanie, dokładnie w tym samym miejscu w którym kilka dni wcześniej Podróżnik przeniósł Megan, Marka i Shan. Marcon upadł na kolana. Był wyczerpany nagłym transportem i ciężką walką ze zmiennikami Mab.
- Udało nam się... słyszysz... udało nam się uciec przed kontrolującym eteryczny element. - powiedział. Nie słysząc odpowiedzi, zaczął rozglądać się dookoła szukając swojej towarzyszki. Szybko ją odnalazł, leżącą na trawie, trzymającą się za ranę wypaloną na tułowiu.
- Nie! - krzyknął podbiegając do ciężko rannej kobiety.
- Nie byłeś wystarczająco szybki... - wyszeptała starsza pani.
- Piorun był szybszy... - dodała.
- Nie ruszaj się... zaraz cię uleczę... - mężczyzna powiedział sięgając po talizman.
- Nie. Jesteś zbyt słaby... nie możesz teraz odejść, bo twoja córka nie jest jeszcze gotowa na samotną obronę granic.
Marcon uklęknął przy kobiecie i chwycił jej dłoń.
- Przepraszam... nie byłem w stanie cię ochronić. - mówił ze łzami w oczach.
- Nie żałuj niczego... przyszedł na mnie czas, to proste. Teraz jestem potrzebna zupełnie gdzie indziej... widzę... widzę Megan idącą tam gdzie ja... muszą ją zatrzymać, pokazać jej drogę do domu...
To były ostatnie słowa babci Megan, dawnej strażniczki strefy liminalnej pomiędzy krainami.

Czerwień powstała z krwi Jessiki zmieszanej z magią Ogrodu Rozkoszy Ziemskich przemieszczała się przez ogród niczym gwałtowny pożar, niszcząc każdą iluzję na swej drodze i uwalniając umysły wszystkich uwięzionych w niej osób. Niebo zrobiło się krwawe nad lasami i górami zrodzonymi z połączonych umysłów Laury Kinney i Loranira. Dziewczyna śpiąca w namiocie obudziła się ponieważ wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Wygrzebała się spod śpiwora, pozostawiając długowłosego mężczyznę wciąż pogrążonego w śnie. Nie zdążyła założyć ubrania, bo wielkie zagrożenie było coraz bliżej. Ubrana tylko w czarne majtki, wyszła z namiotu wysuwając pazury w dłoniach i stopach. Spojrzała na niebo. Fala rzeczywistości uderzyła w nią z ogromną siłą, roztrzaskując jej sen niczym śmiercionośne tornado. W tym samym czasie krwawe niebo pojawiło się również nad domem przed którym stary mistrz uczył swoją następczynię. Owena spojrzała na dziwne zjawisko z przerażeniem. Mocniej ścisnęła miecz, chcąc aby jego magia ochroniła ją przed nieznanym. Niszczycielski żywioł był coraz bliżej dziewczyny. Siwy mężczyzna podszedł do Oweny wolnym krokiem uśmiechając się. Nie zmienił wyrazu twarzy, nawet wtedy gdy jego oczy spotkały przerażony wzrok uczennicy.
- Nie walcz z tym co ma nadejść. Poddaj się temu wiatrowi, bo on doprowadzi cię do twojej prawdziwej misji. - To były ostatnie słowa długowłosego mężczyzny. Chwilę później został rozerwany na strzępy tak jak reszta snu Oweny. Wichura rzeczywistości dotarła także nad iluzję Nowego Yorku, gdzie Match i jego Avengers uratowali świat przed nowym planem Mistrza Magnetyzmu. Kiedy niebo nad miastem zrobiło się czerwone, Ben Hammil znów poprowadził do walki swych ludzi. Songbird, Thor Girl, Quantin Quire, Magik, Deathlock, Luke Cage i żółty Hulk po raz ostatni stanęli w obronie miasta. Match wracał do rzeczywistości, gdzie czekała na niego prawdziwa walka o ocalenie świata. Fala przemiany dosięgła również pusty sen Nicholasa niosąc przerażenie wśród wilczej bandy, dzięki której odzyskał wolność od iluzji Królowej Mab.

Megan czuła jak jej ciało stawało się jednością z dziwnym obiektem na którego powierzchnię rzuciła ją jej matka. Poświata otaczająca kamienne drzewo spalała koszulę na jej plecach, spodnie i bieliznę. Wkrótce szorstka kora dotknęła delikatne ciało dziewczyny. Ostre, miniaturowe kolce wbijały się w ręce i nogi Megan, zagłębiały się w jej skrzydła, skórę na plecach i pośladkach. Mutantka czuła ogromny ból, miała ochotę krzyczeć, ale czarna magia komnaty w jakiej się znalazła sparaliżowała jej ciało i odebrała głos. W jej oczach pojawiły się łzy. Mab stała w dalszej odległości od powstającej bramy międzywymiarowej, patrząc na skutki tortur na jakie skazała własną córkę. Kamienne drzewo rozpoczęło najważniejszy proces w otwarciu bramy do świata ziemskiego i piekielnej krainy, rozdarcie duszy Megan na strzępy i wykorzystanie jej do stworzenia pomostu pomiędzy światami. Dziewczyna przestała czuć własne ciało, gdy jej zmysły odmówiły posłuszeństwa i atakowały jej mózg zupełnie sprzecznymi informacjami. Megan widziała światła Ogrodu Rozkoszy Ziemskich za oknami komnaty bramy, a jednocześnie patrzyła na własne ciało wrośnięte w korę drzewa, unosząc się ponad nim jako bezcielesna istota. Wydawało jej się, że jej świadomość istniała w wielu miejscach jednocześnie, patrzyła na krajobrazy znane jej z dzieciństwa i na mroczny świat pełen rzek lawy przecinających pustynne równiny. Słyszała wiele głosów mówiących do niej w sposób zupełnie niezrozumiały, przekrzykujących się wzajemnie. Próbowała od nich uciec, schować się gdzieś, znaleźć miejsce w którym byłaby bezpieczna na całą wieczność. Na próżno, gdyż kamienne drzewo złączyło ją ze sobą, zarówno ciałem jak i duchem. Mab uśmiechnęła się widząc jak wokół serca Megan pojawia się różowa poświata, która wkrótce miała otworzyć jej drogę do prawdziwej chwały. W komnacie bramy pojawił się Will. Mab spojrzała na niego zdziwiona.
- Co się stało? - spytała.
- Mutanci znaleźli sposób na ucieczkę z iluzji ogrodu. - demon oznajmił spokojnie.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, ale czuję że jest z nimi Sallos. Jest tutaj, w ogrodzie, przed twoim pałacem.
- To nie ma już żadnego znaczenia. Rytuał się już zaczął i nie można go przerwać. Sallos wkrótce stanie się nikim. - Królowa była pewna siebie.
- Musisz powstrzymać ich do momentu zakończenia rytuału. - dodała.
- Oczywiście, moja królowo. - Will pokłonił się swej władczyni i zniknął z komnaty, aby stanąć do walki z Sallosem i jego sojusznikami.

Rozdział 13

Megan leżała na kamiennym drzewie wysysającym z niej resztki sił fizycznych i psychicznych. Energia życiowa, która uciekała z jej ciała, gromadziła się ponad jej piersiami przyjmując postać półprzezroczystej sfery. Pomieszczenie napełniało się czerwoną poświatą, a rytuał zapoczątkowany przez Królową Mab docierał do swego punktu kulminacyjnego. Głosy w głowie Megan doprowadzały ją do szaleństwa, nie pozwalały nawet myśleć. W pewnym momencie wszystkie krzyki stawały się cichsze, aż wkrótce pozostał tylko jeden łagodny głos, który doskonale znała, głos jej babci.
- Megan, musisz się skupić. Musisz odciąć swój umysł od zła zatruwającego cię od środka. Megan, przypomnij sobie nasze wspólne chwile, kiedy byłaś małą dziewczynką. Przypomnij sobie wszystkie nasze wspólne spacery i rozmowy. - mówił bezcielesny głos kobiety.
- Babciu? Co ty tu robisz? - Pixie spytała, mogąc wreszcie ruszyć ustami.
- Jestem w drodze do innego świata. Nie smuć się, bo będę tam szczęśliwa. Przybyłam do ciebie, aby zatrzymać cię na twojej drodze i zawrócić do krainy żywych, tam gdzie powinnaś jeszcze długo być.
- Coś się stało? Czy ty umarłaś? - Megan znów zaczęła odczuwać niepokój.
- Myśl o swoim dzieciństwie. Nie pozwól, aby strach i rozpacz opanowały cię, bo ona wygra. Przypomnij sobie co razem znalazłyśmy w lesie, który zawsze uważałaś za zaczarowany. Przypomnij sobie co odkryłaś w pniu wielkiego dębu.
- Ja... nie pamiętam... przepraszam, nie mogę sobie przypomnieć. Proszę nie odchodź ode mnie.
- Megan, musisz uspokoić myśli... czujesz mój dotyk?
- Tak... jest taki ciepły. Dziękuję, że jesteś ze mną. Teraz... zaczęłam sobie coś przypominać... to była zima... wiele lat temu... Boże Narodzenie... widzę światła na choinkach... Spacerowałyśmy po lesie,
a ja zaglądnęłam do pnia starego drzewa, chociaż mnie przed tym ostrzegałaś. Pamiętam, że coś tam było... tak teraz to widzę... jakiś hełm i miecz... ale kiedy próbowałam go dotknąć, to zniknął... po prostu rozpłynął się w powietrzu.
- Nie zniknął, ale znalazł się wewnątrz ciebie. Musisz go teraz w sobie odnaleźć. Razem z nim w twojej głowie pojawi się cała prawda o Mab i krainie Wiecznego Zmierzchu. Megan... teraz od ciebie zależy los twoich przyjaciół.
Megan czuła, że świadomość jej babci zaczyna ją opuszczać.
- Żegnaj Megan. Pamiętaj, że zawsze będę nad tobą czuwać.
Kiedy duch starszej pani Gwynn odszedł do innego wymiaru egzystencji, Megan poczuła, że jej ciało zaczęło wypełniać się czymś ciepłym. Dziwna energia rozpływała się po jej ciele łagodząc ból zadany jej przez czarne drzewo Królowej Mab, lecząc rany na skórze i skrzydłach. Dziewczyna stawała się silniejsza z każdą mijającą sekundą, nabierała ochoty do życia i walki przeciwko swojej matce.
- Przyjmij skarb Tylwyth Teg. Tylko ty potrafisz go użyć, ponieważ jesteś prawdziwym Dzieckiem Wiecznego Zmierzchu. - Megan usłyszała w głowie głos swojej babci. Zacisnęła pięści i zamknęła oczy. Na jej skrzydłach pojawił się świetlisty pył. Mab spojrzała na Pixie z niepokojem. Nie wiedziała co się działo. Jej misternie przygotowany czar, który miał za zadanie pozbawić Megan życia i duszy, wydawał się czynić ją coraz silniejszą. Świecący pył ze skrzydeł dziewczyny opadł na drzewo więżące jej ciało. Gałęzie drzewa uschły, a jego kora zaczęła odpadać na podłogę komnaty, stopniowo uwalniając młodą mutantkę. Wkrótce Megan stanęła na własnych nogach. Jej strój był w strzępach, ale ona sama czuła się silna, a wszystkie negatywne emocje, które jeszcze kilka minut wcześniej ją paraliżowały, ustąpiły zupełnie. Różowe światło spowijające ciało dziewczyny zaczęło gromadzić się wokół jej dłoni. Znów usłyszała w głowie znajomy głos.
- To skarb Tylwyth Teg, który towarzyszył ci od chwili twoich narodzin. To część twojej duszy, twoja osobista tarcza chroniąca przed czarną magią i broń, dzięki której pokonasz wszelkie przeciwności. Przyjmij go Megan. Pixie uśmiechnęła się. Mab widząc co się działo, próbowała zaatakować dziewczynę czarami piorunów. Nie udało jej się, bo Megan przeszła transformację. Na jej głowie pojawił się hełm z jelenimi rogami, hełm należący kiedyś do prawdziwego króla Annwn. Energia emanująca z przedmiotu otulała ciało dziewczyny, lecząc jej rany i zmieniając zniszczone ubranie w skórzany strój strażnika Strefy Liminalnej. Po chwili w dłoni Megan pojawił się miecz z wyrytymi na ostrzu zaklęciami napisanymi znakami pradawnych elfów. Pixie była gotowa stawić czoła matce i demonowi, przez którego znalazła się w tak trudnej sytuacji.
- Co się z tobą stało! Kim ty jesteś! - spytała przestraszona Mab.
- Jestem Dzieckiem Wiecznego Zmierzchu. Wreszcie odkryłam w sobie magię, którą ty dałaś mi przed narodzinami. - Megan odpowiedziała wiedząc, że za chwilę stoczy walkę o przyszłość trzech światów.
- Jesteś potworem! Mogłam zniszczyć cię kiedy miałam okazję! - Królowa Fearie kierowała się w stronę schodów. Chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i prosić o pomoc Willa. Kiedy wydostała się z komnaty wybiegając na pałacowy taras, zobaczyła straszną dla niej prawdę. Ogród Rozkoszy Ziemskich umierał, będąc pożeranym przez czarne tornado wywołane przez kontakt krwi Jessiki Vale z zaklętą ziemią Annwn. Ku przerażeniu Mab, rośliny stworzone przez nią ostatniej nocy nie były jedyną ofiarą wichury rzeczywistość. Nieujarzmiona entropia pożerała również miasto dookoła pałacu, docierając pod jego mury. Przerażeni Tylwyth Teg i inne istoty zamieszkujące okolice uciekały w popłochu, tratując się wzajemnie, próbując znaleźć się wewnątrz zamku. Osoby z dworu Mab również przestały się bawić i ze strachem w sercu spoglądały na prawdziwe oblicze świata, który był ich domem. Kolorowe drzewa, zielone łąki przyozdobione kwiatami przestały istnieć, ustępując miejsca czerwonym piaskom pustyń piekielnych. Strumienie błękitnej wody stały się rzekami lawy, a klejnoty mieniące się na ich dnie zmieniły w czarne skały o ostrych jak brzytwa krawędziach. Niebo stało się ciemne, tracąc blask wiecznego zmierzchu. Tylwyth Teg zobaczyli po raz pierwszy czym był ich świat. Przekonali się, że przez cały czas żyli wewnątrz Piekielnej Krainy.
- Co oni zrobili?! - Krzyknęła Mab. W tej samej chwili spostrzegła, że za jej plecami pojawiła się Megan. Dziewczyna wciąż miała na sobie hełm Króla Annwn, a w dłoni trzymała zaklęte ostrze.
- Odkryli przed tobą prawdę. Przekonałaś się na własne oczy, że demon nie miał w planie podarować ci władzy na krainą. Zamiast tego chciał, aby ściany pomiędzy naszymi światami przestały istnieć. Kiedy wyrwałaś moją duszę mogłam widzieć prawdę i rozumiem co się tutaj stało. Pierwszy raz odkąd twoi wysłannicy mnie zaatakowali, wiem o co w tym wszystkim chodziło. I mam w sobie wystarczającą moc, aby to zakończyć.
- Na co czekasz? Zabij osobę, która dała ci życie! - Królowa była wściekła i jednocześnie zrozpaczona.
- Zostań nową Królową Annwn. Daj upust swojemu okrucieństwu!
- Nie. Nie będę z tobą walczyć. Podarowano mi broń, dzięki której mogę zniszczyć prawdziwe źródło tego zamieszania. Pokonam bezimiennego demona, który zatruł życie nas wszystkich.

Ogród Rozkoszy Ziemskich przestał istnieć, a czarna burza rozpłynęła się w powietrzu. Wszystkie osoby uwięzione wcześniej w jego wnętrzu stały na martwej ziemi Piekielnej Krainy, otoczone przez jeziora gorącej lawy i smród buchający z gejzerów siarki. Sallos i Podróżnik patrzyli na mroczny krajobraz oczekując pojawienia się prawdziwego wroga. Hope i Jessica stały obok nich, próbując wspierać się wzajemnie w trudnej chwili. Ben i Owena dochodzili do siebie po powrocie do rzeczywistości, a Laura i Loranir patrzyli na siebie starając się zrozumieć, co z tego co pamiętali wydarzyło się naprawdę. Nadal nie można było zobaczyć Wolfcuba. Jessica upadła na kolana. Hope chciała jej pomóc, widząc krew płynącą z jej ran na dłoniach.
- Jessie, muszę to opatrzyć. Wykrwawisz się!
- Nie. Poczekaj jeszcze chwilę. Czuję jak moja moc wraca. - Odparła czarnowłosa mutantka.
- Mam wizję. - Dodała, kiedy krople jej krwi dotknęły suchej ziemi.
- Megan. Megan jest w jej centrum. Znów. - oznajmiła.
- Co się z nią dzieje? Gdzie jest Megan?
- Przybyliśmy tutaj, aby uratować Megan, ale to Megan będzie tą która uratuje nas wszystkich. - Preview wyszeptała płacząc z bólu i wzruszenia.
- Co wy zrobiliście! - kobiecy głos zwrócił uwagę wszystkich. Okazało się, że pojawiła się białoskóra zabójczyni Roshwen, uwolniona od połączenia z magicznym ogrodem. Wyglądała bardzo źle, z trudem utrzymywała się na nogach. Jej włosy były białe, a skóra zrobiła się pomarszczona. Kobieta patrzyła na grupę z nienawiścią w oczach, przygotowując zaklęcie zniszczenia siebie wraz ze wszystkimi obecnymi.
- Pamiętam cię. Tym razem zakończymy do szybko. - Laura powiedziała wysuwając pazury w dłoniach. Rzuciła się na białoskórą kobietę, nie zważając na ostrzeżenia Loranira. Roshwen była zbyt osłabiona aby się obronić, albo tak naprawdę chciała, aby ktoś zakończył jej egzystencję w nienaruszalnej więzi z krainą, która okazała się piekłem. X-23 wbiła pazury w serce kobiety, błyskawicznie powalając ją na ziemię. Wokół ciała Roshwen pojawiła się plama czarnej krwi. Elf zbliżył się do dziewczyny.
- Zachowałaś się nierozsądnie. Gdyby była silniejsza zniszczyłaby cię jednym zaklęciem.
- Nie wygląda na kogoś kto mógłby rzucić we mnie chociażby przekleństwem. Udało się i tylko to się liczy. - Laura odparła niechętnie. W tej samej chwili wokół drużyny wybuchły gejzery lawy. Loranir zasłonił X-23 peleryną, a Sallos instynktownie wytworzył wokół siebie, Hope i klęczącej przy niej Jessice tarczą ochronną. Owena, Podróżnik i Ben szybko oddalili się z miejsc w których zrobiło się niebezpiecznie gorąco. Wśród ognia, dymu i blasku piekielnych płomieni pojawił się Will. Był ubrany w swój czarny strój, ale jego ludzka skóra złuszczała się od dotknięć piekielnych iskier, ukazując kryjącą się pod nią demoniczną, czerwoną skórę.
- Udało was się tylko dlatego, że pomógł wam zdrajca, nędzne robaki. - Krzyknął ze złością.
- Ale dalej nie pójdziecie. Ta martwa ziemia stanie się waszym grobem.
- To on! On odpowiada za wszystko co was spotkało! On zabił Geralta! - oznajmił Podróżnik będący już pod swoją ludzką postacią.
- Teraz już wiem, kto zdradził moje plany Sallosowi! - Will uśmiechnął się.
- Kim byłeś wtedy? Ptakiem, wiewiórką, czy może jakimś robakiem? Nieważne! Należy ci się kara! - Demon zrobił gest prawą dłonią, a jeden z gejzerów wystrzelił strumieniem ognia prosto w zaskoczonego Podróżnika. Żar przepalił jego tors na wylot, zwalając go na kolana.
- Czarowniku... nawet w śmierci nie możemy zostać rozdzieleni... - Mężczyzna powiedział patrząc na dymiącą dziurę na swojej piersi. Po chwili osunął się martwy na suchy piasek pustyni. W oczach Hope pojawiły się łzy. Dziewczyna chciała podejść do umierającego, ale Sallos zatrzymał ją.
- Nie. Ten potwór zabije cię, jeśli się ruszysz. Musimy działać razem. - wyszeptał. Przywołał z nicości krokodyla i wchłonął go we własne ciało. Jego skóra pokryła się zielonymi łuskami, a oczy przyjęły postać gadzich.
- Pancerna skóra nie ochroni cię przed ogniem mojego pana, zdrajco!
- Ja zdrajcą? Ja nie złamałem przysięgi sprzed stuleci. Wyjaw mi imię swojego księcia, niech spotka się ze mną w cztery oczy... jeśli ma w sobie odrobinę honoru. - Sallos zwrócił się do Willa.
- Widzę, że twój pan jest tchórzem... wysyła bezimiennego demona, aby robił za niego brudną robotę. A teraz zejdź mi z oczu i pozwól naprawić to co zepsułeś, jeśli nie jest jeszcze na to za późno. - Dodał po chwili. Will roześmiał się.
- Rytuał dobiega końca. Niedługo wszystkie przysięgi stracą swoją moc, a mój Pan uzyska władzę nie tylko nad tym nędznym kawałkiem Piekła, ale i nad całym światem z którego pochodzą twoi pomocnicy. I kto tu nie ma honoru... związać się z tymi istotami zrodzonymi z błota... - Demon coraz bardziej prowokował Sallosa. Był zaniepokojony brakiem jakichkolwiek zmian w pałacu Królowej. Rytuał otwarcia bramy pomiędzy światami powinien już zostać zakończony.
- Uratuję twój honor... grzebiąc te nędzne robaki w lawie! - krzyknął po raz kolejny przywołując z głębi piekielnej ziemi strumienie ogniste. Tym razem atak był dużo bardziej agresywny. Strumień lawy uderzył w Sallosa, który z trudem ochronił się tarczą magiczną. Mężczyzna poczuł żar bijący z ognia demona, nawet pomimo ochrony czarów i twardej skóry krokodyla. Owena, Ben, X-23 i Loranir musieli uciekać przed ognistymi kulami spadającymi dookoła. Blondynka została trafiona przez jedną z nich. Udało jej się ochronić mieczem, ale straciła równowagę i przewróciła się. Laura uratowała elfa przed palącymi się kamieniami, sama będąc ugodzona w nogę.
- Laura! Nie mamy z nim szans. Wycofajmy się stąd, a ja opatrzę ci nogę. - Loranir odezwał się, przygotowując czar mrozu.
- Nie. Sama się zagoi. Muszę wracać walczyć. - Laura odparła nadal nie mogąc wstać.
- Strażniczka Strefy Liminalnej. Ciebie zniszczę jako pierwszą. - Will skierowała ognistego węża prosto na oszołomioną Owenę. Ben widząc, że jej życie było zagrożone, natychmiast ruszył jej na ratunek. Stanął przed dziewczyną, przyjmując na swoje ciało strumień ognia. Wszyscy w przerażeniu patrzyli na palące się ciało chłopaka. Hope znów zaczęła płakać, a Laura zacisnęła pięści. Demon cieszył się ze śmierci kolejnej osoby, która padła od jego magii. Wszędzie paliły się płomienie, a powietrze było napełnione ogromnym żarem. Mieszkańcy Świata Annwn, którzy nie zdołali się schować, uciekali w popłochu lub patrzyli z niedowierzaniem na rzeki ognia docierające nawet za mury pałacu Królowej Mab. W pewnym momencie jedna z rzek lawy wystrzeliła strumieniem ognia w stronę zaskoczonego demona. Will został ugodzony, a jego skóra zapaliła się.
- Co do cholery! - zaklął patrząc na sylwetkę wyłaniającą się zza płomieni. Hope domyśliła się co się stało jako pierwsza. Uśmiechnęła się.
- Jessie, on żyje. Match żyje! - oznajmiła. Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku płonącej postaci. Ben stał na środku jeziora lawy, a jego całe ciało paliło się intensywnym płomieniem. Blask jaki otaczał go był dużo silniejszy niż zwykle, a dodatkowo emanowało od niego ciepło pochodzące wprost z głębi piekielnej krainy Annwn.
- Wiedziałem, że jest do tego zdolny. Ciekawe jakie jeszcze tajemnice kryje? - Loranir przypomniał sobie swoją wcześniejszą rozmowę z Benem.
- Myśleliście, że mnie tak łatwo zabije? - Match krzyknął do swoich znajomych.
- Jestem gorętszy od Ludzkiej Pochodni! - dodał. Will szykował się do kontrataku. Połowa jego ludzkiej twarzy spaliła się, ukazując leżące pod nią demoniczne oblicze. Siła woli demona sprawiła, że ziemia wokół Match pękła i z głębin wystrzeliły dwa nowe strumienie wirującego ognia. Match poczuł się jeszcze silniejszy niż przedtem. Przechwycił ogień i skierował go w stronę demona. Will znów został zaskoczony, przez co płomienie zraniły go ponownie.

Mark, unieruchomiony przez działanie elfiej magii, nie mógł dłużej znosić dotyku złotowłosego Orina. Spojrzenie niebieskich oczu szalonego mężczyzny przewiercało go na wylot.
- Gdybyś był grzeczny, nie rzuciłbym na ciebie czaru unieruchomienia. To wstrętne i brutalne zaklęcie, chroniące przed rozszalałą dziką zwierzyną. Nie powinno kalać takich pięknych ciał jak moje i twoje. Ale byłeś niegrzeczny... - Złotowłosy szeptał Markowi do ucha.
- Teraz kiedy jesteś spokojny, grzecznie poczekaj aż zamienię twoją rękę na taki sam klejnot jaki mam ja. - Mówił dalej ściskając swoją szpadę.
- Dlaczego mnie tak bardzo zraniłeś, chłopcze... dlaczego wybrałeś wstrętne, brudne dziewuszysko... ze mną poznałbyś tajniki elfickiego ars amandi... zapomniałbyś o swoim niedoskonałym świecie... a teraz ja muszę zranić ciebie... muszę ci dać piękną, złotą, dłoń...
Mark zaciskał pięści. Niestety magia złotowłosego mężczyzny pozbawiła go kontroli nadludzkich zdolności.
- A żeby ci nie było smutno... - Orin oddalił się od DJ-a o jeden krok.
- Kwiatowy orgazm! - krzyknął zasypując młodego mutanta chmurą czerwonych płatków kwiatowych.
- Jesteś moją najlepszą zabawką!
W tym samym momencie w komnacie rozległ się głośny ryk i wbiegł do niej Wolfcub. Mark początkowo ucieszył się z pojawienia się przyjaciela, ale szybko zorientował się, że coś było nie tak. Nicholas stał pochylony patrząc na Orina z nienawiścią i warcząc jak dzikie zwierzę.
- Co to jest? Potwór w moim pięknym domu? - Elf zdziwił się. Wolfcub rzucił się na niego z pazurami i zębami. Orin próbował obronić się szpadą, ale mutant szybko go rozbroił. Strumień płatków róży skierowany na jego twarz tylko go rozzłościł. Wolfcub chwycił zębami złotą rękę elfa, wyrywając ją i rzucając na podłogę.
- Co ty zrobiłeś! Zabiję cię za to! - Orin krzyknął. W jego głosie słychać było strach.
Nicholas znów go zaatakował tym razem rozdzierając pazurami bok mężczyzny. Czując jego krew, pobudził się jeszcze bardziej. Rzucił złotowłosym o ścianę, a później skoczył kąsając go i tnąc pazurami. Mark został uwolniony spod wpływu magii i powoli dochodził do siebie. W pewnym momencie dotarło do niego, że jego przyjaciel rozszarpywał kogoś pod ścianą komnaty. Wiedział, że Orin zasługiwał na to co go spotkało, ale nie chciał aby jego przyjaciel stał się potworem.
- Nick, nie rób tego! - krzyknął. Nie pomogło.
- Nick! On nie jest tego wart! Zostaw go! - kontynuował. Kiedy okazało się, że mutant nie zamierzał odstąpić od zagryzienia elfa, DJ wystrzelił w powietrze pocisk energetyczny.
- Zostaw go! - dodał. Nick odsunął się od pogryzionego Orina, spojrzał na przyjaciela.
- Mark..? - zapytał. Po chwili podszedł do DJ-a i położył się pod jego stopami.

- Ci z was, którzy możecie walczyć na odległość, pomóżcie mi! Wszyscy razem poślemy go tam skąd przyszedł! - Ben rozkazał sprzymierzeńcom.
- Oczywiście! - Loranir zaatakował Willa śnieżną wichurą i lodowymi ostrzami. Sallos cisnął w demona strumieniem światła pełnego zawodzeń istot uwięzionych w podziemiach jego leśnej rezydencji. Owena również wykorzystała magiczne symbole na ostrzu miecza, aby uformować błyskawice i osłabić nimi przeciwnika. Ben nie przestawał wykorzystywać przeciwko niemu jego własnego piekielnego ognia. W pewnym momencie atak okazał się na tyle silny, że powalił demona na kolana. Resztki palącego się ciała dawnego przyjaciela ojca Megan opadły na suchą pustynną ziemię. Przed drużyną ukazał się czerwony demon, szpetny tak samo jak w dniu w którym przybrał ludzką postać w Zakazanym Lesie.
- Głupcy! - Zasyczał.
- Zniszczyliście moją ludzką powłokę, ale nie wygracie z moją prawdziwą postacią. Nie pomoże wam ani magia Tylwyth Teg, ani potęga czarnego lasu, ani nawet mój własny ogień na który to ciało jest odporne. Mój Pan zmienił mnie na ten dzień i dlatego nie zawiodę go. Nawet jeśli Mab nie otworzy bramy... ten świat stanie się waszym grobem. Utoniecie w jeziorze lawy i ognia. I nie zranicie mojego ciała.
- Oni nie, ale ja tak!
Megan Gwynn pojawiła się ponad wzgórzem. Miała na sobie hełm z jelenimi rogami, a w ręku miecz zrodzony z jej duszy. U stóp dziewczyny stała jej matka, pokonana Królowa Mab.
- Tak jak mówiłam. - Jessica wyszeptała.
- Dziewczynko! Powinnaś być martwa! Jeśli twoja matka nie potrafiła zrobić tak prostej rzeczy, to ja będę musiał naprawić jej błąd! - Demon zaatakował Pixie ogniem piekielnym. Hełm znów okazał się doskonałą ochroną. Żaden z płomieni nie dotknął ciała dziewczyny.
- Jak...?
- Ten miecz został stworzony, aby przyrzeczenia zawarte pomiędzy przywódcami waszych światów nigdy nie zostały złamane. Ten miecz ma moc powstrzymania każdego, kto będzie próbował naruszyć delikatną harmonię na Granicy. Nie rozumiem tego wszystkiego, ale słyszę szepty osoby władającej kiedyś hełmem i mieczem... słyszę szepty Króla Annwn proszącego mnie, aby zakończyć niepotrzebną wojnę.
Pixie uniosła miecz ponad głowę. Jej skrzydła rozpostarły się szeroko unosząc jej ciało ponad czerwonego demona. Blask pyłu sypiącego się z nich sprawił, że oczy demona stały się ślepe, a on sam znieruchomiał nie mogąc walczyć z magią dużo starszą od niego samego. Megan ścisnęła miecz jeszcze mocniej, po czym wbiła go w pokryte łuskami piersi przeciwnika. Diabeł zawył z bólu, a kiedy dziewczyna wyciągnęła miecz z jego serca, zaczął broczyć czarną krwią, zapalającą się po kontakcie ze światem zewnętrznym. Ziemia pod jego stopami rozsunęła się, grzebiąc jego ciało pod gorącą lawą. Megan wylądowała blisko Oweny. Zamknęła oczy uśmiechając się. Hełm zniknął z jej głowy, podobnie jak trzymany miecz skąpany w piekielnej krwi. Dziewczyna zemdlała, opadając na ziemię. Owena podbiegła sprawdzić co się z nią stało. Megan była nieprzytomna, ale żyła. Wkrótce do dziewczyny zbliżyli się również Hope, Jessica, Loranir i X-23. Sallos pozostał w oddali patrząc na to co zostało z krainy Wiecznego Zmierzchu. Ben również, ponieważ bał się że jego nowe zdolności i palący się na skórze ogień z wnętrza Annwn mógłby zranić Megan. Wokół grupy gromadziło się wiele osób przybyłych z pałacu Królowej i jego okolic. Niektórzy milczeli patrząc na ponury widok ich otaczający, inni płakali, jeszcze inni zamykali oczy tylko po to by choć na chwilę znów zobaczyć kolorową krainę do której byli przyzwyczajeni. Wśród ludzi opuszczających pałac byli również ojciec Megan i Shan. Zostali wypuszczeni przez strażników, gdy zły wpływ demona minął. Ian bardzo szybko znalazł się przy córce, bojąc się o jej życie. Przed pałacem pojawili się również Mark i Nicholas. Ten pierwszy pobiegł w stronę Pixie ze łzami w oczach, a drugi nie zbliżył się, bo jego obudzony zwierzęcy umysł kazał mu trzymać się w oddali od zjawisk, których nie rozumiał i się ich obawiał.
Wkrótce pojawiła się również Królowa Mab, w towarzystwie swoich żołnierzy i sługów.
- Co ona tu robi?! - Mark zacisnął pięści. WolfCub zawarczał czując jego złość.
- Przyszła na swoją egzekucję. - Loranir spojrzał na kobietę zimnym wzrokiem.
- Przyszła odzyskać swoją krainę. - Sallos wyszeptał wiedząc co miał za chwilę usłyszeć.
- Panie... - powiedziała Królowa. Padła na kolana przed demonem, rozkazując, aby jej poddani zrobili to samo. Wszyscy Tylwyth Teg pokłonili się przed piekielnym księciem.
- Panie, ja i cały mój dwór dziękujemy ci za pomoc jaką nam okazałeś. - kobieta rozpoczęła swój monolog. Mark spojrzał na nieprzytomną Megan, a później na jej matkę. Hope zacisnęła pięści. Jej spojrzenie spotkało się z chłodnym wzrokiem Sallosa.
- Dziękuję ci, Lordzie Sallosie i grupie bohaterów, która uratowała mnie, moje królestwo i wszystkich jego mieszkańców. Byłam nieostrożna i zaufałam podstępnemu demonowi przyjmując go na własny dwór. Demon opętał mnie piekielną magią zmuszając do tak strasznych czynów. Przepraszam za całe zło, które wyrządziłam będąc pod jego mocą.
- I my mamy w to wszystko uwierzyć? Zwabiła nas tutaj i oszukała. Próbowała zamordować własną córkę i nas wszystkich! - Mark popatrzył w stronę Mab.
- Posłała za Megan zabójców aż na Ziemię! Żaden z nich nie był demonem! To byli Tylwyth Teg, jej poddani!
- Magia demona opanowała cały nasz dwór, byliśmy wobec niej bezsilni. - odparła Mab.
- A Matylda?! Kto wypuścił ją z jej więzienia? To nie demon przetrzymywał tą wiedźmę na terenie Królestwa Annwn! - Loranir wtrącił się do rozmowy. Był gotowy na walkę z Królową Mab, odpowiedzialną za utrzymanie podziału pomiędzy jego rasą, a innymi Tylwyth Teg.
- Popełniłam wiele błędów. Powinnam kazać zgładzić wiedźmę zanim miała okazję znów zaznać wolności.
- Nie wierzę w ani jedno jej słowo! - Hope wyszła przed pozostałych.
- Ona ma krew na rękach... Geralt, Podróżnik, nie wiadomo ile innych utopionych w rzekach lawy... - dodała. Sallos położył jej dłoń na ramieniu.
- Hope, nie wtrącaj się. Twoja rola już się skończyła.
- Wypełniłem tylko zadanie dane mi przez nasze starożytne przymierze. - Książę oznajmił spokojnie.
- Powstań Królowo. - dodał. Mab podniosła się z kolan i zbliżyła do demona.
- Mam prośbę, która może być spełniona tylko dzięki twojej niekończącej się mocy, Panie. Moi ludzie zobaczyli czym jest Annwn. Nie chcę, aby to wspomnienie pozostało w ich umysłach.
- Co takiego? - Hope zdenerwowała się.
- Mieszkańcy Annwn mają prawo znać prawdę! Inaczej ich rozwój będzie zatrzymany! - dodała Owena.
- Czy on pozwoli na to, aby Mab odzyskała władzę? Po tym wszystkim? - Loranir nie krył złości.
- Czy pozwolisz Panie, aby ci śmiertelnicy przeszkadzali ci w naszej rozmowie? - spytała Mab.
- Nie. Mów dalej, Królowo.
- Proszę, abyś odnowił zaklęcie iluzji w całej Krainie Wiecznego Zmierzchu i w umyśle każdego z Tylwyth Teg. Proszę, aby nikt z moich ukochanych poddanych, oprócz mnie, nie pamiętał o tym co tu się zdarzyło. Ja będę nosić tą hańbę w sercu do końca. - Królowa znów pokłoniła się przed demonem.
- Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie po tym co przeszliśmy! - Hope protestowała.
- Ten świat nie może wrócić do dawnego porządku! Inaczej śmierć Geralta pójdzie na marne. - dodał ojciec Megan. Sallos zwrócił się do Trance. Odszedł z nią na bok.
- Hope. Musisz zrozumieć. Ta kraina będzie bezpieczniejsza, kiedy padnie na nią czar iluzji. Pomogę Mab dla dobra nas wszystkich, inaczej ta kobieta znajdzie sprzymierzeńca dużo gorszego ode mnie. Nie mogę na to pozwolić, bo moją rolą jest czuwanie nad pokojem i moją rasą mrocznych elfów.
- Rozumiem to, ale nadal twierdzę, że to jest niesprawiedliwe.
- Ja nie twierdzę, że jest inaczej. Pomyśl o tym, że twoja przyjaciółka potrafiła przywołać prawdziwą broń należącą kiedyś do króla Annwn, prawdziwego władcy tego świata. Jest nadzieja, że ta broń znów się pojawi i sprowadzi tutaj samego króla. - Sallos zakończył rozmowę.
- Mab. Przyjmij ode mnie nowy czar iluzji. - Sallos podniósł ręce, a krajobraz dookoła zaczął się zmieniać. Popękana pustynna ziemia, rzeki lawy i ognia i czarne niebo zostało zastąpione zielonymi łąkami i krystalicznie czystymi strumieniami. Gwiazdy znów zaświeciły nad pałacem Królowej, mieniącym się od księżycowego światła. Tylwyth Teg zapomnieli o potwornościach ostatnich godzin i wrócili do swych codziennych czynności. Mab uśmiechnęła się.
- Zabierz swoją grupę do lasu, książę Sallosie. Wiem, że nie jestem w stanie zmusić cię do zmiany ich wspomnień, ale nie chcę, aby ich złe miny zepsuły przyjęcie, które niedługo urządzę w moim pięknym pałacu.
- Loranir... trzecia misja... - X-23 zwróciła się do kolegi.
- Dokładnie! Królowo Mab! Nie odejdziemy stąd dopóki nie dowiemy się co się stało z naszymi braćmi po tym jak zniknęli w twoim pałacu!
- Zapewne mówisz o szpiegach, złapanych przez moich dzielnych żołnierzy. Nie obawiaj się mroczny elfie... w dowód wdzięczności za pomoc w pokonaniu demona, zostaną wam zwróceni cali i zdrowi. Ale teraz... wróć już do swego lasu.
Sallos po raz ostatni popatrzył na Królową, po czym przeniósł siebie i drużynę do swej leśnej rezydencji. Hope rzuciła się na niego z krzykiem.
- Jak mogłeś zrobić coś takiego? Po tym wszystkim co przeszliśmy! Po tym wszystkim co ta kobieta zrobiła! Oddałeś jej władzę nad całą krainą!
- Zrobiłem to, aby nie wywołać jeszcze większej tragedii, Hope. Kiedy Król Annwn zniknął z tej krainy, Mab została związana przymierzem z Piekłem. Chronią ją siły potężniejsze ode mnie. Gdybym nie oddał jej władzy, złamałbym przyrzeczenie. A wtedy Mab mogłaby poprosić o pomoc któregoś z Książąt.
- Ale czy to nie ona pierwsza złamała przyrzeczenia? Przecież to ona chciała zabić Megan i zdobyć dla siebie władzę...
- Jakiś pomniejszy bezimienny demon opętał ją i zmusił do posłuszeństwa. Nic nie zrobiła z własnej woli. My wiemy, że to nieprawda, ale każdy władca piekielny jej uwierzy. W ich światach takie rewolty zdarzają się codziennie.
- To niesprawiedliwe. Ci wszyscy Tylwyth Teg... oni mają prawo do wolności... - Hope zacisnęła pięści. Miała ochotę płakać.
- Hope... Uratowałaś swoich przyjaciół. Pomogłaś pokonać demona, który zagrażał nie tylko Annwn, ale i twojej ojczyźnie. Zaraz wrócisz do domu i będziesz żyła tak jak dawniej. Kiedy ogarnia cię złość, pomyśl, że mogło się skończyć znacznie gorzej.
- Hope, musimy wracać. Megan, Jessie, Nick i Ben potrzebują pomocy. - odezwała się Shan.
- Proszę, przenieś nas wszystkich na Ziemię. - dodała patrząc na Sallosa. W tym samym momencie w drzwiach leśnej posiadłości pojawiła się elfia wiedźma Merlara. Jedno spojrzenie na kobietę zdradzało jej ogromne przerażenie i smutek. Loranir domyślił się, że stało się coś straszliwego. Wiedział doskonale, że czarownicy Tylwyth Teg są zwykle bardzo opanowani i nawet w chwili zagrożenia potrafią zachować zimną krew. Jeśli targały nimi emocje oznaczało to, że to co ich spotkało musiało być czymś strasznym.
- Jeszcze tutaj jesteś kobieto? - Sallos zapytał.
- Jestem... wróciłam tutaj... - starsza czarownica wyszeptała.
- Bo twój dom jest jedynym miejscem w którym jest bezpiecznie, Panie... - dodała.
- O czym ty mówisz kobieto? Mroczny Las nadal jest waszym domem! To co zdarzyło się w pałacu Mab nie zmieniło dawnych postanowień.
Merlara usiadła na jednym ze zdobionych krzeseł.
- Nie... Mroczny Las jest teraz cmentarzem. - powiedziała. Loranir i Owena podbiegli do wiedźmy. Laura i Hope również, podczas gdy reszta grupy została w komnacie z fortepianem, aby nie zostawiać rannych kolegów i koleżanek.
- Kiedy Grathgor i jego wojownicy wycofali się z pola walki, Matylda podążyła za nimi. Wspólnie z nieumarłym magiem Willem zaatakowała ich od tyłu, bez ostrzeżenia, tchórzowsko... jej magia zabiła większość z naszych braci, w tym Grathgora i Lamruila. Ci którzy przeżyli, zostali uśmierceni przez oręż martwych królów... widziałam tą rzeź, próbowała zareagować, włączyć się do bitwy, ale wtedy... stało się najgorsze. Matylda miała przy sobie potężny artefakt, dzięki któremu mogła rzucić na cały nasz las zaklęcie śmierci... życie zostało wyssane ze wszystkich, nawet najmniejszych mieszkańców lasu... nasi bracia i siostry w twierdzy... nie mieli najmniejszych szans...ja również zostałam ugodzona przez ten czar. Udało mi się znaleźć schronienie w ostatniej chwili, ale moje ciało zaczęło umierać.
- Wszyscy mieszkańcy twierdzy... nie żyją... - Owena zbladła. Loranir zacisnął pięści. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Lorella! Co z moją siostrą? - zapytał przerażony.
- Przykro mi... jeśli nadal była w lesie, to nie miała szans... - odparła kobieta.
- Nie! Nie widziałem jej ciała! Nie wierzę! Muszę jej pomóc! - długowłosy elf odepchnął Owenę, kierując się w stronę wyjścia.
- Nie! - Laura próbowała go zatrzymać. Sallos mocno chwycił go za ramię, nie pozwalając mu się ruszyć.
- Zostaw mnie demonie, albo zniszczę to miejsce! - Loranir krzyknął ze złością.
- Nie chcę, aby kolejne życie zostało bezsensownie zmarnowane. - demon odparł chłodno.
- Jeśli wejdziesz na teren lasu, to umrzesz tak jak wszyscy pozostali. Zresztą zobaczcie na własne oczy. Magia tego pałacu ochroni was, jeśli nie odejdziecie zbyt daleko. - Merlara poprosiła, aby grupa wyszła przed drzwi. Oczom wszystkich ukazał się przerażający widok. Oprócz najbliższej okolicy posiadłości Sallosa, las był całkowicie martwy. Wszystkie drzewa straciły liście, a ich pnie i konary przybrały szary, martwy kolor. Nie było słychać ani jednego głosu nocnego zwierzęcia.
- Jak ona mogła zrobić coś takiego? - Hope patrzyła przed siebie z przerażeniem.
- Przegraliśmy... - dodała Laura.
- Nie chcę już przebywać w tym okropnym miejscu. - oznajmił ojciec Megan. Loranir upadł na kolana.
- Lorella... prace które wykonałem razem z tobą... - wyszeptał patrząc na Laurę.
- Nie miały sensu. - dodał płacząc. Laura chciała coś powiedzieć, ale Owena zatrzymała ją.
- W tej chwili żadne słowa nie pomogą. - powiedziała.
- Czy to nie wystarczający powód, żeby wrócić do Mab i zrzucić ją z tronu? - Hope krzyknęła.
- Musicie wracać. W waszym świecie będziecie bezpieczniejsi i wyleczycie wszystkie rany, fizyczne i psychiczne.
- Nie! - Trance protestowała.
- Muszę ścigać czarownicę! - dodał Loranir. Sallos spojrzał na Merlarę. Kobieta wyszeptała słowa zaklęcia, po których Hope i elf osunęli się na podłogę usypiając. Laura i Owena powstrzymali ich ciała przed upadkiem.
- Dziękuję. - powiedziała Shan.
- Oni muszą odpocząć od tych wszystkich okropieństw. My wszyscy musimy odpocząć od tego przeklętego świata.
- Tak... teraz kiedy Megan jest bezpieczna, to co się tu dzieje nie jest już waszą walką. Przejdziecie przez bramę znajdującą się w moim jeziorze. Już coś takiego robiliście, przynajmniej część z was. Czy poradzisz sobie w nexusie rzeczywistości? - Sallos spytał Owenę.
- Tak. Mój miecz mnie poprowadzi. Ale wydaje mi się, że powinnam tu zostać. Wiem, że X-Men muszą wrócić na Ziemię, ale moje miejsce jako Strażniczki jest... - Dziewczyna była bardzo smutna. Powstrzymywała łzy.
- Otrzymasz nowe zadanie w stosownym czasie. Ty też musisz odpocząć. - odparł demon. Wszyscy podążyli za Oweną do jeziora. Ojciec Megan ciągnął nieprzytomnego Loranira, Mark niósł śpiącą Megan, a Jessica i Laura nieprzytomną Hope. Grupa zniknęła w tafli wody, pozostawiając w martwym lesie tylko dwie samotne postacie księcia Sallosa i ostatniej mrocznej elfki, Merlary.

Epilog

Jessica Vale zaglądnęła do pogrążonego w ciemności pokoju. Cicho zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka. Zobaczyła leżącą Hope, odwróconą do ściany.
- Hope, wstań i się ubierz. Idziemy na cmentarz pożegnać się z Oweną i pozostałymi. Megan i jej rodzina też tam będą, przy grobie babci Megan.
- Nie mam ochoty. Źle się czuję i nie mam zamiaru dzisiaj nigdzie wychodzić. - Hope odparła nie patrząc na czarnowłosą mutantkę.
- To nasz ostatni dzień tutaj. Jutro wracamy do Stanów. Jesteś pewna, że nie chcesz ich zobaczyć?
- Nie chcę. Nie mam na to ochoty. Zostaw mnie w spokoju i zamknij za sobą drzwi.
- Dobrze. Jak chcesz. - Jessica zrezygnowała. Wyszła z pokoju na korytarz. Spotkała Shan.
- Pójdzie z nami? - zapytała kobieta.
- Nie. Nadal nie chce ze mną rozmawiać. Myślę, że zacznie dochodzić do siebie dopiero jak stąd wyjedziemy.
- Może ja powinnam spróbować? Zawsze się z nią dogadywałam.
- Tym razem to nie pomoże. Uwierz mi, bo sama przez coś takiego przechodziłam.
- No dobrze. Dajmy jej więcej czasu. Jessica, a jak twoje dłonie?
- Lokalny lekarz zaszył mi rany i dał mi jakieś zastrzyki. Już nie krwawię, ale będę naprawdę zdrowa dopiero jak Josh dotknie moich ran.
- Też tak myślę. Na szczęście stygmaty się nie odnowiły.
- I miejmy nadzieję, że tak pozostanie.
Obie kobiety znalazły się przed domem rodzinnym Megan.
- Co z pozostałymi? - Preview zapytała Shan.
- Megan i jej rodzice są na cmentarzu. Minęło kilka dni od pogrzebu pani Gwynn i ich rany wciąż są świeże. Ben i Nick mówili, że pójdą razem z Megan, ale myślę że będą włóczyć się po mieście aż do czasu przylotu Blackbirdów. Nie rozumieją co się z nimi stało. Nikt tego nie rozumie. Może kiedy Henry McCoy ich zobaczy, będzie wiedział co tak naprawdę się z nimi stało. Laura jest z Megan. Pewnie czeka na pojawienie się Oweny i Loranira.
- Może powinnam zostać z Hope?
- Przecież zaraz do niej wrócimy. Chodźmy już.

Na cmentarzu, przy grobie pani Gwynn zgromadziło się kilka osób. Byli tam Megan i jej rodzice, Mark i kilka innych osób, które znały starszą panią. Pojawili się tam również Marcon, Owena i Loranir. Elf był już w lepszym stanie psychicznym niż w Annwn, ale ubrał się w czerń na znak rozpaczy po śmierci swojej siostry. Wkrótce dołączyli do nich Laura i Jessica z Shan.
- Przyszedł czas na pożegnanie. - Marcon odezwał się, zbliżając się do Iana i jego rodziny.
- Na wiele pożegnań. - dodał.
- Megan, znałem twoją babcię od młodości. Jej śmierć jest dla mnie tak samo wielką stratą jak dla ciebie i całej twojej rodziny. - kontynuował. Megan spojrzała na niego z lekkim zaniepokojeniem.
- Jednak cieszę się, że mogła odejść wykonując najważniejsze zadanie w jej życiu. Odeszła jako bohaterka i pozostanie bohaterką na wieki. Podobnie jak ty Megan. Twoja babcia jest z ciebie dumna, jestem tego pewien. Zresztą wszyscy jesteście bohaterami. Nie znam was, ale po tym co zrobiliście wiem, że zasługujecie na takie miano. Wasza walka powstrzymała jedną z największych katastrof w dziejach wszystkich krain. Dziękuję wam wszystkim. Dziękuję ci Strażniczko Oweno, Loranirze... Megan, Marku, Jessiko, Lauro i Shan. Dziękuję też tym chwilowo nieobecnym: Hope, Benjaminowi i Nickolasowi. A przede wszystkim dziękuję tym na zawsze nieobecnym: Lorelli i wspaniałemu rodowi Mrocznych Elfów. Dziękuję...
- Geraltowi i Podróżnikowi. - ktoś dokończył za Marcona. Okazało się, że na cmentarzu pojawiła się astralna projekcja Hope.
- I Sallosowi. Gdyby nie on nie wygralibyśmy. - dziewczyna dodała uśmiechając się smutno.
- A ja dziękuję, że twoi uczniowie chronili Megan, kiedy ja byłem nieświadomy jakie niebezpieczeństwa na nią czyhają. - Ian włączył się do rozmowy podając rękę siwemu człowiekowi.
- I tobie również, Mark. Cieszę się, że Megan ma kogoś, kto jest gotowy ryzykować życie w jej obronie. - Ian podał rękę również chłopakowi.
- Zawsze i wszędzie. - DJ powiedział przytulając do siebie Pixie. Dziewczyna spojrzała na niego smutno, jakby próbując coś oznajmić, ale postanowiła milczeć.
- I niech tak zostanie na zawsze. - mama Megan dodała obejmując córkę i jej chłopaka.
- Jak się trzymasz? Ty i Loranir? - Jessica spytała Owenę.
- Zaskakująco dobrze jak na kogoś, kto stracił najlepszą przyjaciółkę. - blondynka odpowiedziała.
- Ale wiem, że muszę być silna dla Loranira. On stracił wszystkich braci i siostry, których nigdy tak naprawdę nie poznał. - Jessica spojrzała na smutną twarz Oweny.
- Naprawdę nie potrzebujesz pomocy? Może chcesz wrócić z nami do szkoły Xaviera... Owena, ja wiem co łączyło cię z Lorellą... powiedziała mi jeszcze w Stanach.
- Ach... dziękuję, ale mam dużo ważniejsze zadanie tutaj, gdzie granice pomiędzy światami są najcieńsze. Wykonywanie zadań zleconych mi przez Marcona pozwoli mi zapomnieć, że już nigdy więcej nie poczuję ciepła jej ciała. - W oczach Strażniczki pojawiły się łzy. Jessica zbliżyła się do niej i mocno ją przytuliła. W tym samym czasie Laura i Loranir oddalili się od pozostałych.
- Cieszę się, że czujesz się lepiej... - dziewczyna zaczęła rozmowę.
- Może po prostu lepiej maskuję swoje prawdziwe uczucia. - odparł długowłosy.
- Co będziesz teraz robił?
- Zapoluję na zabójców Królowej Mab, którzy zamordowali babcię Megan. Nie wrócili do Fearie, Marcon jest tego pewien. Ukrywają się w świecie i naszym zadaniem jest wymierzyć sprawiedliwość im wszystkim. Później... będę szukał siostry...
- Siostry? Ale przecież ona... - Laura zdziwiła się.
- Nie żyje? Wiem, że powinienem tak myśleć. Ale nie mogę. Miałem z Lorellą specjalną więź i jestem pewien, że wiedziałbym gdyby naprawdę umarła. Nie wiem co się z nią stało, ale niedawno uświadomiłem sobie, że ona żyje. Jestem tego pewien i będę jej szukał nawet jeśli nikt inny nie będzie w to wierzył.
- Może poszukamy jej razem. Jestem świetną tropicielką. Zresztą mogę wam pomóc znaleźć Tylwyth Teg...
- Nie. - Loranir przerwał wypowiedź dziewczyny.
- Wiesz, to co zdarzyło się w Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich było iluzją, ale to co wtedy czułem... to co wtedy oboje czuliśmy było prawdziwe. Ja... nadal to czuję i nie chcę narażać cię już na żadne niebezpieczeństwo. Nie zniósłbym straty kolejnej osoby. Laura...
- Tak?
- Może magia iluzji nadal działa na mnie, bo jestem Tylwyth Teg. Może nadal czuję to co wtedy w ogrodzie, bo mam wrodzoną podatność na takie czary. Ty jesteś człowiekiem. Czy to nadal na ciebie działa, czy coś czujesz?
- Nie wiem czy magia nadal na mnie działa, ale wiem, że pobyt w iluzji zmienił coś też we mnie i ta zmiana nie minęła do tej pory.
- Jaka zmiana? Powiedz mi co czujesz. - Laura spojrzała na stopy. Przez chwilę milczała.
- Ja... kocham cię. - wyszeptała nie patrząc w oczy mężczyzny. Loranir dotknął jej ramion i pocałował ją.
- Uważaj na siebie. - dziewczyna odpowiedziała po skończonym pocałunku.

Królowa Mab siedziała na złoconym tronie, będąc zabawianą przez grupę muzyków zawołanych przed jej oblicze z dalekich stron tylko dla poprawienia jej nastroju. Jej sala tronowa, cały pałac i otaczające go miasto powróciło do stanu sprzed próby poświęcenia życia Megan. Nie było śladu po popękanej pustyni piekielnej, rzekach lawy i jeziorach smoły. Nie zachował się również żaden fragment Ogrodu Rozkoszy Ziemskich, zarówno w świecie fizycznym jak i w pamięci mieszkańców magicznej krainy. Dzięki mocy księcia Sallosa i pradawnym przymierzu umysły poddanych królowej zostały pozbawione wszystkich wspomnień z niedawnej walki przeciwko demonowi i przestały znać prawdę o tym czym naprawdę był ich dom. W pewnym momencie drzwi sali tronowej otworzyły się z trzaskiem i przed obliczem królowej pojawił się Sallos. Muzyka ucichła, a przerażone oczy grajków zwróciły się w stronę pełnego złości spojrzenia demona. Królowa rozkazała wszystkim opuścić salę, aby mogła porozmawiać z ambasadorem piekła.
- Dlaczego nie wysłałeś posłańca z wiadomością, że przybywasz, Panie. Urządziłabym przyjęcie na twoją część. - Królowa powiedziała z fałszywym uśmiechem wymalowanym na ustach.
- Oszczędź mi fałszywej uprzejmości. Moja wizyta ma oficjalny charakter. Próba uzyskania całkowitej władzy nad Krainą przez krew twojej córki pozostała dla ciebie bezkarna Królowo, ponieważ poświadczasz, że byłaś pod wpływem magii demona, który działał niezgodnie z przymierzem jakie zostało zawarte pomiędzy naszymi światami. Ale tym razem posunęłaś się za daleko i nie uda ci się wybronić.
- Co ja takiego zrobiłam? Nie wydałam żadnego rozkazu odkąd ty i twoi sprzymierzeńcy wyzwolili mnie spod diabelskich wpływów.
Sallos zacisnął pięści. Zbliżył się do Królowej.
- Przeklęta Wiedźma Matylda złamała przyrzeczenie i razem ze swoimi potępieńcami wdarła się na tereny zamieszkałe przez lud, którym się opiekowałem. Weszła na teren Mrocznego Lasu. Czarownica użyła czarnej magii i zabiła wszystkich, którzy tam mieszkali. Palec śmierci nadal unosi się nad lasem, nie pozwalając nikomu przekroczyć jego granic.
- To straszliwa tragedia, ale co to ma wspólnego ze mną i z moją Krainą?
- Czyż nie więziłaś starej wiedźmy w swoim pałacu? Czy ona nie przysięgła ci wierności za wolność?
- Wiedźma była moim więźniem. Ale kiedy demon próbował wykorzystać mnie do wywołania wojny, czarownica znalazła sposób, aby uciec z podziemi. Zrobiła ten straszny czyn z własnej woli, a nie mojego rozkazu.
- Naprawdę? A z czyjego rozkazu wiedźma zaatakowała ludzi, którzy przybyli tu ratować twoją córkę? - Sallos zacisnął pięści. Jego oczy zmieniły kształt, zaczynając przypominać oczy gada.
- Jestem pewna, że to demon który przybrał skórę Willa z Ziemi. On musiał uwolnić czarownicę i wykorzystać ją w swoich planach. - Kobieta odpowiedziała z uśmiechem. Była pewna siebie.
- Nie oskarżysz mnie o coś, czego nie zrobiłam. Chyba, że chcesz złamać przyrzeczenia samemu.
Sallos wiedział, że nie był w stanie zmusić królowej do powiedzenia prawdy. Postanowił działać inaczej.
- Pani, pozwól, że przedstawię ci co zamierzam zrobić, gdy wrócę do mojej, martwej już krainy. Zmienię rolę jaką pełnią strażnicy Strefy Liminalnej pomiędzy naszymi światami. Od dzisiaj ich zadaniem nie będzie utrzymywanie obecnego porządku, ale przywrócenie porządku z początków naszego przymierza.
Królowa milczała. Przysłuchiwała się wypowiedzi mężczyzny z ogromnym niepokojem.
- Nowy zadaniem strażników strefy liminalnej będzie odnalezienie Króla Annw, prawdziwego króla do którego należy Kraina Wiecznego Zmierzchu.
Mab zacisnęła pięści. Wiedziała, że nie będzie mogła niczego zrobić.
- Nie łamię żadnych zasad zmieniając rolę Strażnika. - Sallos odwrócił się od Królowej.
- Bądź pozdrowiona Królowo. - powiedział wychodząc z sali tronowej. Jeden z muzykantów wychylił się zza drzwi.
- Czy znów mamy cię zabawiać, Królowo? - zapytał niepewnie widząc niezbyt szczęśliwą twarz swojej władczyni. Odpowiedziała mu cisza. Elf zrozumiał, że tamtego dnia sala tronowa miała pozostać pogrążona w ciszy.

Shan zbliżyła się do ławki na której siedziała Jessica Vale. Dziewczyna patrzyła na spodnią stronę swoich dłoni na których jeszcze nie tak dawno temu tkwiły krwawe stygmaty.
- Jessica. Cieszę się, że twoje rany się zagoiły. - kobieta powiedziała siadając obok czarnowłosej mutantki.
- Elixir je wyleczył. Po raz drugi. - dziewczyna odpowiedziała.
- Tak, dobrze jest mieć w Instytucie uzdrowiciela. Szczególnie, jeśli żyją tu ludzie prowadzący takie życie jak my.
- Szkoda, że nie ma tu nikogo kto wyleczyłby naszą psychikę. - Jessica dodała po chwili milczenia.
- Przetrwaliśmy coś takiego... chyba jesteśmy odporni na wszystko co może nas spotkać.
- Nie. Może ostatnio nie przyglądałaś się naszej drużynie, ale ja czuję, że możemy nie przetrzymać tej próby. To co nas spotkało będzie początkiem naszego końca.
- Miałaś jakąś wizję?
- Nie. Po prostu potrafię obserwować ludzi. Hope zmieniła się. Zwykle to ja zostaję w pokoju, ona stara się wychodzić do ludzi nawet jak ma zły dzień. Tym razem to ona zaszyła się w sypialni. Popatrz, nawet nie rozsunęła zasłon. Mark i Megan unikają się nawzajem. Megan pewnie boi się, że znów narazi go na niebezpieczeństwo jeśli będzie zbyt blisko. Ben i Nicholas są zmienieni psychicznie i fizycznie. Wolfcub jest odizolowany, bo dr McCoyowi nie udało się dotrzeć do jego ludzkiej osobowości ukrytej pod zwierzęcym instynktem. Ben nadal ma w sobie piekielną lawę... nie chce opuścić ochronnego pomieszczenia. Z Laurą też nie udało mi się dłużej porozmawiać...
- Musimy sobie z tym wszystkim poradzić. Pomogę wam tak bardzo, jak tylko będę mogła. Masz moje słowo.
- Wiem o tym i dziękuję. Ale boję się, że to może nie wystarczyć.
- Jessica. Obserwujesz wszystkich dookoła. Może powiesz mi co ty sama czujesz?
- Znam siebie jeszcze mniej niż dotychczas i bardzo mnie to przeraża. Dlaczego mroczni Tylwyth Teg twierdzili, że jestem kimś ważnym? Dlaczego moja krew zniszczyła magię iluzji, kiedy wszystko inne zawiodło? Kim naprawdę jestem?
- Jessica, czy poradziłaś sobie z tym co cię spotkało w Salvation? Czy zaakceptowałaś siebie nawet po tym jak dowiedziałaś się, że twoje zdolności przyczyniły się do śmierci przyjaciółki?
- Tak. Teraz wiem, że to był wypadek. Nie potrafiłam poprawnie korzystać ze swoich mocy.
- Czy to co cię teraz spotkało jest gorsze?
- Nie. Nie jest. Wszyscy wróciliśmy do domu.
- Dokładnie. Nie myśl o tym więcej. Miej nadzieję, że twoja moc wróciła tylko na chwilę i tylko w specyficznym miejscu jakim była Kraina Wiecznego Zmierzchu. Zajmij się sprawami naszej szkoły i to co najważniejsze... bądź przy Hope. Ona potrzebuje cię tak bardzo jak ty potrzebowałaś jej nie tak dawno temu. - Shan wstała z ławki.
- Idę do Instytutu. Jeśli chcesz dłużej ze mną porozmawiać, będę w swoim gabinecie. - Kobieta poszła w kierunku budynków szkoły.
- Shan... dziękuję. - Preview powiedziała cicho.

Mark wszedł do czytelni i rozglądnął się dookoła. Zauważył Megan siedzącą przy ścianie, pogrążoną w lekturze jakiejś książki. Podszedł do niej cicho.
- Megan, widzę że czytanie całkowicie cię pochłonęło. Mogę się dosiąść? - zapytał. Megan spojrzała na niego odrywając wzrok od książki.
- Tak... zresztą ja już miałam wychodzić. - dziewczyna odparła szykując się do opuszczenia pomieszczenia.
- Megan... Zaczekaj, proszę. - Chłopak zatrzymał ją.
- Nie rozmawialiśmy ze sobą od powrotu z Walii.
- Mark, ja nadal mam ogromny chaos w głowie i nie do końca dotarło do mnie co tak naprawdę mi się przytrafiło. Chcę trochę pobyć w samotności. Może wtedy zrozumiem o co w tym wszystkim chodziło.
- Wiem, że próbujesz mnie chronić. Ale na to jest już za późno. Twoja matka wie kim jestem dla ciebie i jeśli będzie chciała coś mi zrobić to unikanie siebie nawzajem nam nie pomoże. Po tym wszystkim co przeszedłem... zostałem zaczarowany przez pixies, a później chciał mnie zgwałcić facet... ale to wszystko nie odstraszyło mnie od ciebie, wręcz przeciwnie. Dlatego coś dla nas przygotowałem. - Megan milczała. Mark wyjął z kieszeni dwa bilety do wesołego miasteczka.
- Chodźmy na randkę w to samo miejsce. Zacznijmy wszystko od nowa, tym razem bez kobiety próbującej nas zabić i śledzącego nas gościa w prochowcu. Niech nasze spotkanie skończy się tak jak powinno. - Pixie nadal się nie odzywała. DJ obawiał się, że dziewczyna odmówi. W końcu Megan odpowiedziała.
- Dobrze. Dzisiaj po południu. I tym razem będziemy się dobrze bawić aż do nocy.

Koniec






o c e ń     u t w ó r

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą oceniać utwory.

s t a t y s t y k a

śr. ocen : 0.00
il. ocen : 0
il. odsłon : 1296
il. komentarzy : 1
linii : 1168
słów : 38689
znaków : 202477
data dodania : 2016-11-06

k o m e n t a r z e

    a u t o r : KH2083
    d a t a : 2016-11-06

Luźna kontynuacja opowiadania "Sleepwalker" (te same postacie i odniesienia do wydarzeń)

strona 1 z 1
strona : 1  

d o d a j    k o m e n t a r z

Niestety, tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.



p o l e c a m y

o    s e r w i s i e